poniedziałek, 31 października 2011

Skąd płynie woda i espressowe muffiny



Nie lubię podsumowań. Ale miniony tydzień był wyjątkowy. Tyle się wydarzyło, że muszę go sobie jakoś poukładać. Zaczął się od nadmiaru wody. W bliżej nieokreślonych okolicznościach, w niedzielę rano w mojej spiżarni pojawiło się źródełko. Wodę lubię. Ale latem i raczej w wakacyjnych warunkach. Deszcz też jest w porządku, kiedy mam gorącą herbatę i ogień w kominku. Ale woda w spiżarni? Zgroza..........
Wszystkie pozostałe dni były podporządkowane temu problemowi. Skąd, dlaczego i kiedy przestanie. To były najczęstsze pytania, padające przez minione dni. Dziś sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Wody nie mam w ogóle. Po pięciu dniach poszukiwań, narad, wizyty jasnowidza i niezliczonych domysłów okazało się, że źródełko ma swój początek u sąsiada. Jesteśmy namacalnym dowodem złośliwości rzeczy martwych (choć woda płynie, a niektórzy nawet sądzą, że ma pamięć), bo sąsiad ma źródełko, a my mamy z górki. Czyli wg jasnych praw fizyki dokąd spływa woda? Brawo! Wygrała Pani ponton! W dół spływa woda. Czyli my mamy mokro, sąsiad ma sucho. Dziury w rurce, która jest żródłem naszego strumyczka, nie pozwoli załatać, bo to wymagało by wykopania dziury w ziemi. A tam przecież rosną roślinki. Totalny pat. I woda została zakręcona. Teraz nie mamy jej my, sąsiad i jeszcze kilka domów. Radość zapanowała nieziemska. Dalsze relacje na żywo wkrótce. Jeszcze nie śmierdzimy, ale gotowanie zostało ograniczone do parzenia herbaty.
Żeby było śmieszniej, na kilkanaście godzin zawitało zza wody do domu starsze Dziecko. Postanowiłam zignorować suche krany i cieszyć sie rodzinną atmosferą. Na okrasę, piątek był dniem rozstrzygnięcia spraw zdrowotnych mojej Mamy. Skończyło się na strachu i żegnajcie Gliwice na jak najdłuższy czas. To był prawie udany koniec tygodnia.
Na stresy, zmartwienia, pluchę czy kiepski poranek mam sposób wypróbowany. Herbata. A jeśli sprawa jest poważniejsza, to trzeba wyprodukować PPN czyli Prywatny Poprawiacz Nastroju. W dzisiejszym przypadku będą to muffiny. Wyjątkowo przy ich kreowaniu swój ogromny wpływ miała Olga. Jej przyjazd do domu był smugą światła a na dodatek pachniał wanilią, espresso i czekoladą. Piekłyśmy razem, gadały, robiły zdjęcia, robiły plany na Halloween i narzekały na brak wody. Było super.
A oto muffiny na koniec miesiąca. Są o smaku espresso z czekoladowym kremem i posypką halloween'ową.

Żeby zrobić 12-16 sztuk muffinów:
240 ml mleka
 20 g espresso rozpuszczalnego
 80 g miękkiego masła
250 g drobnego cukru
240 g mąki
1   łyżka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
2   duże jajka

Pamiętajcie, żeby wszystkie składniki ciasta były w tej samej temperaturze, najlepiej pokojowej.
Rozgrzejcie piec do temperatury 190 stopni i przygotujcie sobie formy na muffiny. Polecam papilotki, bo i pięknie wyglądają, i nie ma problemów z wyjmowaniem gotowych ciastek z foremek.
Zaczynamy od podgrzania mleka (nie gotujcie go) i zalania nim kawy rozpuszczalnej. Teraz niech przestygnie.
Miksujemy razem miękkie masło, cukier, mąkę, proszek i sól. Nie martwcie się, że masa jest sucha. Taka ma być. Powinna przypominać okruszki. Do tych okruchów powoli dodajemy zalane mlekiem espresso i miksujemy. Po jednym wbijamy do miksowanej masy jajka i ciągle miksujemy. Jeśli widzicie przed sobą idealnie gładką zawartość miski, możecie być z siebie dumni. Robota została skończona. Resztę zrobi piekarnik. Wy napełnijcie tylko papilotki ciastem do 3/4 wysokości i wstawcie formę na 20-25 minut do pieczenia. Na wszelki wypadek, pod koniec pieczenia zróbcie test suchego patyczka. Czyli patyczek wkładacie do ciastka. Jeśli jest suchy to super, jeśli mokry, to dajcie babeczkom jeszcze z 5 minut i ponówcie test.



Żeby zrobić krem:
200 g ciemnej czekolady
100 g masła
200 g kremówki

Sposób topienia czekolady opisywałam już wcześniej, ale może go szybciutko przypomnę. Garnek na piec. Do garnka nalewamy do 1/3 wysokości wody. Łamiemy czekoladę na cząstki i wkładamy do miski, którą stawiamy na garnek z wodą. Włączamy piec i gotujemy wodę w garnku. Bacznie obserwujemy topiącą się czekoladę, nie zapominając o mieszaniu. W mig powinna razem z masłem stworzyć lśniące jeziorko. Odstwiamy na bok i studzimy stopioną czekoladę.
Mikserem (tak jest najprościej ubijamy) kremówkę. Jeśli czekolada wystygła, możemy połączyć ją z ubitą śmietaną. Robimy to ostrożnie, najpierw dodając łyżkę śmietany do czekolady. Niech się poznają bliżej. Dzięki temu kolejne kontakty przebiegną w zgodnej atmosferze. Teraz, po łyżce, kładziemy do śmietany czekoladę i delikatnie mieszamy. Efekt końcowy to puszysty mus czekoladowy. Idealny do udekorowania muffinów. Ale musimy się uzbroić w cierpliwość. Żeby krem pozwolił się formować, trzeba go ochłodzić. Czyli używamy lodówki. Czekolada i masło w niskiej temeraturze zgęstnieją i zrobienie z nich kopczyków nie będzie trudne. Wniosek z tego jest taki, że dobrze jest przygotować krem wcześniej.
Jeśli wszystkie części muffinowej układanki macie gotowe, pozostaje przygotować pudełko, posypkę i skończyć dzieło.



Życzę wam smacznych muffinów, dobrej zabawy i wesołego Halloween. Wy życzcie mi ujarzmienia wody.

2 komentarze:

  1. Ale mi sie zrobilo milo! Pachniec wanilia, czekolada i espresso chcialabym zawsze. A muffiny nawet mnie smakowaly - a ja muffinow nie lubie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak można muffinów nie lubić? Te były BOSKIE! :*

    OdpowiedzUsuń