niedziela, 8 stycznia 2012

Chleb na pszennym zakwasie lekarstwem na kaca



Minął rok od momentu kiedy upiekłam swój pierwszy chleb. Taki, który dało się zjeść. I którego się nie wstydziłam. Od tego dnia piekarnie straciły klienta. Dla uczczenia tej rocznicy postanowiłam wziąć się za bary z czymś, co o tej pory tylko obwąchiwałam. Internet mówi (a on wie wszystko), że zrobienie zakwasu pszennego jest nieco trudniejsze niż zakwasu żytniego. Mój zakwas pszenny stał sobie kilka dni dokarmiany i uznałam, że czas najwyższy dać mu szansę do pokazania na co go stać. Nadarzyła się świetna okazja.

Długie weekendy są świetnym wynalazkiem na bezkarne oddanie sie imprezie. Zabalujesz w pierwszym dniu,  następnego dnia troszkę pocierpisz, a już dzień ostatni pozwala ci dostroić ciało z duchem. Rewelacja.
Z każdej sytuacji wypływa jakiś wniosek. Z naszej piątkowej wyprawy do znajomych mam jeden ale elementarny. Co najgorsze, w poradnikach imprezowicza ten punkt jest wypisywany na pierwszym miejscu. Nie mieszaj! Oj tak. Szampan i whisky są może i w czołówce trunków światowych, ale na pewno nie stosowane razem. Oszczędzę sobie opisywania trudów poranka. Niektórzy na sto procent znają ten ciężar egzystencji, która tupie nam w głowie. Sposoby walki z własną słabością każdy ma najlepsze na świecie. Spacer jest super. Oczywiście, jeśli myśl o schyleniu się, żeby założyć buty nie wywołuje uczucia paniki. Ja byłam dzielna i spacer po krakowskim rynku zaliczyłam. Dobra kawa, świetne towarzystwo, zimne powietrze były doskonałym lekiem. Potem mogliśmy spokojnie wrócić do domu i cieszyć się jeszcze jednym wolnym dniem. Żeby odgonić resztki słabości i widząc, że mój zakwas w czasie naszych towarzyskich szaleństw postanowił opuścić słoik, wzięłam się za pieczenie chleba. Lekko nie było. To jednak nie był jeszcze szczyt moich możliwości. Ręce nie zawsze nadążały za głową. A niekiedy było odwrotnie. Co te ręce robią? Pytała głowa. Jednak, kiedy po kilku godzinach włożyłam bochenek do pieca i po domu rozszedł się zapach pieczonego chleba, wszelkie słabości minęły jak sen. Zapach piekarni jest dobry i na zły humor, i na smutki, i na kaca. I wbrew pozorom upieczenie tego chleba nie wymagało ode mnie jakichś sił nadprzyrodzonych. W przerwach, kiedy on sobie rósł, ja grzecznie wracałam do pozycji horyzontalnej i picia hektolitrów herbaty. Dzięki upieczeniu chleba nie miałam wrażenia, że moja nierozwaga pozbawiła mnie jednego dnia. Dzień, w którym normalnie tylko bym marudziła, nieoczekiwanie skończył się cudnym zapachem i perspektywą świeżego pieczywa na niedzielne śniadanie.
Czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie unikajcie pokus, bo niekiedy kończą się po bożemu.

chleb na pszennym zakwasie z dodatkiem kopru włoskiego

200 g zakwasu pszennego
300 g mąki pszennej
 75 g mąki żytniej
200 g wody letniej
 10 g soli
pół łyżeczki miodu
pół łyżeczki kopru włoskiego

Do misy wsypcie obie mąki (nie zapomnijcie ich przedtem przesiać przez sito). Wlejcie zakwas, zostawiając w słoiku łyżeczkę pszennej masy. Będziecie mieli bazę na zrobienie nowego zakwasu. Do wody dodajcie miód ,sól i zamieszajcie, by się rozpuściły. Włączcie mikser i powoli dolewajcie wodę. Jej ilość jest orientalna. Jeśli mąka jest bardzo sucha, wody zużyjecie więcej, jeśli mąka jest lekko wilgotna, wody potrzebujecie mniej. Miksujcie około 7 minut a potem odstawcie na pół godziny. Po tym czasie zagniećcie ciasto, dodając do niego koper. Jeśli czujecie się świeżo jak majowy poranek (to nie mój przypadek) , użyjcie do zagniatania rąk. Ja nie byłam tam dzielna. Po prostu moja maszyna obracała ciasto chlebowe przez 10 minut. Potem odstawcie ciasto, przykryjcie i po godzinie złóżcie je jak kopertę. Wyciągacie, lekko rozciągacie i składacie. Miejsce składania powinno był na dole. Znów odkładacie chleb do misy na godzinę. Po niej ciasto jest gotowe do przełożenia do foremki lub na blachę. Składacie ponownie jak kopertę i nadajecie ostateczny kształt. Teraz chleb musi urosnąć. Jeśli podwoi swoją objętość, to znaczy, że dorósł do pieca.
Piekarnik nagrzejcie do 230 stopni. Foremkę z ciastem włóżcie do niego, kładąc obok naczynie z kostkami lodu. Przez pierwsze 10 minut pieczcie w temperaturze 230 stopni. Potem obniżcie ją do 190 stopni i dopiekajcie chleb przez 35 minut. Po tym czasie wyjmijcie bochenek z pieca i foremki oraz posmarujcie go z wierzchu wodą. Ja jeszcze posypałam makiem.
Wcielenie w życie mojej recepty na poimprezowe konsekwencje zajęło jedno popołudnie, które i tak przetrwalabym na leżąco. A tak, piekąc chleb, nie napracowałam się zbytnio, pokonałam egoistyczne słabości i otwarłam nowy rozdział mojego piekarniczego życia. Upiekłam chleb na zakwasie pszennym na dzisiejsze śniadanie.



Natomiast wnioski wyciągnięte z weekendu starczą mi do .... następnego weekendu.
Powodzenia i smacznego

1 komentarz:

  1. Chlebek wyglada pychotnie. A jesli jeszcze do tego leczy kaca, to juz w ogole rewelacja!

    (to ja, ale znowu z Luksemburga, MidnightCookie)

    OdpowiedzUsuń