środa, 29 lutego 2012
Na kuchennej kozetce czyli wołowina na kwaśno
Mętlik mam w głowie. Za szybko. Za szybko niektóre rzeczy się dzieją. I większość z nich nie zależy ode mnie. Co nie znaczy, że ja w tym galimatiasie nie uczestniczę. Kiedy jestem zła, nerwowa lub nie w humorze biorę się za robienie rzeczy najprostszych . Najlepiej skopać wtedy ogródek. Dziś odpada, ciągle zamarznięty. Uporządkować spiżarnię. Nie wchodzi w grę. Patrz przygody listopadowe. Może porządne szorowanie podłóg? Hm, niby pomysł niezły, ale moje kolana mogą być innego zdania. Pozostaje kuchnia. Tam zawsze znajdę coś do zagłuszenia myśli. Coś, co wymaga pracy i skupienia. Wykombinowałam ptifurki. Niby takie maleństwa a roboty przy nich bezmiar. Czyli dziś robię ptifurki a w międzyczasie upiekę wołowinę na kwaśno. Czas jest dziś tym, czego mam ograniczoną ilość, więc ciasteczka zapowiem a o wołowinie opowiem. Taka koncentracja myśli i czasu potrzebuje ujścia.
Nie zawsze kawałek mięsa jest cudnej urody. A gdy jest, to wiemy, że uda się w każdej postaci. Gorzej, gdy kawałek trafi nam się, mówiąc delikatnie, średni. Jest na to sprawdzony i smaczny sposób. Właśnie wołowina na kwaśno. W domowym rankingu potraw domowych MMŻ ustawił ją w pierwszej piątce.
wołowina na kwaśno
kawałek wołowiny (karczek, antrykot czy pręga bez kości)
marynata
1 litr wody
1 szklanka (jeśli użyjecie octu spirytusowego, to trzeba go zużyć mniej)
1 i 1/4 szklanki cukru
3 liście laurowe
kilka ziarenek ziela angielskiego
kilka ziarenek pieprzu
3-4 ziarenka jałowca
Marynatę zagotowujemy. Studzimy i wkładamy do niej mięso. Mięso musimy marynować minimum 4 dni. Jeśli poleży w marynacie tydzień też dobrze. Musi być całkowicie przykryte. Odstawiamy je w chłodne miejsce i czekamy. Potem mięso wyjmujemy, dobrze osuszamy papierowymi ręcznikami i nacieramy przyprawami do mięs. Rozgrzewamy na patelni trochę oliwy i obsmażmy mięso. Kiedy jest już przypieczone, wlewamy pół szklanki wrzątku i przykrywamy garnek. Pieczemy na niewielkim ogniu. Takie zamarynowane mięso piecze się zadziwiająco krótko. Zazwyczaj po godzinie jest już miękkie. To oczywiście zależy od jakości sztuki, której użyliśmy. Mniej więcej w połowie pieczenia dodaję do garnka jedną cebulę pokrojoną w ćwiartki, kilka obranych ząbków czosnku i połowę czerwonej papryki.
Kiedy uznamy, że wołowina jest wystarczająco miękka, odparowujemy sos i podajemy danie na stół. Sos z tego rodzaju wołowiny jest lekko klejący o bardzo wyrazistym smaku i aromacie. Ktoś z moich gości powiedział kiedyś, że tak przygotowana wołowina smakuje jak dziczyzna.
Polecam. Jako dodatek świetnie sprawdzą się kluseczki i surówka z kapusty.
Wracając do ptifurków, udało mi się doprowadzić do końca całe dwie sztuki. Ich ozdabianie jest zegarmistrzowską robotą i nie da się go zrobić na skróty.
Tak wygląda jedno z dwóch dzisiejszych ciasteczek.
Spytacie co z moją psychoanalizą. Jeszcze nie jedna sesja terapeutyczna w kuchni przede mną. Ot, co.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Och, jakie piekne ptifutki (a moze ptifurki?)! Wygladaja tak, ze az szkoda by je bylo jesc!
OdpowiedzUsuń