piątek, 27 stycznia 2012

Co ma inżynier do tuńczyka.



Patrzę przez okno i już wiem, co się zmieniło. Jest jasno! Nie tak, że można by czytać, ale tak, że widzę wszystkie krzaki w ogrodzie. O wpół do piątej nie zapadła jeszcze noc! Hurra! Niech malkontenci marudzą, że zimno. Niech zmarzluchy chuchają w ręce. Niech kierowcy pomstują na drogowców, którzy znów zostali zaskoczeni. Ja swoje wiem. Jest lepiej, jest bliżej, jest optymistyczniej. I wiem z wiarygodnego źródła,że po drugiej stronie kanału zakwitły przebiśniegi. Ta wiadomość nie jest niczym wywrotowym, biorąc pod uwagę, że w grudniu znalazłam tam kwitnące róże. O przebiśniegach na razie nie marzę, ale jestem przekonana, że najgorsze już za nami. Koty też chyba coś przeczuwają, bo jakieś ożywienie w  futrzastym świecie się zaczęło. Do tej pory tylko ciepły kocyk i ogrzewana podłoga się liczyły. A dziś ogródkowe widoki wywołały tęskne wycie. Może to po prostu sikorki, stołujące się na bzie? Ja wolę myśleć, że koty też czują, że coś się zmieni.
Prawie jeden miesiąc nowego roku już minął. Już od dawna nie robię noworocznych postanowień. Odpada mi pod koniec grudnia pełna zażenowania rozmowa z samą sobą. Niczego sobie nie obiecuję, więc nie muszę się spowiadać z grzechu zaniechania. Ale bacznie obserwuję jak radzą sobie z listą zadań do wykonania moi najbliżsi. Jak na pierwszy miesiąc bilans jest całkiem pozytywny. Mamy plusy, nie mamy minusów. Po stronie tych pierwszych pojawił się wśród fanfar i okrzyków triumfu pierwszy w rodzinie inżynier. Jest to co prawda rodzaj wybryku natury w rodzinie rdzennie humanistycznej ale kto powiedział, że nie da się zgrabnie połaczyć talentów literackich z umiłowaniem do grzebania w DNA. Gratulacje dla młodego inżyniera.
Do tego koszyka talentów muszę jeszcze dorzucić talent kulinarny. Młody inżynier oraz dobrze zapowiadający się literat w jednym, potrafi na dodatek zrobić użytek z garnków i lodówki. Zazwyczaj to ja byłam źródłem pomysłów na obiad, a tu proszę... Na retoryczne pytanie co by tu zrobić na obiad, usłyszałam:  kotleciki z tuńczyka. Zastrzygłam uszami i po chwili moje Dziecko zamieniło się Jamie'go Olivera, Roberta Makłowicza i Delię Smith w jednym. Przepis nie był precyzyjny (to nasza rodzinna tradycja), ale podany tak plastycznie, że zaraz wcieliłam go w życie.
No, inżynierze. Obiad wyszedł pierwsza klasa. Spróbujcie tych kotlecików, bo warto.



kotleciki z tuńczyka z sosem tatarskim

puszka tuńczyka w sosie własnym
2 ziemniaki ugotowane i przeciśnięte przez praskę
1 jajko
1 cebula
2 ząbki czosnku
pęczek pietruszki
starta skórka z 1 cytryny
sól, pieprz
1 łyżka mąki

sos tatarski

4 łyżki majonezu
3 łyżki śmietany lub jogurtu
1 korniszon
1 cebulka
kilka grzybków marynowanych
1 łyżka musztardy
pół łyżeczki otartej skórki z cytryny
pieprz

Tuńczyka odsączamy z zalewy i dodajemy do przeciśniętych przez praskę ziemniaków. Potem dodajemy jajko, pokrojoną drobno cebulę i czosnek. Dosypujemy startą skórkę i posiekaną pietruszkę. Mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem, jeśli mamy taką potrzebę. Jeżeli masa tuńczykowa wydaje nam się zbyt luźna, to dosypmy łyżkę mąki. Formujemy zgrabne kotleciki (dwa większe lub cztery mniejsze) i rozgrzewamy na patelni olej. Smażymy z obu stron na niezbyt mocnym ogniu aż nabiorą złotego koloru. Zdejmujemy z patelni i odkładamy na papierowe ręczniki.
Przygotowujemy sos tatarski. Bardzo drobno kroimy ogórka, grzybki i cebulkę. Mieszamy z majonezem, śmietaną i cała resztą. Robimy próbę organoleptyczną i używamy zgodnie z przeznaczeniem. Na talerzu układamy kotleciki z ćwiartkami cytryny a obok nakładamy sos tatarski. Obiad zrobiony błyskawicznie z maksymalną dozą satysfakcji.
Aż dziw, że po świecie krążą mrożące krew w żyłach opowieści o studentach jedzących makaron z przecierem pomidorowym. Ale może nie dotyczą potencjalnych inżynierów.


A wracając do krótkiego bilansu, to inni z powodzeniem zamknęli naszą prezydencję w Strasburgu. Nie całkiem swoimi rękami ale przy realnym udziale. Jeszcze inni wzbogacili swoje kolekcje o okazy z dawna upatrzone. Mogę więc śmiało powiedzieć, że rok nieźle sobie na razie poczyna.
Tego i wam życzę i oczywiście smacznego

1 komentarz:

  1. Hehe, moze nie-robienie postanowien tez jest rodzinne?

    (Kotleciki inzyniera, tak sie to danie powinno nazywac!)

    OdpowiedzUsuń