Ale zaraz mój
wewnętrzny sceptyk syczy mi do ucha: a jak się to ma do wizyty u dentysty? No
właśnie. Znacie kogoś, kto jest uodporniony na dentystę? Ja też nie.
Co prawda dzieci mam dwie i może to za mało, żeby móc mówić
o jakieś regularnej powtarzalności. Na razie ogarnęła mnie gorączka
przedwyjazdowa. Czy dziecko ma buty zimowe? Czy bieliznę w zadowalającym stanie?
Czy zabierze swój ukochany kubek? I żeby nie zapomniała o lekach. Dziecko jest
już dużą dziewczynką i z pewnym pobłażaniem patrzy na moje miotanie. Oj, Mama,
Mama. Damy radę. Tylko MMŻ zachowuje kamienny męski spokój. Nie takie rzeczy
świat widział, więc powodów do stresu nie ma. Dla niego dopiero wybuch wulkanu
na Mazowszu byłby powodem do lekkiego niepokoju. Cała reszta to nieistotne
drobiazgi.
Dziecko zdrowe? Zdrowe.
Studia zaczyna? Zaczyna.
Ma gdzie mieszkać? Ma.
Będzie miało co jeść? Będzie.
Siostra blisko? Blisko.
Samo chciało? Samo.
To po sprawie.
Czy mnie to pocieszyło? Średnio.
Kiedy starsza córka po raz kolejny odlatywała po wizycie w
domu i ja po raz kolejny szlochałam w drodze do domu, MMŻ zapytał czy tak już
będzie zawsze. Będziesz kiedyś matką, to sobie odpowiesz na to pytanie.
Na razie cieszę się połową swego potomstwa i udaję, że czas
stanął w miejscu. Matki są jednak strasznie egoistyczne.
Na tym koniec mojego roztkliwiania się. To nie poradnik
psychologiczny tylko blog o gotowaniu.
Dziś gotujemy zupę. Ognistego, energetycznego koloru.
Aromatyczną i nieco jesienną.
Zupę marchewkową z trawą cytrynową
1 kg marchewki
1 cebula
1 ząbek czosnku
5-6 łodyg trawy cytrynowe
1 małe chili
2 liście kafiru (tylko jeśli macie)
litr bulion
1 łyżka oliwy
pół szklanki kremówki
sól, pieprz
Marchewkę obieramy, kromy na plastry. Zagotowujemy szklankę
bulionu, wrzucamy do niego marchewkę i ewentualnie kafir. Trawę cytrynową
miażdżymy i dodajemy do garnka z marchewką. Niech się gotują. Cebulę, czosnek i
chili obieramy, kroimy i przysmażamy na łyżce oliwy. Nie musicie się starać, bo
wszystko i tak wyląduje w mikserze. Kiedy marchewka jest miękka, wyjmujemy
trawę cytrynową. Dobrze jest części najbardziej miękkie, czyli te od grubszego
końca, odciąć i dodać z powrotem do marchewki. Łączymy część marchewkową i
cebulową w mikserze. Solimy i pieprzymy. Miksujemy. Próbujemy i dodajemy tyle
bulionu, żeby gęstość zupy byłą dla was zadowalająca. Na koniec wmiksowujemy
śmietanę i ostatni raz dokonujemy próby smakowej. Koniec pracy.
Na talerz wylewamy porcję zupy i dekorujemy serduszkiem
śmietankowym, wypełnionym np. pestkami dyni lub startym serem. Co kto lubi.
Smacznego i wracam do użalania się nad sobą
ja jestem po tej stronie co wyjeżdża. ale to już 5 raz, więc jest spokojniej. choć jakieś smutki się plączą po głowie. ale wszystko co tam to dobre, naprawdę.
OdpowiedzUsuńzupa marchewkowa jest super.
Och, ja sobie zdaję sprawę, że tam jest super. Już osiem lat kibicuję takim podróżom. Ale smuteczek i tak jest. Dzięki za wsparcie.
UsuńPowodzenia córce życzymy! Ja z mężem wróciłam zza wielkiej wody z powodu tęsknoty, więc i takich powrotów życzymy :) A zupka pyszna, ja robię podobnie, ale z kolendrą :)
OdpowiedzUsuńKolendra brzmi kusząco. Wypróbuję z ciekawością. Dziękuję za życzenia i bardzo gorąco pozdrawiam
UsuńA ja skomentowalam i mi zjadlo komentarz. Zupka wyglada pysznie. W sam raz na pocztek jesieni i na pocieszenie na tesknotowe smutki!
OdpowiedzUsuńMoże głodne było. Ha, ha. Buźka
Usuń