poniedziałek, 15 lipca 2019

Ziemniak w bułce czyli podkręcamy kolory




























Najpierw wrzucić info na fejsa, że się wyjeżdża. Dokąd i z kim. Koniecznie ze zdjęciem z lotniska. Kolorowe bagaże i tłum obok obowiązkowe. Czasem ujęcie z tablicy odlotów.
Potem obowiązkowo widok płyty lotniska.
No i wnętrze samolotu. Szczegółowo. Plus widok chmur za oknem.

Na miejscu trzeba pokazać światu wszystko. Ławkę, palmę, kosz na śmieci, stół szwedzki, jaszczurkę, leżaki, parasole. I słodkie nic nierobienie. 
Ja w wodzie, ja po głowę w piasku, ja z piwem, ja ze Sfinksem, ja opalony, ja blady. O nie, to znalazło się przypadkiem. Bladość jest zabroniona.
Dozwolone są tylko ujęcia mogące wbić igiełkę zazdrości lub wywołać podziw u oglądającego.

Ilość zdjęć wakacyjnych co roku zapierała dech w piersiach. Ale od czasu kiedy nareszcie możemy je pokazywać na masową skalę, kiedy nie trzeba zwabiać po urlopie znajomych by udowodnić im, że nasze wakacje były the best, świat opanowało szaleństwo.

Wszyscy świetnie się na tych zdjęciach bawimy. Tryskamy humorem, wciągamy brzuchy i wypinamy biusty. Kolorujemy toskańskie pola (są nieco blade), dodajemy różu dmuchanemu flamingowi, przyciemniamy błękit nad Kretą (bo wyprany ociupinę).
Co, oprócz lukrowanej rzeczywistości, opowiadają fotki (bo trudno nazwać je zdjęciami) z wakacji?

Z moich obserwacji wynika, że półprawdę, niecałą prawdę i nieprawdę.

Nie ma na nich wrzeszczących pociech, zasmarkanych nosów i choroby lokomocyjnej.
Próżno szukać pleśni w łazience (chyba, że skarżymy biuro podróży), i zmaltretowanych twarzy po sześciu godzinach siedzenia na lotnisku.
Ekshibicjonizm połączony z niezłomną wiarą.
Zatarły się granice między światem prawdziwym a wykreowanym. Zresztą, kto dziś chce oglądać świat w realu? Po co picassy czy photoshopy?

Ach, gdyby równie łatwo dałoby się „sfotoszopować” nielubianą pracę lub skwaszoną teściową.
Marudzę?
Tylko trochę i tylko przez moment.
Zaraz, zresztą, porzucam marudzenie i wracam do gotowania.


Burger ziemniaczany
na trzy burgery:
1,5 szklanki ziemniaków puree
1 mała cebula
2 ząbki czosnku
1 łyżka posiekanego szczypiorku
1 łyżka posiekanej pietruszki
3 łyżki drobno pokrojonych suszonych pomidorów
1 jajko
pół szklanki startego na tarce sera (u mnie mieszanka wędzonego bunca i cheddara)
płaska łyżeczki soli
spora szczypta startej gałki muszkatołowej
pół łyżeczki płatków chilli
pół szklanki tartej bułki
2 łyżki klarowanego masła lub oleju
pieprz

oprócz tego:
3 plastry pomidora
3 plastry upieczonego bakłażana lub cukinii
1 czerwona cebula, pokrojona w cienkie plastry
3 liście sałaty (umyte i osuszone)
3 bułki do hamburgerów

sos do burgerów:
3 łyżki majonezu
1 łyżka gruboziarnistej musztardy
i
dowolny, ulubiony sos chilli


Na łyżce masła smażymy cebule i czosnek. Kiedy zmiękną zdejmujemy je z ognia i studzimy.
Do miski kładziemy ziemniaki puree oraz resztę składników na burgery wraz z cebulą i czosnkiem. Mieszamy, formujemy 3 burgery i obtaczamy w tartej bułce.
Odstawiamy na kwadrans.
Rozgrzewamy resztę masła i smażymy na średnim ogniu burgery. Z obu stron powinny być dobrze przypieczone i chrupkie.
Mieszamy ze sobą musztardę i majonez.
Bułki kroimy wzdłuż i przypiekamy obie połówki w opiekaczu.
Dolną połówkę smarujemy sosem majonezowym. Kładziemy na nią sałatę a na nią burgera. Polewamy go sosem chilli.
Następną warstwą jest grillowany bakłażan, pomidor i cebula. Na górę dajemy łyżkę sosu majonezowego i przykrywamy górną, podpieczoną połówką bułki.
Spinamy burgera patyczkiem i podajemy z np sałatką z ogórka małosolnego i pomidora.
Smacznego









































A tu lipcowa pustynia w mojej okolicy i zielone wspomnienie z maja.
Dokąd poszedł deszcz?
 

7 komentarzy:

  1. Pustynia dookola rzeczywiscie! Tylko Limonki z drinkiem z palemka brakuje. Burgery super a media spolecznosciowe to klamstwa i instagram. I juz!

    OdpowiedzUsuń
  2. W sieci funkcjonuję tylko w moim Barszczu, gdzie i tak nikt nie zagląda, więc bez przeszkód mogę sobie uzupełniać tę książkę kucharską dla H&C. Czniam insta, fejsa, tłita, a zwłaszcza tindera (popatrz, popatrz, Marzynia się dowiedziała, że jest i takie cóś!) koncertowo. A co do burgerów to dać mnie natychmiast, co ino z jakowąś chabaninką :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, nie używać nie znaczy nie wiedzieć. Świadomość byt kształtuje. Nigdy odwrotnie.
    Ja od tygodnia nie mam telefonu i czuję się jak młody bóg. Wolność, wolność i swoboda:)))
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  4. Limonio, uzupełniłam przepis w odpowiedzi na Twoje pytanie :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Szukałam właśnie takiego przepisu. Bardzo przydatny post.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cieszę się, że trafiłam na ten wpis!

    OdpowiedzUsuń