sobota, 7 marca 2015

Ograniczone zaufanie i tort szwardzwaldzki





















Nie wierzcie przepisom. Albo raczej zachowajcie czujność, bo przepis nie oznacza gwarancji sukcesu.
Czasami mam wrażenie, że niektóre przepisy są czysto teoretyczne. Jakby ich autor coś tam sobie wymyślił, lub gdzieś przeczytał, ale sam nie sprawdził.
Zdarzyło mi się parokrotnie wyrzucić efekt takiego wiernego trzymania się instrukcji. Przygotowując przekładańca łososiowo szpinakowego, ciasto wg przepisu oczywiście, wyszło mi twardsze niż kruche a powinno być biszkoptowe. Innym razem robiąc na wielkanoc zaparzaną babkę drożdżową ktoś zapomniał dodać, że zaparzanie wymaga energicznego mieszania, bo inaczej grudy zostaną raz na wieki. Z racuchów, smażonych jakże by inaczej wg przepisu na blogu, upiekłam ciasto drożdżowe bo konsystencja była chlebowa.
Z kremami bywa inaczej bo są kapryśne, ale ciasto podstawowe nie powinno sprawiać niespodzianek.
A przede wszystkim wysyłany w świat przepis powinien być sprawdzony na własnej skórze.
Książki wcale nie są lepsze od blogów. Wydawałoby się, że słowo pisane na papierze jest bardziej wiarygodne. Nic bardziej mylnego. Tyle razy zdarzyły mi się zaskakujące niespodzianki, że do książek też podchodzę z rezerwą.
Jest taka książka, która bije rekordy nieprecyzyjności. Trzy razy korzystałam z jej zasobów i trzy razy moje próby kończyły się fiaskiem.
Mam zwyczaj opisywania na marginesie swoich wrażeń. Oto jeden z cytatów: „ciasto kruche z tego przepisu jest pomyłką!”, albo „kto da radę zamieszać te składniki! Chyba tylko betoniarka!”
Tort szwardzwaldzki był trzecią i przysięgam, ostatnią próbą.
Ten, który opisuję dzisiaj jest efektem drugiego podejścia. Jest sprawdzony i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zrobiłam go własnymi rękami. Wersja, zrobiona wg książki Czekolada Rosalby Gioffe wylądowała w koszu na śmieci.

Kilka słów o torcie.
Jest doskonały. Co mam na myśli? Jest niezbyt pracochłonny, efektowny, nieciężki i pięknie łączący smaki owoców, śmietany i czekolady.
Jest tak doskonały, że aż....nudny.
Szukałam powodu dlaczego nie robiłam go wcześniej. I już wiem. Wydawał mi się nudny. Nie ma w nim nic zaskakujacego. Jest jak ciepłe kapcie po powrocie do domu. Kojarzy mi się z wakacjami spędzanymi zawsze pod tą samą gruszą.
Jest jak stary przebój, do którego wracamy po wysłuchaniu nowej modnej płyty.
Czyli jest dobry. Jest w nim sama swojskość. Nie kojarzy się z niczym niebezpiecznym. Nic w nim nie może się zepsuć. Chyba, że skorzystacie z trefnego przepisu na ciasto.
Czyli co? Podsumowując, jest doskonały.
Przepraszam cię torcie, że miałam o tobie takie niskie zdanie.




Tort szwardzwaldzki

forma o średnicy 19 cm

ciasto:
4 jajka
100 g cukru
50 g mąki
3 łyżki kakao
50 g mielonych migdałów
30 g stopionego i wystudzonego masła
pół łyżeczki proszku do pieczenia

do przełożenia:
400 ml kremówki
pół kilograma wiśni (mrożonych lub z kompotu)
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
4 łyżki cukru

do nasączenia:
1/3 szklanki wody
2 łyżeczki cukru
4 łyżki wiśniówki

tarta gorzka czekolada i kilka wiśni do dekoracji

Włączamy piec, ustawiając temperaturę na 180 stopni. Dno formy wykładamy papierem do pieczenia.

