"Kochanie, będziemy niedługo na obiedzie ? Będzie coś dobrego, prawda?"Pytanie na pozór niewinne. Ale zwróćcie uwagę na liczbę mnogą.
Zawsze jest COŚ na obiad. MMŻ lubi zaskakiwać. Nie jest specjalistą od wcześniejszego uprzedzania. Po prostu dzwoni i radosnym głosem obwieszcza, że za pół godziny ląduje w domu z pół tuzinem znajomych.
Wiecie jak wygląda różnica między obiadem dla dwojga, a nakarmieniem sześciu chłopa? Sześć zawsze znaczy więcej niż dwa.
Pół biedy jeśli chodzi o zupę. Ta nigdy nie jest obliczona precyzyjnie. Zjedzą dwie, cztery i osiem osób. Niezapowiedziany zastęp zuchów nie wyszedłby z mojej kuchni głodny. Ale z drugim daniem sprawa wygląda nieco inaczej. Rozmnożenie steków czy ryb to nie moja specjalność. W historii ludzkości udało się tylko jednemu. Byli tacy, co też chcieli. I na tym się kończyło.
"Zrobić obiad w pół godziny nie jest problemem." Zawsze na takie stwierdzenie kiwam z politowaniem głową. Oczywiście, to prawda. Ale musimy najpierw założyć, że krasnoludki lub niewolnik przygotują nam wszystkie niezbędne składniki do takiej postaci, że nic tylko smażyć lub gotować. Jeśli się dobrze zastanowić, to najdłuższym etapem są przygotowania do gotowania. Czyli, startując od zera np, wyciągając mięso z zamrażarki, nie tylko nie uda nam się niczego w 30 minut ugotować, ale też nawet przygotować. Wyjątkiem są gotowe pierogi, skwapliwie schowane do chłodu z myślą o takich właśnie sytuacjach.
Najważniejszą sprawą w nagłych wypadkach jest spokój i chłodna kalkulacja. Jeśli zdacie sobie sprawę, że nawet mając sztab pomocników w tak krótkim czasie nie zrobicie boeuf bourguiguon, to zamiast popadać w czarną rozpacz, rozważcie coś mniej skomplikowanego.
Czyli trzeba wziąć problem na klatę, lub obejść go, przeskoczyć, zignorować (niepotrzebne skreślić).
Jeśli w domu macie makaron, jajka, śmietanę i odrobinę boczku to jesteście mistrzami patelni. Carbonara to coś co da się zrobić w pół godziny. Do tego jakaś zielenina i szeroki uśmiech od drzwi.
Jeżeli majaczy wam jakieś mięso, to ratunkiem jest pokroić je na drobne kawałki. Wygląda wtedy bardziej imponująco. Zdaję sobie sprawę, że dwa filety z kurczaka nie załatwią sprawy, ale jeśli macie jeszcze dwa, to już jest szansa, że obiad będzie satysfakcjonujący. Jako wypełniacze podacie makaron z dodatkami i michę sałaty. Goście nie będą jęczeli z przejedzenia, a maleńki niedosyt sprawi, że konwersacja będzie ożywiona. Nic tak nie zaćmiewa ducha rozmowy jak przepełnione żołądki.
Ja miałam do dyspozycji cztery filety z kurczaka i zapewniam was, że nikt nie odszedł od stołu głodny.
Od momentu wyjęcia kurczaka z lodówki (na szczęście, mięso było nie mrożone) do chwili podania je na stół upłyneło dokładnie 37 minut. Przepis nie jest wymyślny. Jego inność tkwi jak zwykle w szczegółach, jakimi są przyprawy.
Tak oto uratowałam od śmierci głodowej małe męskie grono.
Kurczak teryaki z surówką z kapusty pekińskiej:
marynata:
4 filety z kurczaka, umyte i pokrojone na kawałki
4 łyżki sosu sojowego
4 łyżki mirinu
2 łyżki sake (przyznam się ze skruchą, że użyłam wódki)
1 łyżeczka brązowego cukru
1 łyżka soku imbirowego (łatwo ją wycisnąć przez sitko ze startego imbiru)
olej do smażenia
Pokrojone kawałki kurczaka włóżcie na kwadrans do marynaty. Czas marynowania się mięsa możecie poświęcić na zrobienie sałatki.
sałatka z kapusty pekińskiej:
szklanka pokrojonej kapusty pekińskiej
mała marchewka pokrojona w słupki
mała czarna rzodkiew również pokrojona w słupki (nie martwcie się jeśli jej nie macie, bez tego składnika sałatka też smakuje dobrze)
cebulka dymka pokrojona ukośnie dla egzotycznego efektu
2 łyżki majonezu
1 łyżka octu ryżowego
1 łyżeczka sake (patrz: sugestia z kurczaka)
1 cm pasty wasabi
1 łyżeczka sosu sojowego
pół łyżeczki brązowego cukru
kilka kropel oleju sezamowego
ziarna sezamowe
biały pieprz
Sos do sałatki, jak każdy inny sos, trzeba wymieszać, aby całość miała jednolitą konsystencję. Jeśli sos już zrobiliśmy, to wlewamy go do miski, w której czeka sałata, marchewka i rzepa. Mieszamy i przekładamy do innej misy, żeby zaprezentować walory wizualne a nie warsztat pracy. Posypujemy dymką i sezamem. Wkładamy do lodówki.
W czasie kiedy my dopieszczaliśmy sałatkę, nasz kurczak przygotował się do swojego zadania.
Patelnię stawiamy na piecu, rozgrzewamy patelnię i na gorący olej wkładamy odsączone kawałki kurczaka. Smażymy krótko z każdej strony. Dla dociekliwych powiem precyzyjniej, że około trzech minut na każdą stronę. Potem wyjmujemy usmażone mięso na papierowe ręczniki i odlewamy z patelni olej. Stawiamy ją ponownie na piecu i wlewamy do niej marynatę, w której moczyliśmy kurczaka. Mocno zagotowujemy i ponownie kładziemy do niej mięso. Szybko doprowadzamy do gwałtownego wrzenia i wyłączamy piec.
Przekładamy danie do miseczek, obok stawiamy miskę z sałatką i spokojnie witamy gości.
Na zdjęciach jest jeszcze miska z makaronem soba. Obiecuję, że przy innej okazji podam na niego przepis, bo był elementem dzisiejszego obiadu.
Smacznego
Moj belgijski (a moze luksemburski?) komputer znow nie pozwolil sie zalogowac na google. Ale jako nieanonimowy anonim napisze, ze wyglada super i czasem zaluje, ze mam tak malo miesozernych znajomych bo moze sama bym sie skusila?
OdpowiedzUsuńA widzialas Limonko ta ksiazke Jamie'ego Olivera o obiadach w 30 minut? (jasne ze widzialas) On dokladnie tak tam kombinuje - jak cos sie marynuje lub lezy w garnku na chwile, to odwracasz sie i robisz salatke albo mieszasz deser. Wszystko krok po kroczku.