czwartek, 3 listopada 2011

Gęś faszerowana czyli mamy się czym chwalić.



Czasami moim najbliższym wydaje się, że mam moce nadprzyrodzone. Są sytuacje, w których powinnam siedzieć i płakać, bądź ślicznie załamywać się psychicznie. Wyjście z nich obronną ręką zawdzięczam podobno zdolnościom do rozwiązywania problemów w skali mikro. Dobre i to. Czyli nie rozwiążę problemu głodu na świecie, ale za to wiem jak wywabić plamę z błota lub uratować gęś przed spaleniem.
Ostatnio MMŻ został sam na sam z gęsią. Nie śmiejcie się, mówię absolutnie poważnie. Dzień był świąteczny a potrzeba upieczenia faszerowanej gęsi męczyła mnie już od roku. Gęś się napatoczyła ekologiczna, więc trzeba było ją odpowiednio przyrządzić. Niestety, etap końcowy jej dopiekania zbiegł się z moimi obowiązkami spotkań rodzinnych. Musiałam wyjść, a drób jeszcze w negliżu. Brakowało 40 minut, żeby można było ogłosić koniec pieczenia. Mówiąc krótko, MMŻ dostał bojowe zadanie doprowadzenia do końca mojego dzieła. Instrukcja była prosta. Tu jest timer, na timerze określony czas. Kiedy timer zadzwoni, trzeba wyłaczyć piekarnik. Proste? Tak, ale nie dla kogoś, kto słowo piec kojarzy raczej ze wzmacniaczem do gitary.
Kiedy spokojnie zaliczałam kolejny cmentarz, kontemplując ulotność życia naszego, mój MMŻ miotał gromy nad skomplikowaną naturą kuchennego sprzętu. Co raz to nowe hasło pojawiało się na wyświetlaczu naszego piekarnika, kiedy MMŻ próbował go wyłączyć. I co raz to bardziej nerwowe telefony dostawałam. Koniec końców, żal mi się zrobiło drobiu i wróciłam do domu.
Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Gęś miała się dobrze, MMŻ wrócił do równowagi. Można było spokojnie podawać obiad a potem wrócić do spotkań rodzinnych.
Długi czas szukałam przepisu na pieczoną gęś. Nie chciałam mięsa faszerowanego mięsem. Chciałam gęsi z kaszą. Gryczaną. Ale żeby nie była nudna. Gęś, nie kasza. I wyobraźcie sobie, że nie znalazłam. MMŻ stwierdził: zrób ją po swojemu. I zrobiłam.
Trochę przerażała mnie myśl o ilości, ale przezornie zaprosiłam na obiad gości. Zgodnie stwierdzili, że drób był super. Mogę więc, z czystym sumieniem polecić swój przepis na faszerowaną gęś.
Pora roku jest najodpowiedniejszą z odpowiednich. Właśnie teraz gęsi są najsmaczniejsze. Trochę się trzeba, co prawda natrudzić, żeby kupić gęś, ale warto. Czy wiecie, że 95 % naszych gęsi trafia na rynki zagraniczne? Na świętego Marcina, czyli 11 listopada gęsi królują na europejskich stołach. Szkoda, że nie polskich. A przecież ten rodzaj drobiu w kuchni staropolskiej był wyjątkowo ceniony. Dzisiaj w Niemczech gęś jest tym, czym indyk w USA na Święto Dziękczynienia i ogłasza zakończenie zbiorów.
Na szczęście i u nas próbuje się wskrzesić tradycję smakowania gęsiny. Rozejrzyjcie się wokół i poszukajcie tego rodzaju drobiu. Jest smaczny, zdrowy i nietrudny w przygotowaniu.

