piątek, 13 września 2019

Anty-ageizm i sernik czekoladowy z maliną




Nagle, zazwyczaj po 50 postanawiamy nie umierać. Nigdy. Dookoła przykłady mnożą się jak drożdże w zakwasie.
Po zamiejskich drogach, które przemierzam w ostatnim czasie częściej niż zazwyczaj, spotykam przykłady totalnie zdrowego trybu życia. Biegacze, kijkarze, rowerzyści, piechurzy.
Po głębokiej analizie doszłam do wniosku, że znakomita ich większość jest w wieku...no cóż....dojrzałym.
Jedzie naprzeciwko mnie, w kasku, goglach, obowiązkowych rajtuzach, z wyszczerzonymi zębami, na oko, radosna 70 latka.
Nie wiem czy grymas na jej twarzy to zapowiedź zawału, czy stan bliski odlotu od nadmiaru adrenaliny. Czuję lekki niepokój. Śpieszyć z pomocą czy zazdrościć?

Zapewne nie wszyscy poddajemy się dyktatowi wiecznej młodości, ale rozejrzyjcie się wokół.
Znacie niejakiego Krzysia I.? Znacie. Starzeje się? Wręcz przeciwnie. Nie wiem czy to działanie sił nadprzyrodzonych, czy dobre geny, czy też picie wody z kałuży, w każdym razie efekt powalający jest.
Każdy by tak chciał. Przemijanie go nie dotyczy.

Co robimy my, wspierając się tak zawstydzającym przykładem?
Wciągamy brzuchy, prostujemy plecy, podciągamy to i owo na twarzy palcami. Kiedy okazuje się, że tylko gumka recepturka na czubku głowy jest w stanie utrzymać w jako takich ryzach nasze fizys, machamy ręką, unikamy lustra lub….
Wsiadamy na rower, zakładamy adidasy, kumplujemy się z karkami z siłowni.
Za wszelką cenę próbujemy złapać młodość.

Żyjesz człowieku pół wieku, telepiąc się przez dni, tygodnie, lata i ani ci w głowie myśl o przemijaniu. 
Zresztą, jakie przemijanie, skoro dzieci trzeba wykarmić, autko updatować, świat z małżonką objechać, kochankę w mieszkanko wyposażyć, biust sobie ulepszyć, "Modę na sukces" obejrzeć od pierwszego odcinka do ostatniego. 
Kto by sobie zawracał głowę jakimiś bzdetami?
Przemijać to może, ewentualnie, pociąg na przejeździe. My? Nigdy!

Ale licho nie śpi. Przyjdzie, oj przyjdzie ten moment. Jeśli nie dziś, to jutro. Za miesiąc, za 10 lat ale przyjdzie.

Wtedy odkurzamy nasze dyplomy szkolne ( II miejsce w biegu na 100 metrów w siódmej klasie) i buszujemy w necie w poszukiwaniu bajerów. Potem oddajemy swoje życie i ciało we władanie aplikacji, która wyciśnie z nas siódme poty i da nam złudzenie władzy nad czasem.
Do standardowych (w pewnym wieku, ma się rozumieć) niedomagań typu poranne próby łapania równowagi dochodzą nowe w postaci zakwasów lub uszkodzonych kolan.

Nie zniechęcam nikogo do jogowych wygibasów. Nie mam zamiaru ściągać kogokolwiek ze ścieżki wiodącej do zaliczenia maratonu. I jestem jak najdalej od lekceważenia roli rzeźby w życiu intymnym.

Sama pewnego jesiennego poranka wdziałam "gustowne" obuwie w kolorze różu i poleciałam w pola łapać kondycję.
Pierwsze co mnie złapało to zadyszka. Potem kolka a wreszcie uczucie, że zaraz to wszystko się skończy i zejdę na zawał.

Ale tak łatwo nie było. Skoro już postanowiłam nie umierać (patrz pierwsze zdanie), to chyba powinnam dać sobie szansę. Kiedy przy trzeciej próbie przebiegnięcia kilometra spotkałam na swojej ścieżce rosłego trzydziestolatka, biegnącego jak rączy jeleń, wypięłam pierś, podniosłam brodę i udawałam, że całe to bieganie, to po prostu bułka z masłem.

To nic, że lada chwila groziło mi niedotlenienie a  mózg, schodzący już na manowce, wysyłał mi alarmujące sygnały: ODDYCHAJ!, ODDYCHAJ!.  
Powoli doświadczałam oddzielenia ciała od ducha…i wtedy ten rączy jeleń pomachał do mnie ręką. Potraktował mnie jak swego. Jak członka plemienia biegaczy. Poczułam jak rosną mi skrzydła. No, może skrzydełka.