W rondelku, na małym ogniu podgrzewamy wiśnie z cukrem. Mrożone gotujemy 5 minut, kompot tylko pdgrzewamy. Odlewamy 1/3 szklanki soku z wiśni i odkładamy kilka wiśni do dekoracji. Studzimy odlaną część soku i mieszamy z mąką ziemniaczaną. Potem wlewamy do lekko gotujących się wiśni. Mieszamy, by nie było grudek, do zagęszczenia się soku. Powinniśmy otrzymać sos podobny do kisielu.
Zdejmujemy garnek z pieca i studzimy wiśnie.

Oddzielamy białka od żółtek i ubijamy białka na sztywną pianę. Odstawiamy na bok.
Ubijamy na puch żółtka z cukrem. Mieszamy z mielonymi migdałami. Dodajemy przesianą mąkę z proszkiem i kakao. Mieszamy do połączenia się składników.
Wlewamy chłodne masło i znów mieszamy.
Na koniec delikatnie łączymy z ubitymi białkami.
Ciasto wykładamy do formy i pieczemy 40 minut (do suchego patyczka). Potem wyjmujemy i studzimy.
Wystudzone kroimy na dwa lub trzy blaty.

Mieszamy składniki ponczu.
Ubijamy śmietanę. Jeżeli nie ufacie śmietanie i boicie się, że podejdzie wodą, połączcie ubitą śmietanę z dwiema łyżkami rozpuszczonej i wystudzonej żelatyny. Lub użyjcie zagęstnika do bitej śmietany.

Składamy ciasto.
Na płaskiej powierzchni kładziemy dolny plat. Nasączamy go ponczem wiśniowym i wykładamy połowę masy wiśniowej. Na wiśnie nakładamy warstwę śmietany.
Przykrywamy drugim blatem ciasta, lekko przyciskamy go i powtarzamy poprzednie czynności czyli: nasączamy, kładziemy resztę wiśni, potem śmietanę.
Znów kładziemy blat (ostatni) ciasta i znów nasączamy. Ty razem jednak resztą śmietany dekorujemy całe ciasto.
Boki obsypujemy tartą czekoladą według uznania.
Górę tortu ozdabiamy pozostawionymi wiśniami, choć przyznam, że użycie takich zwiędłych owoców jest średniej urody ozdobą.
Gdybyście pytali co to za pestka jest zostawiona w wiśniach, to odpowiadam, że to mój patent, by nieco przywrócić wiśniom ich pierwotny wygląd. Nafaszerowałam środki tych omdlałych wisienek kuleczkami z marcepanu. Wyglądają nieco lepiej niż te wyjęte z kompotu.






Smacznego i wiosennej niedzieli

4 komentarze:

  1. Hehe, piekny opis tego tortu. Za kazdym razem kiedy go widze w ksiazkach czy kawiarniach, to sie przy nim nie zatrzymuje, bo jest ... nudny. Ale moze kiedys sprobuje upiec swoj? W koncu to klasyka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Sama tyle razy musiałam wyrzucić tyle pieniędzy do kosza, bo przepis był do bani. Nawet ostatnio piekłam ciasto zebrę i ciasto wyszło zamiast jak babka to jak niesłodki gniot.

    Twój tort wygląda swojsko, smacznie i tak, jakbyś wsadziła w jego przygotowanie całe swoje serce! Takie lubię. I przyznam się bez bicia - też jeszcze go nie robiłam i nie wiem dlaczego... Może w maju, na męża urodziny :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio robiłam go z frużeliną wiśniową, polecam.

    OdpowiedzUsuń
  4. nie wiem co napisać ,żeby nie być nudną wszelkie torty uwielbiam niestety to moja zguba ale Twoje przepisy Limonko są doskonałe ,jeszcze nic nie zepsułam .Pozdrawiam goraco musi smakować ech ,pychota

    OdpowiedzUsuń