środa, 19 listopada 2014

Listopadowy spleen i śmietanowy lin



























No i przyszło. Smutne, ponure, zasmarkane, patrzące spode łba, psujące dobre humory.
Co prawda wszyscy w głębi duszy wiedzieliśmy, że jest nieuniknione i na pewno przyjdzie ale każdy ciepły dzień powiększał nadzieję, że w tym roku obejdzie nas bokiem.
Nic z tego. Swoje trzeba odcierpieć. Żeby potem było fajnie, teraz musi być nie fajnie.
Listopad nam zapanował perfekcyjnie jesienny. Szaro bury, bezlistny, mglisty i raczej smutny.
Wypełzły na powierzchnię wszystkie smutki i smuteczki. To, co przez większość słonecznego czasu siedziało cicho jak mysz pod miotłą, teraz śmiało wychyliło nosa.
Kiedy najlepiej przypuścić atak? Kiedy ofiara jest słaba. Ma katar listopadowy, stawy obolałe pogodą a w nocy budzą ją gorące kaloryfery. Listopad to perfekcyjne warunki by pesymizm pasł się jak gęś.
Do cieknącego nosa dołącza dołująca myśl o przyszłości. Ta, w listopadowych okolicznościach zawsze maluje się czarno.
Do bolącego wilgocią kolana przykleja się niechęć do zrobienia czegokolwiek. Majaczące na horyzoncie święta bardziej irytują niż cieszą. Te zakupy, to sprzątanie, te wydatki!
Poranna wymiana zdań z ukochanym czy ukochaną w porannych ciemnościach wydaje się ostatnią kroplą wypełniającą kielich smutku.
Potem tylko wyjść i rzucić się do fontanny.
Kiedy siadam wieczorem na kanapie i nie chce mi się nawet książki wziąć do ręki, wiem, że przyszedł moment krytyczny. Teraz potrzeba mi potężnej porcji mobilizacji. Czegoś pozytywnego. I filiżanka herbaty nie pomoże. No, może przesadzam. Herbata zawsze pomaga.
Dziś panuje słowo: „muszę”.Słowo: „chcę” zniknęło we mgle. Pójdę go poszukać. To hasło listopada. Dobrze, że listopad jest tylko raz w roku.

Lin w śmietanie to dziś najbardziej odpowiednia forma poprawienia humoru. Można nim zakopać topór (jeśli takowy był wykopany) lub sprawić, ze ktoś nieco smutniejszy znajdzie powód by się uśmiechnąć.
Lin może być wprawką przed karpiowym szaleństwem. Kto wie czy nie wpadnie wam do głowy urozmaicenie wigilijnego stoły inną niż zazwyczaj rybą? Może linem?

























Lin w śmietanie

2 liny wypatroszone
1 cebula
pęczek koperku
4 łyżki oleju
2 łyżki masła
300 ml kremówki
sól
pieprz
sok z cytryny
1 łyżeczka startej skórki z cytryny

Lin jest zwierzęciem lądowym...O przepraszam. Mówiąc „lądowym” mam na myśli wody śródlądowe czyli jeziora i stawy. Podobno istnieje niebezpieczeństwo, że będzie pachniał mułem. Są na to dwa sposoby. Po pierwsze skrapiacie go sokiem z cytryny i zostawiacie na kilka godzin. Lub, w drugim przypadku, zalewacie rybę mlekiem i też zostawiacie na kilka godzin. Pamiętacie jednak o umyciu i osuszeniu ryby w drugim przypadku.
Ja zawsze stosuję pierwszą metodę i nigdy żadnego mułu nie znalazłam.

Z linem jest pewien kłopot. Łuski. Skrobać czy nie?
Tu też są dwie szkoły.
Jeżeli zdecydujecie się na skrobanie, to uczciwie uprzedzam, że lin łatwo łusek nie odda.
Podobno łuski są miękkie i w obróbce cieplnej stają praktycznie rozpuszczalne.
Napiszę jak to wyglądało u mnie.
Ryby miałam dwie, więc jedną pozbawiłam łusek (nigdy więcej!) a drugą nie. Obcięłam płetwy, głowy i wyfiletowałam ryby. Nie pytajcie jak, bo nie jest to moja mocna strona. Gdybym mogła, zapłaciłabym za filetowanie ryby, ale na razie to marzenia ściętej głowy.

Umyłam filety i osuszyłam ręcznikami papierowymi. Potem mocno skropiłam sokiem z cytryny, przykryłam folią i schowałam do lodówki.
Wieczorem wyjęłam rybę, posoliłam i lekko obtoczyłam w mące.
Na patelni rozpuściłam olej i łyżkę masła i usmażyłam filety z obu stron na złoto. Nie muszą być upieczone całkowicie, bo przed nimi jeszcze sesja w towarzystwie śmietany.
Zdjęłam filety z patelni i przełożyłam na papierowy ręcznik.
Pokroiłam na półplasterki cebulę i posiekłam koperek.
Na umytej patelni rozpuściłam łyżkę masła i wrzuciłam cebulę. Na małym ogniu zeszkliłam cebulę a potem wlałam 200 ml śmietanki. Posoliłam i wrzuciłam połowę koperku. Kiedy śmietana się zagotowała, włożyłam na patelnię kawałki lina. Zmniejszyłam ogień i przykryłam patelnię pokrywką. Pozwoliłam linowi pogotować się w śmietanie 5-7 minut. Potem zdjęłam pokrywkę. Jeżeli śmietana wygotowała się znacznie, trzeba dolać. Jeżeli jest jest ciągle dużo, trzeba ją odparować.
Gotowe danie przekładamy na półmisek, posypujemy pieprzem i resztą koperku.
Jako dodatek kasza jaglana, zwykłe ziemniaki z wody lub kroma chleba i pierwszy krok do powrotu optymizmu zrobiony.

Jadłam lina po raz pierwszy. Na pewno nie ostatni. Na talerzu wylądowało delikatne, zwarte i pyszne mięso. Lin był bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Potraktuję to jako dobry omen.






Smacznego  

2 komentarze:

  1. Czytanie Cie Limonko w czasie lunchu powinno byc zabronione. Zadna kanapka nie zaspokaja wtedy glodu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na przeziębienie herbata z imbirem, sama mi kiedyś poleciłaś, na smutki i smuteczki.....Twoje czekoladowe kulki marcepanowe, które dałaś mi podczas naszego spotkania, pamiętasz??:)))Często je wspominam.....a na katar....po 7 dniach lub tygodniu sam przechodzi. Ściskam serdecznie i życzę Wam dużo zdrowia!!!!:)

    OdpowiedzUsuń