Od tego czasu parę rzeczy się zmieniło. Mój ortopeda ma dużo więcej roboty. Dowiedziałam się kilku prawd o sobie. Nic tak człowieka nie odziera z udawania jak zmęczenie.
Kupiłam sobie kolejną parę brzydkich, sportowych butów (wszystkie buty sportowe są brzydkie). Odkryłam, że ruch na świeżym powietrzu a ruch po dachem mają się tak do siebie jak czekolada Lindta do wyrobu czekoladopodobnego.Częściej śmieję się sama do siebie.
I co z tego przydługiego wywodu wynika?
Nigdy nie mów nigdy i nigdy nie jest za późno. 
Tylko tyle.

Teraz do garów. Ciasto dziś będzie. Sernik. Czekoladowy. Z malinami. Obłędny.




sernik czekoladowy z polewą malinową

250 g mascarpone
100 g gorzkiej czekolady
100 ml kremówki
4 łyżki mleka zgęszczonego
2 łyżki budyniu waniliowego
350 g czekoladowej philadelphii (2 opakowania)
6 małych ciasteczek oreo
2 łyżki stopionego masła
szczypta soli

Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.
Ciasteczka miażdżymy na piasek, dolewamy masło i miksujemy.
Formę wykładamy papierem do pieczenia a potem okruchami ciasteczek. Dociskamy ciastka do dna np. szklanką i schładzamy w lodówce 15 minut.
W tym czasie przygotowujemy sernik.
Do misy wykładamy oba sery i mleko zgęszczone. Mieszamy do połączenia się składników.
Jajka rozmącamy w miseczce i dodajemy do serów. Mieszamy.
Mocno podgrzewamy kremówkę. Kiedy jest już gorąca, wrzucamy połamaną czekoladę. Po pięciu minutach czekolada zmięknie i możemy ją zamieszać. Gotowy sos czekoladowy studzimy.
Kiedy sos ma już temperaturę pokojową wlewamy go do masy serowej i dokładnie mieszamy, dodając szczyptę soli. Na koniec wsypujemy 2 łyżki budyniu i jeszcze raz mieszamy.
Formę szczelnie owijamy folią aluminiową, ponieważ będziemy piec sernik w kąpieli wodnej.
Foremkę, do której zmieści się nasza forma z ciastem napełniamy do połowy wysokości wodą i wstawiamy do piekarnika.
Nastawiamy temperaturę 180 stopni.
Kiedy piekarnik się nagrzeje, wlewamy masę serową do okrągłej foremki i wstawiamy do piekarnika, gdzie czeka już forma z gorącą wodą.
Pieczemy około godziny. Środek ciasta po poruszaniu formą powinien lekko falować. Troszkę jak brzuch tancerki egzotycznej.
Upieczony sernik wyjmujemy z piekarnika i zdejmujemy folię. Studzimy a potem wkładamy do lodówki.
Schłodzony, polewamy malinową polewą i dekorujemy wg uznania. To bardziej trufla czekoladowa niż sernik. Pycha.






Smacznego

4 komentarze:

  1. Limonko, az sie splakalam z radosci czytajac tego posta. Nie wiem ktory tekst lepszy. Zyc, nie umierac (NOMEN OMEN), biegaj, joguj, ciesz sie zyciem a w nagrode zawsze mozna zjesc dodatkowy kawalek sernika. REWELACJA!

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba już kiedyś pisałam ,że CIĘ uwielbiam ?pisałam też abyś wszystkie wpisy wydała w formie książki ,czytałabym po kilka razy dziennie .wszystkie Twoje słodycze które widzę to aż kwiczę Dlaczego mieszkasz tak daleko ? wolę porozmawiać zamiast pisać ,jeżeli masz życzenie to mój numer 697981942 potem go skasuj ściskam ,całuję ,pozdrawiam


    OdpowiedzUsuń
  3. Ale sie śkli ta polewa, no no no...
    Co do biegania, to u nas na Smykówkach biega sie tylko jak krowa sie goni, zadrze ogon i leci gdzieś (pewnie z nadzieją na spotkanie z bykiem sąsiada z sąsiedniego przysiółka). Ale fakt - czasami Rzykami maszeruje z kijami emerytowana dyrektorka szkoły i jeszcze pan z Sanepidu (też siwogłowy), co nieodmiennie wywołuje komentarze, że "se nartów zapomnieli". Miastowe też czasami się zapuszczają, ale oni jadą samochodami, obserwując zza szyb tubylców (w tym mnie) jak małpy w klatach :-D

    OdpowiedzUsuń