Musicie nabyć gęś. Waży taka około 3-4 kg
Potrzebujecie też:
1,5 szklanki kaszy gryczanej
1 marchewkę
1 jajko
2 pomarańcze
duży pęczek pietruszki
tymianek
sól, pieprz, gałkę muszkatołową
igłę i nici białe

Najpierw przyglądamy się wnikliwie gęsi. Pozbawiamy ją jakichkolwiek śladów piór czy puchu. Takie atrakcje dobre są w poduszce ale na pewno nie na talerzu. Zaglądamy do jej wnętrza i wyjmujemy to, co do niego włożono, czyli szyję, serduszko, i żołądek. Znajdziecie tam jeszcze wątróbkę, ale ona będzie smażona osobno. Odcinamy skrzydła i wraz z zawartością wnętrza (umytego) wkładamy do garnka z wodą i zagotowujemy, dodając marchewkę i łyżeczkę soli. Myjemy naszą gąskę dokładnie a potem sparzamy wrzątkiem. Uważajcie na ręce, będą wam jeszcze potrzebne. Tak przygotowaną gęś bardzo starannie osuszamy od zewnątrz i od środka. Rosół nam się gotuje z godzinkę, a my solimy i pieprzymy drób dokładnie. Tak przygotowaną gąskę przykrywamy folią i wkładamy do lodówki czy spiżarni na kilka godzin lub do następnego dnia.
Gorący rosół przecedzamy przez sitko. Ugotowane mięso i marchewka wymagają pokrojenia w kostkę. Będą nam potrzebne do przygotowania farszu. Rosół znów zagotowujemy (powinno go być około 3 szklanek) i wsypujemy do niego 1,5 szklanki kaszy gryczanej. Gotujemy kaszę w rosole, aż wchłonie cały płyn i będzie gotowa do dalszej pracy (czyli po jakiś 15 minutach). Jeśli pozwolimy jej ostygnąć, to po dodaniu reszty składników jej zamieszanie nie będzie problemem. Te składniki to pokrojone mięso z rosołu, posiekana natka pietruszki, tymianek, pieprz, gałka, jajko. Wspomniana wcześniej wątróbka, po umyciu, powinna zostać króciutko obsmażona, pokrojona i dodana do nadzienia. Spróbujmy naszego farszu, bo to ostatni moment przed włożeniem go do do środka gęsi. Gęś luźno faszerujemy i zszywamy białą nitką. Piekarnik rozgrzewamy do 230 stopni i do niego, na blaszce do pieczenia wkładamy gęś, piersią do góry. Końcówki udek owijamy folią aluminiową, żeby się nie spaliły. Pieczemy w wysokiej temperaturze do momentu, aż nasza gąska będzie wyglądała jak umiarkowany klient solarium. Zarumieni się ale nie zbrązowieje. Teraz zmniejszamy temperaturę do 180 stopni, przykrywamy drób folią i pieczemy do skutku. Kiedy gęś wyląduje w piekarniku, my wyciskamy 2 pomarańcze i gdy skórka na gęsi zbrązowieje, zaczynamy podlewać mięso na przemian sosem spod gęsi i sokiem pomarańczowym. Ta operacja musi się powtarzać co pół godziny. Smarujemy, przykrywamy, pieczemy, czekamy pół godziny, znów smarujemy, przykrywamy, pieczemy i tak dalej. Zasada pieczenia tak dużych sztuk jest prosta. Na każdy kilogram mięsa przypada jedna godzina pieczenia. Moja gęś ważyła prawie 4 kilogramy i piekła się 4 godziny. Po wyłączeniu piekarnika, przykryta folią jeszcze sobie odpoczywała 20 minut. A potem na stół w towarzystwie kaszy i na przykład sałatki z czerwonej kapusty.



Zawsze, kiedy podaję coś po raz pierwszy istnieje element niepewności, czy się udało. Oj! Udało się. Bardzo się udało.
Sądząc po oblizywanych paluchach i uśmiechach na twarzach, wszystkim smakowało.
Witaj gęsino na naszym stole. Na pewno jeszcze do ciebie wrócę.
Bardzo namawiam do spróbowania. Jeśli przeraża was ilość, spróbujcie chociaż udka lub piersi. Pieką się krócej, a smakują tak samo. Dzień świętego Marcina już niedługo. To dobra okazja, by podać gęś.


Smacznego

1 komentarz:

  1. Az bym z ciekawosci sprobowala takiej gesi. Ale sama chyba nie zrobie - musze poczekac na okazje do sprobowania w domu :)

    OdpowiedzUsuń