piątek, 25 listopada 2011
Zielona faworyta Charles'a
Zupy są niedoceniane. Nigdy nie grają głównej roli. Zawsze danie główne je przyćmiewa. Już sama nazwa "danie główne" sugeruje, że cała reszta gra drugie skrzypce. Niby tak. Ilu może być solistów? Jednak myślę, że są zupy, zasługujące na coś więcej.
Kiedy zaczynają się chłodne jesienne dni częściej sięgamy po rozgrzewające potrawy. Talerz gorącej, aromatycznej zupy jest idealnym spełnieniem naszych oczekiwań. W Anglii sezonowo można kupić kubek gorącej marchewkowej czy dyniowej w kawiarni. Na lunch zamiast opatrzonej i nudnej kanapki. Jeśli można kupic kawę na wynos to dlaczego nie zupę? Pomyślcie.
Jestem do zup przywiązana. Właściwie, nie wyobrażam sobie bez nich obiadu. I nie traktuję ich po macoszemu Tak jak starannie wybieram danie główne, tak podchodzę do wyboru zupy. Nawet poczciwa pomidorowa może być gniotem lub małym dziełem sztuki. Każde z nas ma swoich faworytów, każde z nas ma odwiecznych wrogów. Założę się, że we wszystkich domach jest żelazny repertuar zup, te żurki, ogórkowe, rosoły, cebulowe czy zalewajki.
Jedne gotuje się od święta, jak np siemieniotkę, inne są jak domownik w znoszonych kapciach. Niby trochę zużyte ale rozstać się szkoda. Niektóre są niespodzianką, którą sprawiliśmy sobie sami, bo droga do ich ugotowania została odkryta przypadkiem.
Kilka razy w roku w naszych progach pojawia się gość. Jest oczekiwany i mile widziany. Ale jest też źródłem maleńkiego stresu. Układanie menu dla Niego jest prawdziwą radością, bo jest roślinożerny. Jest więc okazja do wykorzystania zieleniny wszelakiej. Wiem, że na codzień zupami się nie para, więc zawsze mam nadzieję, że moje wybryki przypadną mu do gustu. Jak na dobrze wychowanego kornwalijczyka przystało, je grzecznie i chwali wylewnie. Ale nie spodziewałam się, że zupa, która ugotowała się właściwie w akcie desperacji, tak przypadnie mu do gustu. Może sprawił to kolor, bo jest soczyście zielona. Może pora roku, bo była zima, a o kolory o tej porze trudno. W każdym razie zupa groszkowa okazała się ulubienicą Charles'a i weszła do naszego menu na stałe.
Podobno namawia On swoją drugą połówkę do jej ugotowania na Wyspie. Ciekawe, czy już się doczekał? Jeśli nie, to obiecuję, że za miesiąc dostanie ją u mnie.
Zupa groszkowa
paczka groszku mrożonego
litr bulionu
pęczek cebulki
4 listki mięty
pół szklanki śmietany (jakiej kto lubi, ja używam gęstej kremówki)
sól, pieprz
grzanki do posypania lub grubo starty cheddar
Najpierw zagotujcie bulion. Włóżcie do niego miętę i cebulkę dymkę (nie musicie jej kroić). Pogotujcie wszystko około 5 minut. Po tym czasie wyjmijcie je z bulionu. Teraz do gotującego się płynu wsypcie cały groszek. Poczekajcie aż się zagotuje i dajcie mu pięć minut. Tyle mu wystarczy, żeby być miękkim ale nie zmienić koloru. Odstawcie garnek na bok i lekko przestudźcie.
Pora użyć blendera czy miksera. Wszystko jedno czego użyjecie, róbcie to ostrożnie. Gorąca miksowana zupa ma skłonności do erupcji. Jeśli mogę coś zasugerować, to nie miksujcie całego bulionu od razu. Włóżcie najpierw groszek i połowę płynu. Miksujcie. Dolewajcie bulion w takiej ilości, żeby zupa zadowoliła was swoją gęstością. Kto lubi zupy aksamitne, powinien ją przelać przez sitko. bo drobinki groszku są wyczuwalne. Ostatnią rzecz, którą robicie, jest dodanie śmietany. Miksujecie znów lub po prostu mieszacie. Dodajecie soli i pieprzu zgodnie ze swoimi upododobaniami.
Nalewacie gorącą do talerza i posypujecie grzankami albo wiórkami cheddara.
Założę się, że towarzystwo miłośników zielonej zupy się powiększy.
Smacznego
P.S
Charlie jest fotografem. I to nie byle jakim. Sprawdźcie sami na jego stronie: http://charliecliftphotography.com/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Na razie Charles sie nie doczekal zupy i chyba bedzie musial poczekac do przyszlego tygodnia. Ale teraz kiedy mam juz przepis to mam okazje go ucieszyc :) Zupa piekna. I pyszna.
OdpowiedzUsuń(to ja, tylko z komputera ktory mysli, ze jest w Belgii)
Kilka lat temu modne byly u nas bars à soupes. Do takich fast foodow moglabym zagladac codziennie. Szkoda, ze teraz jakos zaczely znikac...
OdpowiedzUsuń