poniedziałek, 10 listopada 2014

Moja zemsta czyli gulasz z dzika

























Jaka ironia!
Mieszkając pod lasem i obserwując rosnące w siłę zastępy dzikich przekopywaczy naszego majątku, ani razu nie wpadło mi do głowy, że to przecież pyszny kawał mięsa podchodzi pod nasze okna.
Nawet wizyty „prawdziwych mężczyzn” z „prawdziwą bronią palną” nie skojarzyły mi się z jedzeniem.
Może dlatego, że mimo wszystko, trochę traktowałam dziki jak część składową całości. Tak samo jak sosny, dzikie róże, dzięcioły czy nornice. Do głowy by mi nie wpadło zjeść dzięcioła. Czemu dziki miałby być gorsze.
Dopiero powrót do miasta spowodował, że dziczyzna znalazła się z kręgu moich zainteresowań.
Najprawdopodobniej dlatego, że mięso na tacce w żaden sposób nie przypomina chrumkającego świniaka.
Hipokryzja? Na szczęście niegroźna. Potraktujcie to jako moją małą zemstę za przeryty doszczętnie sad.
Jedna tacka gulaszu z dzika jest marnym pocieszeniem za zmarnowane włości.
Jak widać niskie uczucia nie są mi obce. Nie tylko hipokryzja ale jeszcze żądza zemsty.
Trochę koloryzuję ale myśl o zemście przemknęła mi przez głowę.

Teraz słowo o mięsie. Ani grama tłuszczu, ciemno różowe,w dużych kawałkach.
Rzadko jem mięso a dziczyznę jadłam zaledwie kilka razy w życiu. Tylko raz sama ją przyrządzałam i była to pieczeń z sarny. Dawno temu.
Najczęściej dziczyznę je MMŻ w czasie wakacji w Toskanii. Kiełbasy czy salami z dzika są tam lokalnymi przysmakami. A takiego ragout z dzika jak w Castelfiorentino podobno nie dają nigdzie indziej.
Moje zainteresowania w czasie wakacji dalekie są od mięsa i muszę wierzyć MMŻ na słowo.

Zrobienie pysznego gulaszu nie było trudne choć nieco czasochłonne. Zamarynowanie mięsa jest najlepszym sposobem by nieco skruszało i nabrało dodatkowych aromatów.
Potem zostaje już tylko milczenie...rozanielone.





















Gulasz z dzika
600 g mięsa z dzika

marynata:
2 szklanki czerwonego wytrawnego wina
1 szklanka wody
10 ziaren jałowca
2 ząbki czosnku, zgniecione
5 ziaren ziela angielskiego
2 liście laurowe
1 łyżka cukru
2 gałązki tymianku lub 2 łyżeczki suszonego
1 gałązka rozmarynu lub 1 łyżeczka suszonego
1 łyżeczka ziaren pieprzu

oraz
1 cebula
2 ząbki czosnku
2 łyżki oliwy
1 łyżka masła
1 papryczka chilli
1 łyżka miodu
5 suszonych śliwek
5 suszonych grzybów
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka ziaren kolendry
3 łyżeczki przecieru pomidorowego
1 łyżka mąki

Wszystkie składniki marynaty łączymy w garnku i zagotowujemy. Studzimy i wkładamy do marynaty pokrojone w kostkę* mięso.
Najważniejsze aby mięso włożyć do wystudzonej marynaty (tak by było całe przykryte) i marynować 24 godziny. Moje stało w lodówce 2 dni i nie był to czas zmarnowany.
Po wyjęciu z marynaty osuszamy mięso (np. papierowymi ręcznikami) i wstrzemięźliwie oprószamy mąką. Przygotowujemy garnek żaroodporny z przykrywką.
Na patelni rozgrzewamy oliwę z masłem i smażymy mięso kilka minut.**
Przekładamy mięso do naczynia, w którym będzie się piekło. Na tłuszczu po mięsie smażymy krótko pokrojoną cebulę a potem czosnek. Wlewamy na patelnię przecedzoną marynatę. Dodajemy śliwki, grzyby, miód, kolendrę, sól i przecier pomidorowy. Mieszamy, zagotowujemy i zalewamy mięso.
Naczynie szczelnie przykrywamy i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni.
Pieczemy mięso około 2 godzin. Sprawdzamy po 1,5 godzinie czy nie wyparował cały sos. Jeżeli tak się stało, dolewamy pół szklanki wody i pieczemy do miękkości.
Jeżeli sosu jest za dużo, zdejmujemy przykrywkę lub folię i ostatnie pół godziny pieczemy bez przykrycia.
Mięso powinno rozpadać się w ustach a sos być zawiesisty.



*wielkość zależy od naszych upodobań. Jeżeli jako dodatek do mięsa mamy w planach kluseczki to zachęcam do krojenia większych kawałków. Jeżeli marzy nam się ragu alla cacciatora, to trzeba pokroić mięso na mniejsze kawałki a jako dodatku użyć makaronu. Wszystko jest kwestią gustu.
** Po tym etapie całą kuchnię musiałam solidnie umyć. Tłuszcz pryskał na wszystkie strony i nawet ja wymagałam środków odtłuszczających. Tak się dzieje gdy mamy gorący tłuszcz, i moczone w zalewie mięso.

Ilość wrażeń smakowych, jakich doznajemy wkładając pierwszy kęs do buzi, jest szokująca.
Czasem dobrze jest zejść z utartego szlaku i zapuścić się w knieje. Nawet czysto symbolicznie.
Dzika na co dzień nie jemy ale raz na ćwierć wieku...czemu nie?
Następnym razem kupię jelenia.


























Smacznego i odwagi:))

4 komentarze:

  1. No u mnie też jutro będzie Gulasz...ale nie Taki jak Twój. NIe mniej jednak..co nieco od Ciebie podpatrzę!!! Ściskam Was serdecznie!:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie miesiwa sie rzadko zdarzaja na blogach. Ale moze to dlatego, ze rzadko bywaja w sklepach? Bardzo elegancki taki gulasz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, znam i jadam - ja taki serwuję z makaronem. Jest arcypyszny!! Jedzą go i duzi i mali, na porę chłodu jak znalazł!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ah ja lubię dzika. Szwagier raz do roku poluje, więc jak się uda w tym roku to zajrzę do Twojego przepisu :)

    OdpowiedzUsuń