środa, 6 czerwca 2012

Ciasto jagodowo kokosowe czyli teraźniejszość




Przeprowadzka?

Nadszedł czas zmian. Jeśli wszystko potoczy się tak jak  jest zaplanowane, to najbliższy miesiąc będzie jedną wielką niespodzianką. Czy się wyprowadzimy? Dokąd?  Miasto? Czy wieś? Kiedy?
Ogrom rzeczy ważnych i mniej ważnych jest przytłaczający. Od przybytku głowa nie boli. To zależy jaki ciężar ma ten przybytek. Ogarniam wzrokiem moje kąty i skóra mi cierpnie na myśl o zapakowaniu tych tysięcy książek, płyt i wspomnień, które na dobre rozsiadły się po kątach.
Ale jako, że optymizm to moje drugie imię, przypominam sobie jak kilkanaście lat temu wprowadzałam naszą rodzinę pod obecny adres.  Też wydawało mi się, że nie dam rady i przeżyję efektowne załamanie nerwowe.  MMŻ należy do tego gatunku mężczyzn, którzy lubią uszczęśliwiać swoją połówkę. Chcesz Kochanie nowy dom? Proszę bardzo. Wyremontuj go sobie, urządź, przeprowadź, a ja przyjdę i powieszę kapelusz. Mówisz, masz.  I co? Nie dałam rady? Oczywiście, że dałam.
Czy teraz będzie podobnie? Wypieszczony dom okazał się za duży. Dzieci powiedziały nam do widzenia i bieganie po piętrach przestało mieć posmak luksusu. A pomyśleć, że kiedy szukaliśmy poprzednio miejsca do mieszkania, to uparłam się, żeby mieć schody i kominek. Kłaniały się potrzeby dziecka z bloku.
Dzisiaj schody najchętniej zamieniłbym na trawnik przed domem. Chociaż kominek być powinien.
Szkoła musiała być blisko. Basen, kino, teatr, koleżanki, sklepy, lekarz, Babcia z Dziadkiem i tak dalej. Większość tych priorytetów straciła sens. Okazuje się, że wieś jest zupełnie blisko miasta.  Mając wszystkie miejskie atrakcje pod nosem, korzystamy z nich wcale nie tak często.  Kilkadziesiąt kilometrów to nie przeszkoda, jeśli chce się odwiedzić znajomych.
Dziś chciałabym nawet w styczniu wyjść przed dom z filiżanką gorącej kawy i patrzeć na śnieg zasłaniający ścianę lasu.  I kto wie, czy to nie nasza przyszłość? Im mniej ludzi a więcej natury, tym lepiej.
Wydawało mi się, że mam czas. I miałam rację, że mi się wydawało. Nie mam czasu. Bo miesiąc, żeby spakować całe swoje dotychczasowe życie to zdecydowanie za krótko.
Wrócę do sprawy za miesiąc. Zobaczymy jak zmieniają się nasze plany.

W naszej kuchni sprawy układają się jak klocki. Pasują do siebie, nie zaskakują. Są gwarancją bezpieczeństwa. Gotując, piekąc mam wrażenie panowania nad swoim mikroświatem. Moja kuchnia niekiedy pełni rolę oka cyklonu. Dookoła szaleją żywioły a ja próbuję zapanować nad nimi na moim całkiem sporym skrawku.  Można być wściekłym i wytłuc wszystkie lustra. A można zamiast tego upiec chleb. Można umierać ze szczęścia i pić szampana. Ale można też w euforii zmierzyć się wymagającą Pavlovą.  Bieganie, malowanie, spotkanie z przyjaciółmi, skopanie ogródka, ugotowanie rosołu….każda metoda jest dobra by dać ujście emocjom.
Najlepszą jednak metodą wydaje się pieczenie ciasta. A jeszcze lepiej takiego, które robi się na pamięć, bo myśli ciągle uciekają z kuchni i wędrują po kątach.

Upiekłam ciasto z jagodami i syropem cytrynowym. Na chandrę, na słoneczne dni, na mały i duży apetyt. Przepis znalazłam na Mel,s Kitchen Cafe.



Nie potrzebujemy żadnego sprzętu wspomagającego. Wystarczą dwie miski, piekarnik, łyżka 
lub widelec. No i składniki na:

Ciasto jagodowo - kokosowe z syropem cytrynowym

2 szklanki mąki
1 szklanka cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
ćwierć łyżeczki soli
2 duże jajka
1 szklanka mleka
pół szklanki oleju
2,5 szklanki jagód (użyłam borówek amerykańskich)
2 łyżki mąki
1 szklanka wiórków kokosowych
1 łyżka brązowego cukru

na syrop cytrynowy

pół szklanki cukru
2 łyżeczki mąki kukurydzianej
3/4 szklanki wody
2 łyżki soku z cytryny
otarta skórka z jednej cytryny

Zaczynamy od włączenia piekarnika i nastawienia temperatury na 180 stopni.
Suche składniki ciasta mieszamy w jednej misce. Mokre składniki miksujemy ze sobą w drugiej. Dodajemy mokre do suchych. Nie miksujemy, tylko lekko przegrzebujemy widelcem lub łychą. Nie mieszamy za skrupulatnie bo ciasto będzie gumowe i płaskie.

Jagody przesypujemy mąką, żeby nie poszły na dno i sypiemy je na ciasto. Musimy je poupychać pod jego powierzchnią, bo inaczej się przypalą.

Na górę sypiemy wiórki wymieszane z brązowym cukrem.

Pieczemy godzinę, lecz przed wyjęciem sprawdzamy czy patyczek wbity w ciasto jest suchy.
Wyjmujemy ciasto aby przestygło.

Robimy syrop. W rondelku do wody dosypujemy cukier, wlewamy sok  z cytryny i skórkę. Zagotowujemy. W odrobinie wody mieszamy mąkę kukurydzianą i wlewamy do syropu. Zagotowujemy i zdejmujemy z ognia. Możemy polać ciasto gorącym syropem lub przestudzonym.



Najlepiej smakuje na drugi dzień.
A jeszcze lepiej, kiedy waszą przyszłość widzicie jasno i wyraźnie.  Chociaż w przypadku pewnych niejasności, też dobrze jest zjeść kawałek takiego ciasta. A najlepiej dwa.

Żegnam się optymistycznie i życzę smacznego 

2 komentarze:

  1. chyba mam ochotę na jakąś przeprowadzkę. na pewno mam ochotę na ciasto.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie proste ciasto jest najlepsze na przeprowadzke. Z mojego doswiadczenia pakowania kartonow (pakowalam je wiele razy, ale kartonow mam mniej) wynika, ze przeprowadzki to najpierw stres a potem cala masa herbaty i tony upieczonego i zjedzonego ciasta. Niech zyje ciasto!

    OdpowiedzUsuń