Ostatnio pisałam, że ostatnie dni
były dniami, kiedy wkraczałam na nieznane tereny. Czosnku
niedźwiedziego użyłam po raz pierwszy i było to doświadczenie
zaostrzające mój apetyt na więcej.
Drugie moje doświadczenie w tym
tygodniu czekało grzecznie na swoją kolej w lodówce. Było jeszcze
bardziej tajemnicze niż czosnek. Wyglądało jak duże bulwy imbiru.
Po obraniu dało się jeść na surowo. W stanie surowym było
chrupkie i smakowało jak skrzyżowanie rzepy z kalarepą. Tylko
bardziej orzechowe. Mogło był podstawą do niecodziennego
carpaccio.
Bulw było kilka i mogłam sobie
pozwolić na dalsze poszukiwania.
Jakiś czas temu jadłam zupę, która
była mistrzostwem świata w dziedzinie zup. Rzecz działa się w
barze Milk w Londynie. Była pora lunchu i przede mną wylądowała
miska zupy pietruszkowej.
Jadłam już kilka razy zupę z
pietruszki. Sama też popełniłam ją kilkakrotnie. Ale ten, kto
ugotował tę zupę, był najlepszy. Szybciutko zapisałam sobie
składniki i przysięgłam, że natychmiast po powrocie ją odtworzę.
Wiecie co dzieje się z luźnymi
kartkami, na dodatek w podróży? Giną.
Moja też przepadła. Nie ubolewałam
zbytnio, bo wspomnienia po rewelacyjnej zupie pietruszkowej blakły i
były przysłaniane wspomnieniami innych wspaniałości.
Aż do dziś.
Wzięłam do ręki topinambur i
wiedziałam, że tylko przepis z Milka mnie usatysfakcjonuje. Zamiast
pietruszki użyję mojego słonecznika. Zdesperowana kobieta jest
zdolna do wszystkiego. Przegrzebanie wszystkich notesów,
przewodników i książek na niewiele się zdało.
I wtedy mnie olśniło. Może telefon?
Czyżbym była aż tak nowoczesna, że zapisałam sobie przepis na
zupę w telefonie?
Nie wierząc własnym oczom w zakładce
„notes” znalazłam.... opis restauracji Cynamon w Katowicach,
przepis na nalewkę cytrynową, wzburzoną opinię na temat Roya
Andersona (żeby go unikać), tajemniczy zapis, że „ananas zjada
języki” i....mój przepis na zupę z Milka.
Cóż albo skleroza, albo słaba wiara
we własne możliwości. Oba wyjaśnienia są prawdopodobne.
Tak oto dzięki desperacji,
przebłyskowi pamięci, technice i restauracji Milk mogę wam
zaproponować zupę z topinambura.
Biała zupa z topinambura
4 bulwy topinambura
1,5 litra bulionu
1 cebula
2 ziemniaki
ćwierć łyżeczki mielonej kolendry
ćwierć łyżeczki mielonego kuminu
ćwierć łyżeczki mielonego imbiru
szczypta kurkumy
ćwierć łyżeczki mielonej gorczycy
ćwierć łyżeczki cynamonu
ćwierć łyżeczki mielonego kopru
włoskiego
ćwierć łyżeczki mielonej kozieradki
szczypta chilli
szczypta pieprzu
pół szklanki śmietanki
sól
1 łyżka oliwy
1 łyżka masła
Nie zniechęcajcie się ilością
przypraw. Wbrew pozorom nie zagłuszą orzechowego aromatu głównego
bohatera.
Obieramy topinambur jak ziemniaka i
kroimy w kostkę.
Na oliwie smażymy pokrojoną w kostkę
cebule z całym zestawem przypraw. Kiedy zaczną pachnieć, dorzucamy
obrane i pokrojone ziemniaki. Dorzucamy topinambur. Smażymy przez
chwilę mieszając.
Po chwili wlewamy bulion i pod
przykryciem, na małym ogniu gotujemy zupę aż ziemniaki i
topinambur nie będą miękkie.
Lekko studzimy zupę, wlewamy pół
szklanki śmietanki i miksujemy.
Doprawiamy zmiksowaną zupę i
posypujemy czymś zielonym.
Smakuje intrygująco. Mieszanka
przypraw nadaje jej nieco orientalny charakter, ale orzechowy smak
gra zdecydowanie pierwsze skrzypce.
Szkoda, że tak rzadko udaje mi się
namierzyć topinambur w sklepie. Frytki z niego mogłyby być
przebojem.
Smacznych poszukiwań
topinambur to zapomniane warzywo,a szkoda bo jest naprawdę pysze,,a jakie zdrowe :)
OdpowiedzUsuńHa, ja dzisiaj dostalam w vegboxie. Chyba sie skonczy na risotto! Milk, dla zainteresowanych ma tutaj strone internetowa: http://www.m1lk.co.uk/
OdpowiedzUsuńA to dla mnie nowosc, dziekuje Limonko:)))piękne zdjecie z..bratkiem:)))
OdpowiedzUsuńBył w sklepie, ale nie wiedziałam, co z nim zrobić... I chodziłam wokół, aż w końcu już go nie ma... Może jeszcze się pojawi - a wtedy kupię i ugotuję zupę jak ta Twoja :)
OdpowiedzUsuń