Książki, książki i jeszcze raz książki. Jaka szkoda, że dane
jest przeczytać każdą z nich tylko raz
po raz pierwszy. Jakbym chciała móc po raz pierwszy przeczytać Mistrza i Małgorzatę, albo Księgę o ludziach i zwierzętach. Myśl o ponownym odkrywaniu Mrocznej Wieży sprawia, że najchętniej poszukałabym złotej rybki i
poprosiła o to pierwsze dziewicze czytanie.
Kiedy oglądałam pierwszy raz film Kraina Wiecznego Szczęścia płakałam jak bóbr. Płakałam nad samą
sobą….że mam za sobą pierwszy pocałunek, pierwsze słuchanie Dzwonów Rurowych
Oldfielda, że pierwsza Malaga została już zjedzona, że pierwszy haust powietrza
po wyjściu z samolotu podczas pierwszej zagranicznej podróży już nigdy się nie
powtórzy. Ile było tych pierwszych razy.
Co dzisiaj zdarza się po raz pierwszy? No tak, leki na serce
biorę po raz pierwszy. Acha, kolonoskopia to też coś nowego. Sztuczna szczęka
jeszcze przede mną, ale nie o takie doznania mi chodzi.
Trochę przesadzam i mam nadzieję, że jeszcze niejedna podniecająca
niespodzianka na mnie czeka.
Wszyscy powinniśmy pisać książki. O sobie. Nie dla tłumów.
Dla siebie. Żeby po latach przypomnieć sobie jak smakowała kropla deszczu
podczas pierwszej randki i jak bolała strata pierwszego zwierzątka.
A wiecie co jest najważniejsze? Żeby umieć się cieszyć tym
co codzienne. Przywoływanie z pamięci chwil dawno minionych jest naturalne, ale
jeśli co roku, tak samo cieszy nas pierwszy krokus w marcu czy pierwszy
słoneczny dzień po długich ponurych tygodniach, to znaczy, że jeszcze wszystko
przed nami.
Że nasze pierwsze „razy” były bardzo ważne i trochę za nimi
tęsknimy, ale to one dały nam podstawę, by dziś nie oglądać się do tyłu i
ciągle mieć ochotę na „jeszcze”.
A jeśli czasami popłaczemy nad sobą oglądając Krainę …, to zdrowo. Zatoki się
przeczyszczą a my spojrzymy na siebie po chwili z dystansem. Dodatkowo możemy
ruszyć do kuchni i udowodnić światu, że tam spora część spraw dzieje się po raz
pierwszy.
Wyobrażacie sobie zjedzenie mrówki w cukrze? Albo carpaccio
z buraka? Robiliście kiedyś? Czyli całe setki pierwszych razów przed nami. Uf,
zaraz mi lepiej.
Pasztety piekłam tyle razy, że mogę je robić po ciemku. Ale
pasztet z łososia przygotowywałam po raz pierwszy. Jest z nim nieco zachodu,
ale gdy chcecie pewnej odmiany lub postawiliście na lekką kuchnię, to podajcie
go na wielkanocne śniadanie. Po raz pierwszy.
Pasztet z łososia
kawałek fileta z łososia (około 500 g)
1 batat
1 ziemniak
1 cebulka szalotka
1 trawa cytrynowa
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka sosu rybnego
skórka z jednej limonki
1 łyżka soku z limonki
4 łyżki białego wina lub wina ryżowego
szczypta soli
2 jajka
2 łyżki kolendry
świeżo zmielony pieprz
1 łyżka masła
1 łyżka oliwy
Warstwa galaretki
1 litr czystego bulionu (rybnego, drobiowego lub warzywnego)
3 łyżki żelatyny
1 łyżeczka startej skórki z limonki
1 ugotowane na twardo jajko
koperek lub kolendra
Zaczniemy od ugotowania ziemniaków. Kiedy są już miękkie,
rozgniatamy je widelcem i przykrywamy miskę.
Na maśle z oliwą podsmażamy drobno pokrojoną szalotkę i
równie drobno posiekaną trawę cytrynową (tylko środek jej najgrubszej części).
Dolewamy wino i sosy. Zagotowujemy i dodajemy pokrojonego na kilka części łososia.
Wlewamy sok z limonki i otartą skórkę i przykrywamy garnek. Po kilku minutach
ryba powinna być ugotowana. Zdejmujemy garnek z ognia i wyjmujemy z sosu
łososia. Resztę sosu gotujemy jeszcze chwilkę, aż zmniejszy objętość o połowę.
Potem studzimy i sos, i rybę.
Kiedy są już chłodne, delikatnie rozdrabniamy łososia np. widelcem
i umieszczamy go w sporej misce razem z
sosem i rozgniecionymi ziemniakami. Dodajemy żółtka, sól (ewentualnie),
posiekaną kolendrę i pieprz. Ubijamy na pianę białka i mieszamy z masą
łososiową.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Foremkę smarujemy masłem
i wykładamy papierem do pieczenia. Kładziemy pasztet rybny do foremki i
pieczemy około 50 minut.
Upieczony i wystudzony pasztet wyjmujemy z foremki.
Wykładamy formę folią spożywczą i na dno kładziemy plasterki jajka i gałązki
koperku lub kolendry. Wlewamy na dno rozpuszczoną galaretkę na grubość 1 cm.
Czekamy aż zastygnie i wykładamy na warstwę galaretki pasztet (w taki sam
sposób jak się piekł). Zalewamy pasztet resztą galaretki aż po brzegi formy. Dzięki
temu pasztet nie wyschnie zbyt szybko i dostanie efektowny płaszczyk.
Kiedy galaretka stężeje, Całość wyjmujemy z formy, odwracamy
do góry jajkami i kroimy na plastry. Sos chrzanowo śmietanowy jest mile
widziany.
Spokojnego wieczoru i smacznego
Pięknie napisane! I jeszcze piękniej ugotowane!
OdpowiedzUsuńLimoneczko,znowu mnie trafilaś,uwielbiam pasztety robię najróżniejsze,ale takiego jeszcze nie robiłam.Wygląda pięknie ina pewno smakuje pysznie.Uściski.Majka
OdpowiedzUsuńTeż lubię swoje pierwsze razy... i pasztet z łososia. A pomysł z ziemniakami genialny.
OdpowiedzUsuńUwielbiam pasztety, więc trafiłaś idealnie;) Do tego tak pieknie podane, super:)
OdpowiedzUsuń