sobota, 29 listopada 2014

Domowa pułapka i rola palców w życiu czyli rewelacyjne żeberka na słodko

























Nie ma miejsca równie niebezpiecznego jak własny dom. Ilość ran, które stały się moim udziałem w miejscu najbardziej bezpiecznym jest niepoliczalna. Od obciętych palców począwszy na podbitym oku skończywszy.
Jednak najnowszy uszczerbek na zdrowiu jest najlepszy. Złamany palec u stopy. Tak, tak, nie żartuję.
I nie dość, że złamałam go sobie sama, to na dodatek stało się to w nocy. O żadnej przemocy nie mogło być mowy, bo nikogo oprócz mnie w domu nie było. Tylko ja, ciemność, droga do łóżka i łóżko. A między drogą a łóżkiem moja stopa. Szła sobie nieuzbrojona i ufna. Teren przecież był znany na pamięć. Żadnych niespodzianek czy nagle pojawiających się przedmiotów. Nawet koty wyjątkowo nie plątały się między nogami.
Jednak jeżeli ktoś jest zdolny podbić sobie oko ścianą, nigdy nie powinien tracić czujności.
A nuż okaże się, że nożyczki czyhają za krawędzią szuflady i są gotowe wyrwać ci serce?
Albo takie łóżko. Ile czasu musiało obmyślać plan zaatakowania mojej prawej stopy.
Stopa bez kapcia to proszenie się o kłopoty. Jakiś udział w tej zasadzce miała moja średnio obudzona świadomość. Wiadomo. Śpisz, wstajesz, idziesz do łazienki, wracasz. Do tego nie jest potrzebny certyfikat Mensy.
Jak się okazuje, czujność trzeba zachować zawsze. Nawet w czasie półsnu.
Zderzenie stopy z krawędzią łóżka było jak wybuch supernowej: oślepiające! Coś chrupnęło, świat rozbłysł jak choinka przed Rockefeller Center a potem całe moje „ja” skupiło się w jednym prawej stopy. Ale zabolało! Zapalenie światła pokazało, że nic mi nie odpadło i ciągle mam pięć palców.
Jako, że kontuzje zdarzają mi się częściej niż by wskazywały statystyki, postanowiłam fakt prawie urwanego palca zignorować. W końcu „prawie” robi wielką różnicę.
Podskoczyłam na jednej nodze po nurofen, potem pokicałam do łóżka i czekałam na rozwój wypadków. Nawet udało mi się zasnąć.
Rano światło dzienne pokazało, że: po pierwsze palec jest siny, po drugie wygląda jakby inaczej.
Wiem, że palec u stopy to nie głowa, ale ja lubię swoje stopy.
Trzecie, najgorsze było to, kiedy okazało się,że nawet taki mały palec jest potrzebny do chodzenia.
Jest zima. Sandały odpadają.
Palec jest unieruchomiony i zajmuje zdecydowanie więcej miejsca niż oferują jakiekolwiek moje buty. Dziś i jutro mogę siedzieć w domu. A potem?
Jak myślicie, czy do poniedziałku jest szansa na nowy lepszy palec?

Jedyną korzyścią z sytuacji są żeberka. Wszystko da się zrobić bez użycia nóg. Potrzebne są tylko ręce...i ktoś kto będzie wam podawał narzędzia kuchenne i składniki.
Zachowując szczególną czujność ( w końcu nie chciałabym stracić palca u ręki) zrobiłam genialne klejące żeberka.

Nie wiem czy lubicie grzańca. W jakiś niewyjaśniony sposób te żeberka kojarzą mi się z grzańcem. Są słodkie, aromatyczne, rozgrzewające i zawsze ma się ochotę na kolejną porcję.


























Klejące żeberka na słodko

około 30 cm kawałek żeberek (tylko z kością)
marynata:
5 łyżek jasnego sosu sojowego
3 łyżki octu ryżowego
3 łyżki soku pomarańczowego
4 łyżki sosu hoisin
3 ząbki czosnku, zmiażdżone
2 łyżki startego imbiru
5 łyżek płynnego miodu
1 łyżeczka cynamonu
ziarenka z jednej anyżowej gwiazdki
1 łyżka oleju sezamowego
1 czerwone chilli (drobno pokrojone)
3 łyżeczki przyprawy 5 smaków

Mieszamy składniki marynaty ze sobą. Żeberka myjemy, osuszamy i kroimy na paski. Każdy pasek to jedna kostka.
Wkładamy żeberka do miski z marynatą i dobrze je obtaczamy. Przykrywamy miskę szczelnie i stawiamy do lodówki na 24 godziny.
Następnego dnia wyjmujemy miskę z mięsem z lodówki i rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni.
Kiedy żeberka będą miały temperaturę pokojową, przykrywamy je folią i wkładamy do piekarnika na godzinę.
Po godzinie zdejmujemy folię i pieczemy żeberka jeszcze pół godziny, starając się co jakiś czas obracać je tak, by z każdej strony były pokryte sosem.
Upieczone żeberka można po lekkim wystudzeniu obrać z kości. Nie czekajcie z tym do całkowitego wystudzenia, bo z doświadczenia wiem, że łatwiej oddzielić mięso od kości gdy całość jest jeszcze ciepła.
A najlepiej nie obierać ich wcale. Nie ma nic lepszego jak wzięcie lepkich kawałków do ręki a potem oblizywanie palców. Oczywiście nie polecam tej metody, gdy podejmujecie kolacją szefa czy premiera. Ale w domowych warunkach oblizywanie palców jest nawet wskazane.
Polecam.




I znów wróciłam do palców:)


























Smacznego i bądźcie czujni.  

3 komentarze:

  1. Ale pysznie wyglądają, mniam :-) do schrupania :-) bidny ten Twój palec, szbko niech się goi :-) pozdrawiam cieplutko i zapraszam do siebie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję pięknie i skorzystam z zaproszenia z radością:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedys byla taka reklama ze najniebezpieczniej jest w domu. Cos w tym chyba jest, jak przypadek palca pokazuje. Dobrze, ze na pocieszenie byly przynajmniej zeberka... :)

    OdpowiedzUsuń