wtorek, 16 czerwca 2015

Jak u Hitchcocka i konfitura truskawkowo bzowa na osłodę.

























Dwa tygodnia temu wychodzę rano by przywitać się ze słońcem i wydaje mi się, że coś się zmieniło.
Zastygam w bezruchu i próbuję znaleźć przyczynę mojego niepokoju.
Mija chwila i już wiem.
Po pierwsze: ruch. Jest go zdecydowanie więcej niż wczoraj. Nad świeżo skoszoną łąką unosi się kilka szarych obłoczków. Raz w górę, raz w dół. Z prawa na lewo. I po skosie. Raz obłoczki maleją, za chwile rosną. I są w ciągłym ruchu.
Mam jeszcze niezbyt przytomne spojrzenie i latające po polu szare chmurki wydaja mi się częścią snu.
Zaraz, zaraz, coś tu zgrzyta. Czy chmury skrzeczą? Grzmią, burczą, mruczą, pomrukują tak. Ale skrzeczącej chmury nigdy dotąd nie spotkałam.
Nagle chmura rozpadła się na kilkadziesiąt części i już wiem, że mój spokój się skończył.
Beztroskie poranki odeszły w przeszłość.
Teraz zacznie się liczenie strat.
Nastąpiła inwazja i ja jestem w jej obliczu bezradna. Przeczesałam internet od początku do końca. Jak Chuck Norris. Na nic. Nikt nie wie jak walczyć z wrogiem.
A szpaki żarłoczne są jak szarańcza. Póki zostanie jedna nędzna wisienka na drzewie one będą siedziały, czekając aż się nieco zaróżowi.
Nie mam z nimi szans, chyba, że postanowię spać pod drzewem. Jakby tego było mało, czego nie zauważą szpaki, to dojedzą sójki.
Rada by wziąć leżak i schłodzone piwo (jak w przypadku walki z kretem) jest niezbyt trafiona. O cierpliwości i braniu na przeczekanie nie ma mowy.
W końcu dla kogo ja hoduję te czereśnie śliwki i brzoskwinie? Wygląda na to, że do słoików będę pakować owoce kupione na targu.
A chciałbym przynajmniej spróbować czereśni z własnego sadu. Niestety z szpakami pertraktować się nie da.
Nowa grządka truskawek też została zauważona. I ani się obejrzałam, po truskawkach zostały wspomnienia. Na szczęście ten kawałek podłogi jest na tyle mikroskopijny, że da się go zabezpieczyć siatką.
Może to i nędzna satysfakcja, ale nie macie pojęcia z jakim triumfem obserwuję te trzy biedne truskawki schowane za kratkami. Może i są uwięzione ale za to bezpieczne. A szpaki mogą się tylko oblizywać.
Konfitura jest z rosnącego po sąsiedzku czarnego bzu i, niestety, z nie moich truskawek.
Ale wcale nie smakuje inaczej. Smakuje bosko. Jak kwintesencja czerwca.
Robi się ją w kwadrans. Użyta do naleśników, porannej kanapki czy przełożenia ciasta jest po prostu genialna.
Spróbujcie bo wszystko trwa tylko chwilę...i truskawki, i kwitnący bez, i czerwiec.
Na szczęście szpaki są też chwilowe.



pół kg truskawek
3 łyżki cukru żelującego
2 łyżki zwykłego cukru
4 baldachimy bzu
Odcinamy nożyczkami kwiaty od łodyżek. Truskawki obieramy i kroimy na połowę.
Mieszamy owoce z cukrami i zostawiamy na 15 minut. Potem stawiamy na ogniu i gotujemy 5 minut. Dorzucamy obcięte kwiaty i gotujemy kolejne 5 minut. Zdejmujemy i wkładamy do słoików.





Następnym razem zapraszam na ciasto z konfiturą truskawkowo bzową.


Smacznego

3 komentarze:

  1. Oj, współczuję inwazji. Niestety, na szpakach się nie znam, i nie mam pojęcia, jak się tych nieproszonych gości pozbyć...
    Konfitura wygląda bosko, ten kolor taki intensywny... Aż mam chęć wbić łyżeczkę w monitor :)

    OdpowiedzUsuń
  2. OJJJJ i ja wspolczuje inwazji..Inwazja to najgorsze co moze byc. Szpaki potrafia wiele szkod zrobic.. Konfiturka piekna, a jej smak musi byc obledny..
    Limonko dla Ciebie i Twojego :::NAJ NAJ NAJ LEPSZEGO!!:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Limonko, piekne poleczenie smakow i jakie fantastyczne zdjecia!
    A inwazja... ehhh... nie ma co jezyka strzepic...

    OdpowiedzUsuń