Czas na podsumowanie naszego sycylijskiego wyjazdu. Klan Sycylijczyków ma się dobrze. Żadne złe języki i nienawistne spojrzenia nie
zepsuły nam humorów. Lekko nie było, ale daliśmy radę.
Dowiedzieliśmy się, ze najpiękniejsze miejsca są na
zachodnim brzegu wyspy. Maleńkie miasteczko Erice jest perełką
architektoniczną.
Niestety, nie widzieliśmy.
Podobno arancini to najbardziej popularna na wyspie
przekąska.
Niestety, nie próbowaliśmy.
Dziwna to była wyprawa. Już dawno na takiej nie byłam. Chyba ostatnio na koloniach w tak usilny
sposób próbowano mnie ustawić w szeregu. Ale każde opuszczenie progów domu to
nowe doświadczenie.
Czy dowiedziałam się czegoś nowego? Tak, że niecałe 10
kilometrów od morza trudno jest zjeść świeżą rybę. Dookoła morze, a w karcie
pstrąg.
Już nigdy nie będę
narzekać, że na Śląsku świeża ryba to rarytas.
Karmiono nas zdecydowanie mięsnie, a to nie jest mój
ulubiony sport.
Nie dowiedziałam się na kursie kulinarnym niczego o sycylijskich serach. Czyżby
ich nie było? Czy Ricotta, niestrudzenie
serwowana nam na deser, jest jedynym mlecznym przetworem?
Wystarczyła krótka wyprawa do pobliskiego sklepu i okazało
się, że na wyspie występują też inne sery. Jest wspaniałe Pecorino z pistacjami i tajemnicze Ragusano. Hurra!
Pomarańcze i cytryny rosnące przy drogach w ilościach
hurtowych wprawiały nas w zachwyt. Szkoda, że nie mieliśmy okazji wypróbować ich w kuchni.
Nespola to nowe słowo w moim słowniku. Wygląda jak skrzyżowanie
renklody z morelą a smakuje jak…jedno i drugie. I ma środku kilka pestek. Robi
się z niej pyszną konfiturę.
Orzeszki pistacjowe są wszechobecne. Panieruje się nimi
mięso, dodaje do nieśmiertelnej ricotty i posypuje sałatki.
Ale przede wszystkim robi się z nich pastę pistacjową i
pesto. Jeśli nie próbowaliście, to poszukajcie w Internecie. Kupujcie te
sycylijskie, bo są boskie. Sąsiedztwo Etny powoduje, że są niezrównane w smaku.
Nasz kurs kulinarny wykazywał tendencje zanikowe. Pierwszego
dnia kroiliśmy, dolewali, mieszali, solili, smażyli i piekli.
Podobno dobry początek to połowa sukcesu. Podobno.
Drugiego dnia już tylko kroiliśmy. Ale tylko cukinię i
paprykę. Nawet nie zobaczyliśmy kuchni.
Trzeciego dnia nie dostaliśmy już nawet desek do krojenia, a
na talerzu leżała samotna cukinia. Nasz udział ograniczał się do patrzenia i słuchania.
Jesteście ciekawi co pojawiło się przed nami czwartego dnia?
Można założyć, że powinny to być tylko sztućce i talerze.
Na szczęście, jakimś cudownym zrządzenie losu czwartego dnia
znów zostaliśmy wpuszczeni do kuchni. I pozwolono nam kroić i mieszać w garach
do woli. Nareszcie poczułam, że może się czegoś nauczę. Niestety, wyjęcie z
zamrażalki mrożonych szparagów (halo!! jest maj! szparagi to nie prawdziwki) i
mrożonych krewetek (halo! dookoła jest morze!) skutecznie ostudziło mój zapał.
Chyba jednak inaczej sobie wyobrażałam kurs gotowania pod
Etną.
Żeby nie wyglądało, że tylko marudzę, powiem , że oliwa na
wyspie jest genialna a kawa najlepsza na świecie. Koper włoski stał się dla mnie
bohaterem sezonu. Zdradzę wam przepis na genialny sos z jego udziałem.
Etna dymi a ziemia jest czarna. Morze się w czwartek
wściekło i szalało piętrowymi falami w Naxos. Powietrze pachniało morską wodą i
wakacjami. Jedliśmy genialną zuppa di cozze czyli zupę z małży i lokalnego mupo
(uwieczniłam na zdjęciu). Krewetki i langustynki pożarliśmy wylizując talerze. A po powrocie
do hotelu oddaliśmy się dogłębnej degustacji czerwonego Nero d’Avola. Było
super i żaden kurs tego nie zmieni. Ave!
Nocą po sąsiedzku
paliło się wzgórze i śmierdziało dymem. Sycylijczycy, podobnie jak nasi łąkowi
piromani, lubią sobie wypalić kawałek wzgórza.
W moim dzienniku podróży zapisałam kilka przepisów, z
którymi się z wami podzielę. Nadchodzące miesiące będą bogate z bakłażany i
cukinie, więc materiał do obróbki będzie
prawie sycylijski.
Na razie gotowanie musi poczekać, bo przede mną kolejne pakowanie walizki. Tym razem będzie krótko i w miejsce dobrze mi znane. W niedzielę wracam z Londynu to rzucę się do garów. Obiecuję.
A póki co gotujcie i cieszcie się wiosną. Pozdrawiam
OOOOOOOOOOOOOO jaaa doczekałam się w końcu zdjęć i sprawozdania..Kurcze to miałaś wspaniałą wyprawę, niesamowitą przygodę i przede wszystkim mogłaś wiele zobaczyć, wypróbować, dotknąć, wywąchać..aaahh, super, super..Czekam już na Twoje przepisy, zwłaszcza z cukini.Serdecznie Cię pozdrawiam i cieszę się, że wróciłaś:)
OdpowiedzUsuńaha,pojechałaś do Córci szcsęściaro.Ja wróciłam z Międzyzdroii wypoczęta spalona jak po Egipcie,rozleniwiona,niestety co dobre szybko się kończy.pogoda,którą pokazują w telewizji a pogoda na miejscu w czasie pobytu,to dwie różne sprawy nie mające nic wspólnego z tym co bywa w rzeczywistości.Było pięknie.Czekam na CiebieLimonko.ZDrowia życzę.Majka.
OdpowiedzUsuńLimonko, co to za ryba lypie tam ze zdjecia! Wyglada na wysoce zaskoczona obecnoscia paparazzo ;)
OdpowiedzUsuńSycylia zaskakujaca, ale na przepisy czekam z niecierpliwoscia!
Ja też się czegoś nauczyłam :) Dzięki za wysiłek włożony w pisanie tego postu ;) Zawsze coś innego
OdpowiedzUsuń