środa, 24 czerwca 2015

Wyleniały lew i tunezyjski brik z jajkiem


Życzenia czasami się spełniają.
Kiedyś, dawno temu zimowe ferie spędzałyśmy w Tunezji. Było rewelacyjnie. Większość czasu spędzałyśmy w autobusie a to jadąc na spotkanie z pająkami w jakiejś odległej oazie, a to mknęłyśmy na spotkanie z scenerią z Gwiezdnych Wojen, a to ruszałyśmy w środku nocy by przywitać na pustyni słońce.
Najlepiej z tej wycieczki zapamiętałam obicie fotela przede mną. Było niebieskie w różowy wzorek.
Pamiętam też różowe kamienie koloseum w El Dżem, kiedy oświetliło je wschodzące słońce.
Film, nakręcony wówczas (to były czasu VHS-ów) pokazuje również jaką nonszalancją się wtedy odznaczałam, by nie powiedzieć głupotą. Dziecku młodszemu pozwoliłam jakieś włochate ośmionogie paskudztwo wielkości kota wziąć do ręki.
Szczytem były kadry przedstawiające leniwie zbliżającego się do operatora (czyli mnie) lwa. Rzecz miała miejsce w klatce. Tak, tak, dobrze mówię. Zarówno lew jak i ja znajdowaliśmy się w klatce. Jednej. Mgliście pamiętam, że klatka zamykała się na skobelek...i ja ten skobelek wyjęłam. Po to, by zrobić dobre zdjęcia. No, cóż, głupota ludzka jest bezbrzeżna.
Pamiętam również, że MMŻ, który odbierał nas z lotniska marudził, bo przepadł mu w Spodku koncert Genesis. A droga z Warszawy była jednym wielkim lodowiskiem.
Od tego wyjazdu minęło dobrych kilkanaście lat. Cała masa faktów wyparowała z mojej pamięci. Zdjęcia pokazują, że zazwyczaj było chłodno a basen przy hotelowy był dla nas raczej dekoracją.
Dzieci na igraszki w wodzie nie miały czasu, bo targałam je we wszystkie możliwe tunezyjskie strony.
Jednak jedno wspomnienie ciągle do mnie wracało. Wracało z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mnie oczarowało. Po drugie dlatego, że było zagadką.
Sprawa dotyczyła stołu. Na której z wycieczek zabrano nas na kolację, gdzie na talerzach pojawiło się to coś.
Ni to pieróg, ni to naleśnik, złożony jak harcerska chusta. Było chrupiące i delikatne jak muślin.
Po wbiciu widelca, okazało się, że w środku jest jajko. Nie na twardo, nie sadzone. Płynne.
Odleciałam. Chciałam wiedzieć już, natychmiast, jak to jest zrobione.
Niestety moja ciekawość została wystawiona na wieloletnią próbę.
Pierwsze samodzielne podejścia do odtworzenia smakołyku pokazałam tutaj. Jednak ciasto francuskie nie spełniło moich oczekiwań. Potem eksperymentowałam z filo. Było lepiej...ale daleko do ideału.
Aż do dnia, kiedy znalazłam w sklepie osiedlowym (!!!!) ciasto brik.
Wyobrażacie sobie?
Trzymałam w ręce opakowanie ciasta i sama sobie zadawałam pytanie, gdzie tu jest zasadzka.
Nie można od tak sobie, wejść do sklepu i kupić coś, co latami śniło się po nocach.
Przyniosłam skarb do domu i Wielki Dzień nadszedł.
Zrobiłam tunezyjskiego brika z płynnym jajkiem w środku.
Już dawno nie byłam tak zachwycona swoim talerzem.
Nie mówcie, że nie warto czekać.
W przypadku brika, na pewno warto.
Jedząc brika, wyjęłam album ze zdjęciami z Tunezji. Lew na nich jest nieco wyleniały, oaza bardziej szara niż zielona ale pająk na dziecięcej ręce tak samo obrzydliwy jak kiedyś.
Tylko brik i wspomnienie po nim cudnie się zsynchronizowały.


Brik z jajkiem
(dla dwóch osób)

Ciasto na brik jest muślinowo cienkie ale o dziwo wytrzymałe na eksperymenty. Nie to co filo.
Druga różnica między filo a brikiem polega na tym, że filo używamy kilka arkuszy, nałożonych jeden na drugi. Aby zrobić brika z jajkiem czy tuńczykiem (bardzo popularne) wytarczy jeden arkusz.
Kruchość takiego pieroga jest zachwycająca.
Podobnie jak w przypadku ciasta filo, ciasto na brik trzymamy przykryte wilgotną ściereczką. Jeśli zostawimy je bez przykrycia, zeschnie i do niczego nie będzie się nadawać.

2 płaty ciasta na brik
2 jajka
4 ziemniaki ugotowane, drobno pokrojone
1 czerwona cebula
1 łyżka pietruszki

1 łyżka zielonej kolendry
1 łyżka zielonej cebulki
pół łyżeczki mielonego kuminu
ćwierć łyżeczki kurkumy
szczypta soli
2 łyżki harissy
2 plastry fety

olej do smażenia

Płat ciasta brik rozkładamy na płasko. Smarujemy środek harissą.  Brzegi smarujemy płynnym masłem. Na środku formujemy z ziemniaków okrąg. Troszkę to wygląda jak mały dmuchany basenik do ogródka. Ten basenik musi utrzymać w ryzach płynne jajko.
Do środka basenika dajemy posiekaną zieleniną przyprawy i pokrojoną czerwoną cebulę. Ostrożnie wbijamy surowe jajko. Posypujemy je pokruszoną fetą i pietruszką.

Najtrudniej jest złożyć ciasto. Ja porzuciłam perfekcyjne złożenie pieroga. Poskładałam go jak naleśnik i przeniosłam na rozgrzaną patelnię.
Nie ukrywam, za pierwszym i drugim razem nie udało mi się. Coś tam dziabnęłam widelcem i jajko zamiast grzecznie siedzieć w jamce, wymknęło się spod kontroli.
Ale trzeci raz był idealny.
Warto było pielęgnować w pamięci muślinową kruchość brikowego ciasta. A tak swoją drogą, wiecie, że kruchość jest tym, co w jedzeniu lubimy najbardziej.





Smacznego chrupania  

1 komentarz: