niedziela, 19 lutego 2012

Tam i z powrotem


przed odlotem:

Nerwowość przed wylotem jest wkalkulowana w podróż. Warczymy na siebie, patrzymy wilkiem. Każdy każdego oskarża o zapomnienie to tego, to owego. Klasyczny reisefieber. Na nieszczęście ta przypadłość jest zaraźliwa. Nawet jeśli osiemdziesięcioosobowa grupa tryska humorem i radością majowego poranka, wystarczy jeden marudny i dobre humory topnieją jak bałwan w marcu. Restrykcje lotniskowe tylko ten stan pogarszają. Temu nie podoba się zdejmowanie butów, tamten narzeka na traktowanie mydła jako potencjalnego środka unieszkodliwiającego pilotów. Jeszcze inny nie chce się rozbierać do kalesonów. Człowiek to stworzenie, które zawsze znajdzie powód do narzekania. Lista jest nieograniczona.
Nie inaczej było przed naszym wylotem. MMŻ nawet nie zwrócił uwagi na walentynkowy prezent. Kawa, którą zrobiłam przed wyjściem po raz pierwszy miała udane serduszko na piance. Wszystko na nic. MMŻ konsekwentnie postanowił wprowadzić atmosferę napięcia przed podróżą. Ale ja jestem twarda. Nie dam się. Zamknę oczy na wszystkie "nie" i skupię się na "tak". Tym bardziej, że wiem, iż po wylądowaniu MMŻ odzyska nie tylko dobry humor ale i radość z podróży. Niekiedy dobrze jest po prostu przeczekać.

po powrocie:

Takie to oto dowody na istnienie wiosny znalazłam

Niecałe dwa tysiące kilometrów i dwa różne światy. 10 stopni, piękne słońce, zielona trawa i kwitnące pierwsze wiosenne kwiaty. Zero czapek, zero szalików, zero zimowych płaszczy. Ja, jak przybysz z innego wymiaru w swojej kołdrze. Od czasu do czasu widzę kogoś w krótkim rękawku. Czy to listopad czy luty młodzi Anglicy zawsze mnie zaskakują ignorowaniem kalendarza. Patrzę na te gołe nogi w tenisówkach, dekolty i sukienki na ramiączkach znad kolejnej filiżanki herbaty. Uwielbiam siedzieć w knajpce i jedząc śniadanie udawać, że należę do tego świata. U nas zdziwiłabym sie widząc odzianą w zieloności siedemdziesięcioletnią Lady Gagę z kwiatem wielkości arbuza we włosach. Tutaj uśmiecham się z radością, zazdroszcząc wyrozumiałości dla cudzej odmienności. Czy to słońce? Czy uczucie, że wiosna jest i na pewno do nas też dotrze? Czy radość spotkania kogoś kochanego? Czy duma rodzica? Czy tłumy młodych roześmianych ludzi? Chyba wszystkiego po trochu.
Kilka dni spędzonych poza domem było jak najlepsze wakacje. Pokazałam MMŻ miejsca, które znałam już wcześniej, wypilismy ocean herbaty i morze kawy. Zaliczyliśmy kilometry górek i dołków, niezliczone ilości księgarń i Oxfamów. Ale przede wszystkim spędzaliśmy czas z Córką. To dla niej był ten wyjazd. Ona była głównym powodem naszej wycieczki. Dotknęliśmy magii angielskiej uczelni i poczuliśmy się jak w Hogwardzie. Były togi, było szanowne grono profesorów, uroczyste wręczanie dyplomów. Były łzy i dużo, dużo śmiechu. Było fantastycznie.


A na dodatek wróciliśmy do domu przywożąc coś dla siebie. Ja znalazłam kolejne foremki do ciasteczek i kawał glinianego garnka. MMŻ przywiózł stos płyt i kolejny okaz do swojej kolekcji wojennej.



                                A to powód naszej wycieczki do Bristolu


Czas wrócić do dnia powszedniego i zacząć planować następną wycieczkę. Ale wcześniej chyba coś ugotuję.

1 komentarz:

  1. ❤ ❤ ❤ ❤ ❤

    (ciesze sie, ze sie podobalo! A mnie bardzo podobaja sie kolaze: i ten wiosenny i ten lunchowy!)

    OdpowiedzUsuń