Czasami zrobienie smacznego drobiazgu
nie wymaga ani czasu, ani wysiłku. Czasami resztka czegoś,
tkwiącego w lodówce jest wystarczającym pretekstem by przygotować
coś niekonwencjonalnego.
Otwierając puszkę kukurydzy czy
groszku , zawsze żałuję, że nie jest ich o połowę mniej.
Używając groszku do sałatki, muszę potem kombinować do czego
użyć reszty.
W jego przypadku roztarty ząbek
czosnku dodany do łyżki jogurtu zmieszanego z łyżką majonezu
rozwiązuje problem puszkowych resztek. Taką sałatkę można zjeść
na stojąco, przeglądając korespondencję.
Kukurydza nastręczała mi więcej
problemów. Nie dość, że stosuję ją w niewielkich ilościach, to
ciągle drepczę wokół tych samych przepisów. A to robię z
pozostałej części puszki sałatkę ryżową a to gotuję zupę
meksykańską.
Przeglądając mój zeszycik z
przepisami sprzed lat, natrafiłam na przepis kiedyś kompletnie
zignorowany. Na placuszki z kukurydzy. Przeczytałam go sobie,
zastanawiając się, dlaczego wtedy nie wzbudził mojego
zainteresowania. Nietrudno było zgadnąć. W czasach, kiedy
zapisywałam ten przepis kolendra była dość egzotycznym słowem. O
mielonym imbirze nie wspomnę.
To mnie skłoniło do refleksji. Jak
szybko przyzwyczajamy się do dobrego! Jak rzadko przychodzi nam do
głowy myśl, że czegoś mogłoby nie być.
Moja zeszłotygodniowa opowieść o
czosnku niedźwiedzim i topinamburze jest najlepszym dowodem na to,
że żyjemy w dostatku. W słowie „dostatek” zawiera się
właściwie nieograniczony dostęp do składników kuchennych. Jest
przecież rozwinięta sieć sklepów, jest Internet, są podróże
kulinarne. I całą masa podpowiedzi co z czym, jak długo i w jakiej
ilości.
Kiedy pojawia się okaz egzotyczny jak
np. topinambur (określenie „egzotyczny” jest subiektywne),
czujemy lekki niepokój. Jak to możliwe, ze jeszcze go nie użyliśmy?
Jak może go nie być na półce w warzywniaku?
A ja pamiętam jak kiedyś Dziecko
wróciło zbulwersowane ze sklepu bez imbiru ale za to z odkrywczą
wieścią.
Korzystanie pełnymi garściami z
możliwości jest ogromnym przywilejem i przełamywanie schematów i
przyzwyczajeń to prawie nasz obowiązek. W kuchni również.
Ocknęłam się z zadumy i
wykorzystałam 3/4 puszki kukurydzy do zrobienia placków, które
dawniej nie miały szans pojawić się na naszych talerzach.
Placki z kukurydzy
1 puszka kukurydzy
1 jajko
1 łyżeczka mielonej kolendry
ćwierć łyżeczki mielonego imbiru
1 łyżka natki pietruszki
1 łyżka świeżej kolendry
2 łyżki mąki ryżowej
sól
pieprz
olej do smażenia
Zaczynamy od skrupulatnego odsączenia
kukurydzy na sicie. Część kukurydzy miksujemy, część zostawiamy
w całości. Potem już tylko wsypujemy ją do miski i dodajemy
resztę składników. Dokładnie wszystko mieszamy i rozgrzewamy na
patelni olej. Kładziemy na gorący olej placuszki formowane łyżką.
Smażą się błyskawicznie, po minucie, półtorej z każdej strony.
Mąka ryżowa sprawia, że po
upieczeniu są przyjemnie chrupkie.
Podałam je jako przekąskę
z sosem słodko kwaśnym do oglądania House of Cards.
Smacznego
Pysznie wygladaja te placuszki! I rzeczywiscie - skladniki nie wydaja sie na dzisiejsze mozliwosci egzotyczne, ale moze po prostu imbir jest zawsze w sezonie w szklarniach ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam placuszki z kukurydzy, trzeba koniecznie ponownie zrobić ten wspaniały przysmak. A imbir..musi być obowiązkowo...szczególnie w mojej herbacie na te niestety zimne dni.Pozdrawiam Was serdecznie:))
OdpowiedzUsuńUwielbiam kukurydzę i dziwi mnie, że nie jadłam jeszcze z niej placków! Zapisuję przepis i koniecznie wypróbuję go w weekend! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń