No i przyszło. Smutne, ponure,
zasmarkane, patrzące spode łba, psujące dobre humory.
Co prawda wszyscy w głębi duszy
wiedzieliśmy, że jest nieuniknione i na pewno przyjdzie ale każdy
ciepły dzień powiększał nadzieję, że w tym roku obejdzie nas
bokiem.
Nic z tego. Swoje trzeba odcierpieć.
Żeby potem było fajnie, teraz musi być nie fajnie.
Listopad nam zapanował perfekcyjnie
jesienny. Szaro bury, bezlistny, mglisty i raczej smutny.
Wypełzły na powierzchnię wszystkie
smutki i smuteczki. To, co przez większość słonecznego czasu
siedziało cicho jak mysz pod miotłą, teraz śmiało wychyliło
nosa.
Kiedy najlepiej przypuścić atak?
Kiedy ofiara jest słaba. Ma katar listopadowy, stawy obolałe pogodą
a w nocy budzą ją gorące kaloryfery. Listopad to perfekcyjne
warunki by pesymizm pasł się jak gęś.
Do cieknącego nosa dołącza dołująca
myśl o przyszłości. Ta, w listopadowych okolicznościach zawsze
maluje się czarno.
Do bolącego wilgocią kolana przykleja
się niechęć do zrobienia czegokolwiek. Majaczące na horyzoncie
święta bardziej irytują niż cieszą. Te zakupy, to sprzątanie,
te wydatki!
Poranna wymiana zdań z ukochanym czy
ukochaną w porannych ciemnościach wydaje się ostatnią kroplą
wypełniającą kielich smutku.
Potem tylko wyjść i rzucić się do
fontanny.
Kiedy siadam wieczorem na kanapie i nie
chce mi się nawet książki wziąć do ręki, wiem, że przyszedł
moment krytyczny. Teraz potrzeba mi potężnej porcji mobilizacji.
Czegoś pozytywnego. I filiżanka herbaty nie pomoże. No, może
przesadzam. Herbata zawsze pomaga.
Dziś panuje słowo: „muszę”.Słowo:
„chcę” zniknęło we mgle. Pójdę go poszukać. To hasło
listopada. Dobrze, że listopad jest tylko raz w roku.
Lin w śmietanie to dziś najbardziej
odpowiednia forma poprawienia humoru. Można nim zakopać topór
(jeśli takowy był wykopany) lub sprawić, ze ktoś nieco
smutniejszy znajdzie powód by się uśmiechnąć.
Lin może być wprawką przed karpiowym
szaleństwem. Kto wie czy nie wpadnie wam do głowy urozmaicenie
wigilijnego stoły inną niż zazwyczaj rybą? Może linem?
Lin w śmietanie
2 liny wypatroszone
1 cebula
pęczek koperku
4 łyżki oleju
2 łyżki masła
300 ml kremówki
sól
pieprz
sok z cytryny
1 łyżeczka startej skórki z cytryny
Lin jest zwierzęciem lądowym...O
przepraszam. Mówiąc „lądowym” mam na myśli wody śródlądowe
czyli jeziora i stawy. Podobno istnieje niebezpieczeństwo, że
będzie pachniał mułem. Są na to dwa sposoby. Po pierwsze
skrapiacie go sokiem z cytryny i zostawiacie na kilka godzin. Lub, w
drugim przypadku, zalewacie rybę mlekiem i też zostawiacie na kilka
godzin. Pamiętacie jednak o umyciu i osuszeniu ryby w drugim
przypadku.
Ja zawsze stosuję pierwszą metodę i
nigdy żadnego mułu nie znalazłam.
Z linem jest pewien kłopot. Łuski.
Skrobać czy nie?
Tu też są dwie szkoły.
Jeżeli zdecydujecie się na skrobanie,
to uczciwie uprzedzam, że lin łatwo łusek nie odda.
Podobno łuski są miękkie i w obróbce
cieplnej stają praktycznie rozpuszczalne.
Napiszę jak to wyglądało u mnie.
Ryby miałam dwie, więc jedną
pozbawiłam łusek (nigdy więcej!) a drugą nie. Obcięłam płetwy,
głowy i wyfiletowałam ryby. Nie pytajcie jak, bo nie jest to moja
mocna strona. Gdybym mogła, zapłaciłabym za filetowanie ryby, ale
na razie to marzenia ściętej głowy.
Umyłam filety i osuszyłam ręcznikami
papierowymi. Potem mocno skropiłam sokiem z cytryny, przykryłam
folią i schowałam do lodówki.
Wieczorem wyjęłam rybę, posoliłam i
lekko obtoczyłam w mące.
Na patelni rozpuściłam olej i łyżkę
masła i usmażyłam filety z obu stron na złoto. Nie muszą być
upieczone całkowicie, bo przed nimi jeszcze sesja w towarzystwie
śmietany.
Zdjęłam filety z patelni i
przełożyłam na papierowy ręcznik.
Pokroiłam na półplasterki cebulę i
posiekłam koperek.
Na umytej patelni rozpuściłam łyżkę
masła i wrzuciłam cebulę. Na małym ogniu zeszkliłam cebulę a
potem wlałam 200 ml śmietanki. Posoliłam i wrzuciłam połowę
koperku. Kiedy śmietana się zagotowała, włożyłam na patelnię
kawałki lina. Zmniejszyłam ogień i przykryłam patelnię pokrywką.
Pozwoliłam linowi pogotować się w śmietanie 5-7 minut. Potem
zdjęłam pokrywkę. Jeżeli śmietana wygotowała się znacznie,
trzeba dolać. Jeżeli jest jest ciągle dużo, trzeba ją odparować.
Gotowe danie przekładamy na półmisek,
posypujemy pieprzem i resztą koperku.
Jako dodatek kasza jaglana, zwykłe
ziemniaki z wody lub kroma chleba i pierwszy krok do powrotu
optymizmu zrobiony.
Jadłam lina po raz pierwszy. Na pewno nie ostatni. Na talerzu wylądowało delikatne, zwarte i pyszne mięso. Lin był bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Potraktuję to jako dobry omen.
Smacznego
Czytanie Cie Limonko w czasie lunchu powinno byc zabronione. Zadna kanapka nie zaspokaja wtedy glodu ;)
OdpowiedzUsuńNa przeziębienie herbata z imbirem, sama mi kiedyś poleciłaś, na smutki i smuteczki.....Twoje czekoladowe kulki marcepanowe, które dałaś mi podczas naszego spotkania, pamiętasz??:)))Często je wspominam.....a na katar....po 7 dniach lub tygodniu sam przechodzi. Ściskam serdecznie i życzę Wam dużo zdrowia!!!!:)
OdpowiedzUsuń