sobota, 3 września 2011
Żarkowe szaleństwo
Jeśli nigdy nie byliście na wiejskim targu to macie czego żałować. Dla mieszczucha takie doznanie może być piękna lekcją poglądową na temat „Jak wyglądają owoce i warzywa w stanie prawie naturalnym”. To, co kupujemy w supermarketach czy sklepach nijak się ma do tego, co rośnie na niewielkim polu za domem w większości wsi. Póki nie zobaczy się i nie spróbuje, to gruszka czy pomidor z Auchana czy innego Tesco wydaje się skończonym cudem świata. Błąd!
Mój targ (mój czyli najbliższy) ma to do siebie, że mam go w zasięgu tylko sezonowo. Ale kiedy tylko wracam jesienią do miasta już zaczynam tęsknić za kolorami, zapachami, smakiem i gwarem żarkowskiego targu.
Dzisiaj, raniutko, po szóstej rano zrobiłam pobudkę mojej rodzinie. I takich jeszcze zaspanych i lekko skostniałych poranną temperaturą (było tylko 8 stopni) wsadziłam do samochodu. Część wyprawy, ta młodsza od razu pogrążyła się w ciuchowej otchłani targu i zapomniała o bożym świecie i o tym, że jeszcze nie jadła śniadania. My z moją Mamą, jak nasz prywatny obyczaj nakazuje, podreptałyśmy między koper, cebulę, śliwki, owoce dzikiej róży i jajka prosto od kury. I zaczęło się uzupełnianie zapasów. Nie wiem co przyjemniejsze: kupowanie czy jedzenie. Pomidory malinowe idealne do chłodnego caprese, lima będą suszone i zalane oliwą z bazylią. Papryka jabłkowa o pięknym rubinowym kolorze smacznie się komponuje z owczym serem i czosnkiem. Smaki, zapachy, pokusy. Aronia, w tym roku wyjątkowo soczysta, znajdzie swoje miejsce w słoju na słońcu. Będzie z niej moja ulubiona nalewka na zimowe wieczory. I tak, od stoiska do stoiska. Siatki coraz cięższe, radość coraz większa.
A co porabiają nasze Dziewczyny? Utonęły w stercie ciuchów i firan. Co rusz słyszę ich głosy – „Natalia, a ten żakiecik”? A po chwili – „Hej, Daria popatrz jaką mam bluzkę!”. W oczach lekkie szaleństwo, w ręku stos ciuchów. Ale gdzie indziej kupilibyście żakiet od Roberto Cavalli za 10 zł, czy spodnie Versace za 8. Targ w Żarkach zadowoli każdego. Dawno temu Mój Tata pasjami przeglądał śrubki, nakrętki i wkrętaki, dyskutując zawzięcie z właścicielami o wyższości klucza nr 6 nad kluczem nr 9. A godziny mijały.
Dziś już starczy atrakcji targowych. Czas na śniadanie, bo każdej z nas porządnie już burczy w brzuchu. No i prace w domowej przetwórni „Korniszon” czas zacząć.
Na koniec nie odmówiłam sobie rzutu okiem na starocie. No i masz. Jak zwykle wśród potopu rzeczy starych i starszych pojawiło się zjawisko, które mnie uwiodło. Jest pięknego szafirowego koloru, sporych rozmiarów i na pewno mi się przyda.
Zanim oddam się magii przetwarzania smacznego w jeszcze smaczniejsze, podzielę się z wami przepisem na sorbet, o którym pisałam wczoraj. Jeśli chcecie wykorzystać ostatnie momenty lata, zamknięte w małych wisiorach malin(czytajcie Leśmiana) i jeżyn, powinniście go spróbować.
Sorbet późno-letni – porcja na 4 osoby
ok. 400 g. świeżych malin i jeżyn
1 banan
pół szklanki cukru pudru
sok z jednej cytryny
4 szklanki kostek lodu
mięta do dekoracji i kilka owoców
Jak to zrobić?
Masz mikser? On zrobi to za ciebie. Najpierw owoce, potem cukier i sok z cytryny wkładasz do miksera na kilka sekund. Gdy w środku zobaczysz apetyczna ciemno różową papkę, możesz po kilka wkładać kostki lodu. Ostrożnie, bo hałas będzie spory. Ale jeśli nie przeszkadza ci odgłos pracującej w kuchni kosiarki, nagrodą będzie przepyszny, lodowy, słodki i pachnący puchar sorbetu.
Jeszcze tylko zalotnie dekorujesz go miętą i kilkoma owocami i już możesz robić wrażenie na samej sobie lub otoczeniu.
Smacznego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piekna miska! I popelniony sorbet brzmi mniam!
OdpowiedzUsuń