niedziela, 2 października 2011
Moje odkrywanie Ameryki
Dzień za dniem robimy śniadania, gotujemy obiady, kombinujemy co na kolację. W większości przypadków, dania przygotowujemy na pamięć. Od czasu do czasu doznajemy olśnienia i zamiast kotleta schabowego z mizerią, moczymy schab w imbirowo sojowej marynacie i oczarowujemy znudzoną rodzinę pięknym tonkatsu z fasolką w sezamie. Temu służą obfite na naszym rynku książki. I chwała im za to. Ale są też momenty magiczne, kiedy nieoczekiwanie zapala się w naszych głowach lampka z napisem "a może to wypróbujemy". Podejmujemy ryzyko i próbujemy z ziemniaka zrobić creme brulee albo do zasmażanych buraczków dodajemy vegetę. To, niestety, ohyda. Ale bywają też eksperymenty nader udane, które na dobre stają się naszą prywatnie odkrytą Ameryką. I nieważne, że gdzieś, ktoś, kiedyś już to wymyślił. Przecież wszystko już było, a historia lubi się powtarzać.
Moim absolutnym oczarowaniem, za które przyznałabym sobie domowego Nobla, był patent na rybę. Podzielę się nim z wami. Aż dziwne, że wcześniej nie wpadłam na ten pomysł. Rybę zawsze skrapiałam sokiem z cytryny. Jak wszyscy. A cała magia polega na użyciu również startej skórki, z cytryny lub limonki. Jeśli użyjecie i skórki, i soku, to nawet tak pospolita ryba jak panga, nabierze szlachetnego smaku. I nieważne czy usmażycie ją na maśle, czy opanierujecie, czy ugotujecie na parze. Nic nie zagłuszy fantastycznego aromatu cytrusów. Niebo w gębie.
Łosoś w pikantnej marynacie (równie dobrze możecie użyć halibuta, soli, pangi... lub krewetek)
(na dwie porcje)
dwa steki z łososia
sok z jednej limonki
starta skórka z jednej limonki
sól, pieprz
olej do smażenia
sos do ryby
1 czerwona papryka
1 papryczka chili
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka garam masali
1 łyżeczka wędzonej papryki
1 łyżeczka mielonego kuminu
4 listki mięty
sól, pieprz, oliwa
Zaczynamy od czynności, która z naszej ryby zrobi miss świata. Szorujemy limonkę, ścieramy skórkę na tarce i wyciskamy sok. W miseczce mieszamy sok ze startą skórką i obtaczamy w soku rybę. Nie będzie pływać, chyba że wasza limonka jest rozmiarów grejfruta. Solimy jeszcze delikatnie naszego łososia i wkładamy do lodówki na co najmniej godzinę.
Papryczkę chili i czerwoną paprykę pieczemy na grillu i gdy zczernieje im skórka, wkładamy do worka, szczelnie go zamykając. Dzięki temu skórka z obu papryk zejdzie bez trudu. W blenderze miksujemy wszystkie składniki sosu. Ilość chili możecie sobie dozować do woli. Ale dobrze, jeśli ostrość sosu nie zagłuszy cytrusowego smaku ryby.
Przed samym pieczeniem smarujemy łososia cienką warstwą sosu. Smażymy rybkę na oleju niezbyt długo, żeby była soczysta. Jeśli nie jesteśmy pewni, czy się upiekła, delikatnie rozdzielmy płatki ryby. W przypadku łososia to żadna trudność. On jakby składał się z listków. Jeśli daje się dzielić bez trudu, to znaczy, że ma już dosyć ciepła. Zdejmujemy rybę, a na patelni zagotowujemy króciutko resztę sosu. Nim polewamy rybę na talerzu. I koniec.
Ja zjadłam dziś to danie z puree z ziemniaków, groszku i wasabi. A jako sałatkę proponuję fasolkę szparagową z sosem ostrygowym i sezamem. Gotujemy fasolkę, polewamy sosem i sypiemy uprażony sezam. Mamy mix Azji i Afryki z wiodącą nutą europejskiej północy. Ale się porobiło!
Życzę odwagi w łączeniu smaków i codziennego odkrywania Ameryki.
Smacznego
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No, to moze wreszcie okielznam rybe. Ale chyba zaczne od juz okielznanych krewetek.
OdpowiedzUsuń(swoja droga - piekne zdjecia. Jestem pod wrazeniem. Charlie tez)