czwartek, 12 kwietnia 2012

Ryba po singapursku na wyprzedaży




Wyprzedaże są jak pokusa. Nie wiem jak reszta świata, ale ja nie jestem na nie uodporniona. Sezonowe wyprzedaże ciuchów jeszcze jestem w stanie wyprzeć z umysłu. Chociaż kto powiedział, że czternasta czapka czy dwudziesta szósta para butów jest zbyteczna. Nie znam kobiety, która miałaby w szafie za dużo torebek, butów, czy szalików.
Ale to nic w porównaniu do wyprzedaży porcelany,  garów, miseczek czy innych skorup. O, tu już muszę trzymać portfel na wodzy. Zawsze się okazuje, że moja silna wola jest słabiutka  jak niemowlę. Na pewno znajdę kilkanaście powodów dla których muszę posiadać ten czy tamten talerz. Wpuście mnie do sklepu z przeceną zastawy stołowej a zobaczycie na co mnie stać. Staram się nie narażać MMŻ na katusze wybierania okazu w kwiatki lub w rzucik. Wybór między np. zielonym a żółtym jest wart salomonowego rozstrzygnięcia.  MMŻ udaje, że nic a nic go w tej kwestii nie dziwi.   Na moją pełną skruchy minę, reaguje jak każdy porządny mąż: daj, pomogę ci dźwigać.
Ale i on daje się omamić hasłu „Wyprzedaż”.
Wczoraj plan na wieczór był prosty. Trzeba podjechać na pocztę. Najbliższa jest w centrum handlowym. Wiecie już co było dalej?
Wyprzedaż książek. Ojejku! Krążyliśmy jak dwa głodne tygrysy. Sterta w rękach rosła. Wziąć tę czy tamtą? A tam. Wezmę obie. Jeśli jakikolwiek zdrowy rozsądek zostaje dopuszczony do głosu w sprawie naczyń czy butów, to przy książkach zostaje zakneblowany i wrzucony do ciemnego lochu. Niech tam siedzi i się nie odzywa. A co najgorsze, nie mamy przy tym żadnych wyrzutów sumienia.
Co prawda MMŻ zapytał po co mi trzecia książka o przycinaniu żywopłotów, ale moje wszystko mówiące spojrzenie na jego wybór ucięło dyskusję.  Ktoś, kto ma całą kolekcję życiorysów Stalina nie będzie się czepiał moich żywopłotów.
W kolejce do kasy wyglądaliśmy jak dziwolągi. Wśród kartonów mleka, bagietek, podpasek i proszków nasz koszyk wyglądał jak paw w kurniku. Tylko i jedynie książki.
Ale było fajnie.
Wśród upolowanych okazów była książeczka GoodFood magazine. Mała, ale za to z dobrymi zdjęciami i ciekawymi przepisami. Wykorzystałam ją natychmiast.




Z niej ryba po singapursku (z małymi modyfikacjami)
(na dwie porcje)

cztery filety soli lub limandy
sok z jednej cytryny i otarta z niej skórka
1 papryczka chili
2 ząbki czosnku
2 szalotki
1 łyżka pokrojonego imbiru
2 łodyżki trawy cytrynowej (bez zdrewniałych części)
Pół szklanki krojonych pomidorów z puszki
3 łyżki sosu sojowego
2 szczypty cukru,
sól
1 łyżka oliwy
liście kolendry

Jak zwykle zaczynamy od przygotowania ryby. Skrapiamy ją sokiem cytrynowym  i posypujemy startą skórką. Bardzo wstrzemięźliwie solimy i odkładamy pod przykryciem na godzinkę.

W tym czasie zrobimy rybną marynatę.
Miałam z nią kłopot, bo wszystkie składniki powinny być zmiażdżone w blenderze lub moździerzu. Mój sprzęt elektryczny wyzionął ducha jakiś czas temu i ciągle nie przyszedł Mikołaj czy Zajączek z nowym. Moździerz może nawet poradziłby sobie, ale mnie się nie chciało skrupulatnie rozgniatać takich ilości składników.  Pozostał mi mikser, więc nie najpiękniej i nie najdokładniej ale jakoś udało się przebrnąć przez ten etap. Potem już było z górki.

Wszystkie składniki marynaty pokrójcie z grubsza, zostawiając dalszą pracę blenderowi.  Na patelni rozgrzejcie oliwę i wyłóżcie pastę . Zamieszajcie  aż zacznie pachnieć. Spróbujcie jak smakuje, bo ten moment jest kluczowy. Ja  w tej chwili leciałam do lodówki po zimne mleko. Chili okazało się zabójcze. I czegoś mi brakowało. Tym czymś były pomidory z puszki. Nie ma ich w podstawowym przepisie ale nie wyobrażam sobie, jak można zjeść to danie bez nich. One łagodzą ostrość i nadają słodkości.  Zanim je dodałam, sos smakował jak rozżarzone węgle.
Teraz już byłam zadowolona. Wyjmijcie rybę z soku cytrynowego i połóżcie do naczynia do zapiekania. Posmarujcie sosem i włóżcie do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni na 20-25 minut. Jeśli macie funkcję „grill” to ostatnie 10 minut zafundujcie ją rybie.



W międzyczasie przygotujcie ryż cytrynowy ze szpinakiem

szklanka ryżu
1 cebula
1 ząbek czosnku
plasterek imbiru
garść szpinaku
sok  z jednej cytryny
1 łyżka oliwy
sól, czarny sezam

Ugotujcie szklankę ryżu jaśminowego. Cebulę, czosnek, imbir pokrójcie drobniutko i przysmażcie na oliwie. Dodajcie ryż. Zamieszajcie i dołóżcie garść małych liści szpinaku. Znów zamieszajcie, żeby omdlały. Dodajcie sok z połówki cytryny i dwie szczypty czarnego sezamu (niekoniecznie). Sprawdźcie, czy nie trzeba nieco posolić.  Ładnie uformujcie na talerzu i uwieńczcie rybą.
To naprawdę dobre połączenie nieco kwaskowatego ryżu i bardzo pachnącej ryby.



Smacznego i udanych łowów na ewentualnych przecenach.

2 komentarze:

  1. Piekna ryba i piekne wyprzedazowe hobby! Ksiazki sa dobrym uzaleznieniem, bo zawsze mozna powiedziec ze wzbogacaja. Chociaz czy buty nie wzbogacaja...? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, buty wzbogacają bardzo. Szczególnie nogi.

      Usuń