wtorek, 3 września 2019

Skutki braku umiaru i tarta z kremem migdałowym na słono




























Grzyby obrodziły. Jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości, to melduje, że po obu stronach naszej piaszczystej drogi stoją samochody, rowery, motorowery. Tylko tłumy przybyłe na doroczne dożynki w naszym "city" mogą być porównywalne do rzeszy grzybiarzy.
A musicie wiedzieć, że dom nasz jest zdecydowanie schowany na prowincji głębokiej.

Tydzień temu przemykająca jedynie dziczyzna mogła mnie rankiem zaskoczyć. Ale od poniedziałku; inwazja. Zarówno grzybów, jak zbierających.

Nie powiem, mnie również widok brązowych kuleczek, wyskakujących z igliwia nie pozostawił obojętną. Pierwszy koszyk przytargałam z dziką satysfakcją. Drugi zbierałam, kręcąc nosem. Trzeci koszyk zostawiłam komu innemu. 
Ileż można zbierać maślaków?
Nie wiedziałam, że pod dachem mam materiał na fanatyka zbierania. I nie mam na myśli jakiegoś gościa niespodziewanego. Nic z tych rzeczy.

MMŻ zawsze wykazywał się zgoła obojętnym stosunkiem do grzybobrania.
Ba, jednak w jego życiu sporo się zmieniło i, jak się okazuje, miało to wpływ również na wędrówki po lesie.

Duma z jaką MMŻ przyniósł do domu kanię wielkości rowerowego koła jaśniała jak miecz świetlny Lucka Skywalkera. Moja radość podobnie. Ale kiedy Małżonek mój wrócił z naręczem kań czwarty dzień z rzędu, radość nieco przybladła.

Zapomniałam, że „umiar” to słowo rzadko występujące w słowniku MMŻ. 
I zaraz myśli moje pogalopowały w kierunku pewnego wieczoru dawno temu, kiedy MMŻ wkroczył do naszej jaskini targając pół świni.

Nie używam metafory. To było jak najbardziej dosłowne pół świni.
Musielibyście widzieć ten wyraz triumfu na twarzy. Jak niedaleko odeszliśmy od swoich bardziej owłosionych przodków.
I nieważne, że przecież sam zwierzęcia nie upolował. Ważne, że przytargał do jaskini.
Przytargał i umył ręce. Też dosłownie. Przecież swoje już zrobił. Teraz moja kolej.

I ja przez pół nocy tego nieszczęsnego świniaka próbowałam opanować. Klęłam, stękałam, marudziłam i upychałam w zamrażarce. Kuchnia była jak lodowisko, śliska.
Jeszcze półtora roku później jakieś kawałki schabu plątały mi się na półkach.

Zagroziłam MMŻ rozwodem jeśli jeszcze kiedyś wpadnie mu do głowy taki krwiożerczy pomysł.
I teraz to nieopanowanie w grzybach przypomniało mi sytuację z przed lat.

Na szczęście grzyby występują spontanicznie, więc po tygodniu żywienia się kaniami wszystko wróciło do normy. Muszę wam powiedzieć, że powinnam była zrobić projekt: kanie w pięciu odsłonach:
1)      Z sałatką z pora i groszku i smażonymi ziemniakami
2)      Z sosem curry, ziemniakami w sezamie i fasolką szparagową z orzeszkami ziemnymi
3)      Z sałatką z buraczków i papryki i ziemniaczanymi chipsami
4)      Z papryczkami padrone i sosem czosnkowym
5)      Jako sałatka cezar (kania smażona zamiast kurczaka)

Niestety całą moją energię spożytkowałam na proces tworzenia i nawet mi nie mignęła myśl o uwiecznieniu dzieła.

Potem znów zaczęły się upały i kanie stały się tylko wspomnieniem.
Dziś leje. I lać ma jutro.
Jeden plus jeden równa się dwa.
Nietrudno się domyśleć co zacznie kiełkować pod lasem….
Chyba trzeba będzie MMŻ przywiązać do pieca.

Przekornie nie zaproponuję dziś ani grzybów, ani zwierzęcia.
Będzie roślinnie i pysznie. Pomidorowo.






















Tarta z kremem migdałowym na słono w dwóch wersjach

Zastanawiacie się czy dobrze widzicie: krem migdałowy? Zapewniam, że nie ma tu omyłki.
Skoro do ciast owocowych frangipane czyli krem migdałowy jest okej, to czemu nie do wytrawnych wypieków?

1 opakowanie ciasta francuskiego (poszukajcie z masłem a nie olejem palmowym)
150 g mielonych migdałów
100 g miękkiego masła
1 jajko
pół łyżeczki soli
pieprz
1 łyżeczka oberwanych listków tymiankowych (niekoniecznie)

dodatki wersja I:

miseczka pomidorków koktajlowych
1 łyżka czarnych oliwek
1 szklanka sera manchego (lub waszego ulubionego), pokrojonego w kostkę
kilka plastrów grillowanej cukini

Zaczynamy od kremu migdałowego. Miksujemy masło na puszystą masę. Dodajemy jajko miksując oraz sól i pieprz. Dorzucamy mielone migdały i listki tymianku
Ciasto francuskie rozwijamy i wykładamy nim okrągłą formę. Obcinamy nożyczkami wystające brzegi ciasta i nakłuwamy widelcem dno.
Wykładamy krem migdałowy i rozprowadzamy na dnie ciasta. Na kremie umieszczamy cukinię i pomidorki, pokrojone na połówki. Posypujemy oliwkami i serem. Sypiemy pieprz i tymiankowe listki.
Pieczemy w 200 stopniach przez 25 minut.
Wyjmujemy z piekarnika i po kwadransie możemy jeść.
Świetne danie zarówno na ciepło, jako obiad z sałatką jak i na zimno, jako lunch.

Wersja II

ciasto francuskie
krem migdałowy (patrz wyżej)
grillowane plastry bakłażana
czarne oliwki
miseczka pomidorków koktajlowych, pokrojonych na pół
1 rolada serka koziego, krojona w plastry

Działanie jest identyczne jak wersji I.
Najpierw ciasto, potem krem a na krem dodatki. Wszystko wędruje do pieca a po kilkunastu minutach od upieczenia, na stół.
Obie wersje są pyszne, gorąco polecam.




Smacznego

2 komentarze:

  1. Na sama mysl o takim wysypie kanii zglodnialam. To wszystko dlatago, ze nie jadlam jeszcze sniadania. Ale ... lodowka u mnie pelna jest tylko swiatla, wiec zaraz pojde jakies grzyby upolowac (w sklepie), a na wieczor moza tarta. Same smakowitosci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak. Chcę to wszystko i te kanie też!
    P.S.1 Ubawiłam się tekstem jak zwykle :-)
    P.S.2 Martik dawniej twierdził, że dryfuję w stronę nosaczyzmu. A teraz sama potrafi czołgać się przez gęsty jak szczotka ryżowa świerklaniec, żeby dopaść rydza! To jest ten syndrom: https://www.wykop.pl/wpis/26973225/%C2%BA-%CA%96-%C2%BA-polak-nosaczsundajski-nosacz-heheszki/

    OdpowiedzUsuń