Wieś, oprócz wielu niewątpliwych zalet, ma jedną cechę
nieocenioną. Ma światło.
Nie chcę przez to powiedzieć, że poza wsią siedzę w piwnicy.
Moja miejska kuchnia ma całkiem zadowalające warunki świetlne. Ale…
Światło wpadające przez okno w mieście, a światło królujące
na tarasie to dwa różne światy. W mieście jest po prostu albo jasno, albo
ciemno. Poza nim nagle okazuje się, że światło może być w nieograniczonej
ilości wariantach. Wiedzieć o tym to
jedno, a doświadczyć tego to drugie.
Ciepłe, zimne, złote, różowe, zamglone, rozproszone, ostre.
To wszystko określenia światła. Złota godzina w okolicach dziewiętnastej, to
taka magia, że nic tylko stać i się zachwycać. Poranna czystość zapowiadająca
piękny dzień czy mgliste rozproszenie mokrego świtu sprawiają, że jeszcze w piżamie chciałoby się złapać
aparat i polecieć w krzaki fotografować co tylko się da. I często tak bywa. Zakładam kalosze i szukam
mokrych liści, pajęczyn, świeżo wyklutych pączków. Okolice znam jak własną
kieszeń, a mimo to nie mogę się nadziwić ich urodzie.
Kolejna zaleta to robienie zdjęć jedzenia. Nie muszę niczego
doświetlać. Wszystko jest jak na zamówienie. Nawet pochmurny dzień jest lepszy
niż lampy w mojej miejskiej kuchni. Tutaj też, w plenerze, zdarzają się cuda, kiedy to, co
urodziło się w moje głowie, dzięki światłu jest idealne w rzeczywistości. Kiedy
myśl staje się ciałem. Fascynujące i satysfakcjonujące. Trzeba się śpieszyć, bo
otoczenie zmienia się na naszych oczach. Wiosną wszystko dzieje się szybciej.
Światło jest, a za chwilę go nie ma. Trzeba być czujnym.
W takie dni jak dzisiejszy kolory są inspirujące. Zielone
szparagi i pistacje, różowy łosoś. Na zewnątrz panują idealne warunki. Szybki obiad
i można wyruszyć w poszukiwaniu wrażeń.
Łosoś w pistacjowej
posypce
2 filety z łososia
4 łyżki orzechów pistacjowych
2 łyżki startego parmezanu
Skórka z otartej cytryny
Sok z połowy cytryny
Sól, pieprz
Łososia skrapiamy sokiem i posypujemy otartą skórką.
Zostawiamy w chłodzie przez pół godziny. W tym czasie w blenderze miksujemy
obrane ze skorupek pistacje. Nie robimy z nich piasku, niech będzie wiadomo, że
to orzechy pistacjowe. Pokruszone orzechy mieszamy z tartym parmezanem i tą
mieszanką okładamy łososia z dwóch stron. Przyciskamy ręką do ryby.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Kładziemy rybę na
papierze do pieczenia i pieczemy 20 minut.
Wykładamy gorącego łososia na grillowane szparagi a obok stawiamy
sos holenderski*.
Miodzio! Takie jedzenie powoduje, że zamiast po obiedzie
popaść w letarg, mamy ochotę góry przenosić. Lub wdać się w dyskusję na temat
alternatywnych źródeł energii. Sprawdziłam. To działa.
Wiosennie was pozdrawiam i życzę smacznego
* przepis na sos holenderski wkrótce
Idealne połączenie, nic dodać nic ująć! :) Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńOch jakie widoki! U mnie zamglona moze byc tylko wielko-miejska dzungla, ale to nie to samo. A co do swiatla, to sie absolutnie zgadzam. Niektore miejsca maja jakas taka magie w sobie i swiatlo zawsze jest w nich odpowiednie!
OdpowiedzUsuńLosos super, szparagi tez, ale pistacje sa dla mnie za odwazne w takiej ilosci :(