Wszystkiego najlepszego z
okazji dnia margarity!
Odważylibyście się
powiedzieć głośno i wyraźnie, że nie lubicie małych kotków?
Jeśli wciąż chcecie
mieć znajomych, to lepiej nie ryzykujcie.
Ktoś pokazuje wam 643
filmik na youtubie roniąc łzy wzruszenia a wy liczycie od końca
gwiazdy w gwiazdozbiorze Wega z pamięci dla uspokojenia morderczych
myśli.
Mieliście tak kiedyś?.
Kotki są słodkieeee,
kjuuuuud, łoooooo, i tak dalej.
No, są słodkie. Ale żeby
z ich powodu zachowywać się jak... No właśnie...jak?
Nie jak dziecko, bo
widziałam co dziecię ukochane z ogonkiem pluszakowym może zrobić.
I na pewno nie jest to bezkresny zachwyt. Już raczej nieodparta
ochota by zajrzeć do wnętrza.
Dzieci też lepiej w
towarzystwie potraktować na zasadzie: im mniejszy bobas tym zachwyt
większy. A dzieci brudzą, zakłócają ciszę, przeszkadzają i
nieciekawie pachną.
Powiedzcie to głośno.
Przy stole. Głośno i wyraźnie przy rodzicach takich małych
„skarbów”.
Po ostatniej wizycie
znajomych z „słodkim skarbem” okruchy ciastek wyjmuję z miejsc
całkiem zaskakujących. I to po dwóch tygodniach. Dziecko potrafi.
Dobrze, że w końcu
rośnie. I potem wpada w zachwyt nad kotkiem, świnką, puszystą
kuleczką.
Poprawność towarzyska,
poprawność społeczna, poprawność polityczna. Dziwne rozważania
przy okazji pączków.
Bo o pączkach miał być
wstęp.
A pączki lubicie czy może
jecie dzisiaj bo tak wypada? No, tak z ręką na sercu.
Ja nie lubię pączków. I
zjadłam dziś jednego. Czy to ze strachu przed, podobno czekającym
mnie pechem, jeśli nie zjem choć malutkiego pączusia? Czy może z
obawy przed znaczącymi spojrzeniami: „aha, znów się odchudza”.
Bo tak trzeba, bo się
powinno, bo wypada, bo inni, bo tradycja....
MMŻ nie był dziś rano
szczęśliwy. Policzył, że przyjdzie mu zjeść w pracy co najmniej
cztery pączki. Dobrze, że nie zatrudnia tuzina kobiet, bo każda
czułaby się w obowiązku przynieść torbę ciastek. I każda
postawiłaby do kawy talerzyk z pączkiem. Nie trzeba być
matematykiem, żeby się doliczyć 12 pączków w ciągu dnia.
Nikt normalny nie ładuje
w siebie takiej porcji. Biedny MMŻ.
W nosie mam pączki. Wolę
margaritę.
Dobrze, że niektóre
dobre dusze czuwają i odkryły, że dziś jest jej dzień. I to nie
lokalny a globalny.
Międzynarodowy dzień
margarity!
Zapominam o pączkach
ruszam na poszukiwanie tequilli.
Niech żyje margarita!
No tak, zapomniałbym o
przepisie.
Nie będzie, jak się
domyślacie, o pączkach. O margaricie też nie, choć mnie kusi.
Będzie o czymś lekkim i
kolorowym, stojącym w opozycji do tego, co za oknem.
Ale narzekać na szarość
będę kiedy indziej.
Dziś sałatka
z dynią i nasionami.
- mieszanka sałat ulubionych
- 1 mała dynia, pokrojona w kawałki (na jeden kęs) i upieczona w piekarniku (tu przepis)
- garść ulubionych ziaren:słonecznika, dyni, sezamu, siemienia lnianego czy orzechów, uprażone na suchej patelni
- 1 mała cukinia pokrojona na cienkie plastry wzdłuż
- garść ulubionych pomidorków
- 1 nieduży ogórek, potraktowany jak cukinia
dressing:
- 1 łyżka soku z cytryny
- 1 łyżka soku z pomarańczy
- 2 szczypty otartej skórki z pomarańczy
- 4 łyżki oliwy
- 1 łyżeczka oleju z dyni
- pół łyżeczki soli
- 2 szczypty mielonego pieprzu
Na talerzu rozkładamy w
składniki sałatki (oprócz nasion) w mniej lub bardziej artystyczny
sposób.
W słoiczku miksujemy
składniki dressingu.
Polewamy sałatkę sosem i
posypujemy ziarnami.
Kto bardziej żarłoczny
niech dorzuci do sałatki jakiś zacny kozi lub wędzony serek.
Smacznego
P.S.
Wszystkich miłośników
słodkich filmików, rodziców przesłodkich bobasów, pączkożerców
i innych, jeśli poczuli się dotknięci, serdecznie i szczerze
przepraszam