Fajnie jest ugotować coś dla kogoś. Ale fajnie jest, kiedy
przychodzisz do kogoś z wizytą, a tam czeka na ciebie niespodzianka. Jesteś
zmęczona, bo otulanie rozmarynu i „demonicznych różowych drzewek” zabrało ci
siły, resztki ciepła i nadzieję na ugotowanie obiadu, a na powitanie na stole
ląduje talerz gorącej zupy. Niby nic wielkiego a jaka przyjemność. Na dodatek
zupa jest w stu procentach lokalna. Za bazę służą grzyby z pobliskiego lasu a warzywa
są z ogródka. Nie ma w niej grama mięsa a smakuje jak najlepszy rosół.
Lucyna, która jest autorką tej pyszności, na pożegnanie
obdarowała mnie koszykiem grzybów. Te
grzyby to gąski. Późna jesień jest sprzyjającym dla nich czasem. Niekiedy można
je wypatrzyć w sklepach. Nie ukrywam, że mimo ogromnych zapędów grzybiarskich,
nigdy nie zdecydowałam się zbierać je samodzielnie. Ten rodzaj grzybobrania
jest dla mnie za trudny. Nie odróżniam jadalnych od niejadalnych a pomyłka
mogłaby być kosztowna. O wiele bezpieczniej jest kupić koszyczek na targu.
Gąski to grzyby wyjątkowe. Zamarynowane są boskie. I można je mrozić (nie te
zamarynowane, ale surowe). Dopóki śniegi nie przykryją lasu, to zawsze mam
nadzieję, że kiedy znów odwiedzę Lucynę, to ona nakarmi mnie zupą z gąsek. Te w
zupie na zdjęciach są szare i zielone. Nawet jeden rydz się zabłąkał.
Zupa Lucyny z jesiennych gąsek
1 marchewka, pokrojona na grubsze plastry
1 pietruszka, podobnie jak marchewka
kawałek selera, również w kawałkach
mały por, pokrojony w plastry
liść laurowy
ziele angielskie (kilka kulek)
grzyby (miseczka
czyli około pół kilograma)
1,5 litra wody
Sól, pieprz
cebula
dwa plastry słoniny lub łyżeczka masła
cztery ziemniaki
Słoninę kroimy na drobną kosteczkę i przysmażamy . Do niej
dorzucamy pokrojoną drobno cebulę i lekko podduszamy.
Do gotującej się wody
wkładamy marchew, pietruszkę, seler, por, liść i ziele. Solimy. Myjemy grzyby i
kroimy na grubsze kawałki. Wrzucamy do bulionu. Wszystko gotujemy 15 minut. Pod
koniec gotowania dodajemy słoninę z cebulką. Oczywiście wegetarianie nie
powinni rezygnować z tej zupy z powodu słoniny. Po prostu zastosujcie do
zeszklenia cebuli odrobiny masła. Osobno ugotujcie ziemniaki w lekko osolonej
wodzie. Nie krójcie ich drobno. Niech będą to spore kawałki. Kiedy zupa jest gotowa dodajcie do niej
ugotowane kawałki ziemniaków.
I to cała filozofia. Posypcie zupę zieloną pietruszką, bo
moim zdaniem do grzybów wszelakiej maści pasuje jak ulał.
Kiedy na dworze zimno, do domu daleko, a w nogach macie
kilkadziesiąt przysiadów, to taka zupa ratuje nasze podupadające samopoczucie.
Smacznego
W taki dzien jak dzisiaj z przyjemnoscia bym zjadla taka zupke. Ale o gaskach tutaj to chyba trzeba zapomniec. Jem na pocieszenie zupe z batatow.
OdpowiedzUsuńU nas gąski, u ciebie bataty. To ci dopiero egzotyka. A karmisz wędrowców? Buźka
UsuńNigdy nie jadłam gąsek i czuję, że coś mnie omija! Ale u nas nie rosną. Zupka wygląda bardzo smakowicie! Tak jesiennie :)
OdpowiedzUsuńGąska jesienna jest niepowtarzalna. Warto nawiązać kontakt z kimś obeznanym w terenie i grzybach. Pozdrawiam
Usuń