środa, 3 maja 2017

Mysia dieta oraz co można zrobić z oreo, pieczonych truskawek, czekolady i bezy



















Puk, puk, dzień dobry. Jest tu kto?
Sama nie wiem czy jestem. Trochę mnie nie było i szczerze powiedziawszy zniknął też kwiecień. Początek miesiąca zapowiadał wręcz cudny ciąg dalszy. Niestety na zapowiedziach się skończyło.
Potem już tylko śniegi, wiatry i problemy.
Jeszcze w tak komfortowych warunkach, na leżąco, Wielkanocy nie spędzałam. Spróbowałam i na razie podziękuję. Wolę jednak masowanie szynki i ugniatanie baby. O malowaniu jajeczek nie wspomnę.
Maj jest też dobry by zacząć celebrowanie wiosny...cóż kiedy ochota jest ale wiosny jakby tak, na lekarstwo.
Gdzieś słoneczna wiosenność utknęła. Jakieś góry, prądy czy może złe myśli trzymają ją na łańcuchu.
W desperacji związanej z datą w kalendarzu pojechałyśmy otwierać leśne podwoje. Przecież to weekend majowy! Jak tu nie spędzić go w Domu pod lasem.
A w domu pod lasem zimno, całe 13 stopni, zamarły jesienią piec i chłód nie pozwalający zdjąć rękawiczek.
A jednak życie w domu kwitło pełną piersią. W moim łóżku znalazłam dwa mysie gniazda. W nich kolekcję kasztanów, orzechów i zawartość cukierniczki (jak one przeniosły cukier?). Za kuchennymi szafkami, sądząc po intensywnym zainteresowaniu naszych futer, myszy zorganizowały swoją redutę. Głupie nie są.
Wędrówka po domu ujawniła zjedzoną część progu w łazience i kompletną sieczkę w szufladzie ze skarpetkami. Ciekawe dlaczego tylko moimi?
Mąka żytnia i pszenna okazały się być ulubionymi dla gryzoni. Kasze, ryż i mąka gryczana zostały wzgardzone. Nadgryziona została za to deska do krojenia i stolnica do zagniatania chleba.
Czyli tak: orzechy, mąka pszenna, do tego cukier i wiórki drewniane. Na okrasę kolorowe strzępy skarpetek. Ciekawa dieta.
Pół roku nieobecność obfituje w niespodzianki. Przyroda nie lubi próżni.
Na razie spenetrowałam, i mam nadzieję odzyskałam, dolną część domu. Przede mną wycieczka na strych. Póki co, zajrzę tam bez okularów. Wtedy jest szansa, że co mniejszych mieszkańców nie zauważę. Potem będę miała nadzieję, że zanim zajrzę tam uzbrojona w odpowiednie narzędzia, część nieproszonych gości się wyniesie.

A co słychać w kuchni? Coś tam słychać. Kiedy opadł kurz powielkanocny mogłam się przymierzyć do ponownych zmagań z garami. Idzie mi dobrze, choć powoli.
Na razie coś mało spektakularnie ale dajcie mi czas i pójdę na całość.
Dziś na dobry (kolejny) początek coś na osłodę. Coś, co wygląda jak główna wygrana w konkursie pt. „Rozmiar nie ma znaczenia”.
I co najważniejsze nie wyssie z was wszystkich sił, bo bądź co bądź, te trzeba zachować na zmaganie z chłodem.








Oreo, pieczona truskawka, ganasz czekoladowy i beza

200g ciasteczek oreo
1/4 szklanki rozpuszczonego masła

słoik pieczonych truskawek (lub śliwek, lub ulubionej konfitury z całych owoców)

ganasz czekoladowy:
150 g gorzkiej czekolady
1/4 szklanki kremówki
1 łyżka masła

małe bezy:

2 białka
200 g drobnego cukru
szczypta soli

bezy:
Piekarnik rozgrzewamy do 130 stopni.
Białka ubijamy dodając sól. Kiedy zaczynają przypominać górskie szczyty zimą dodajemy po łyżce cukier, wciąż ubijając.
Pod koniec piana powinna być sztywna i błyszcząca.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia. Ubite białka przekładamy do rękawa cukierniczego i wyciskamy na papier zgrabne gwiazdki czy kwiatuszki (takie na jeden kęs).
Wkładamy blaszkę do piekarnika i suszymy 10 minut. Potem obniżamy temperaturę do 90 stopni i suszymy godzinę.

Bierzemy się za „ciasto”. Żadne to ciasto, to po prostu okruszki oreo połączone z masłem. Wkładamy oreo do blendera i mielimy na okruchy. Potem dodajemy masło i dokładnie mieszamy.
Tym „ciastem” wylepiamy formę, dociskając boki i spód.
Po godzinie w lodówce forma jest gotowa na przyjęcie reszty składników.

W rondelku mocno podgrzewamy kremówkę z masłem. Do miski wsypujemy połamaną czekoladę.
Zalewamy ją prawie wrzącą kremówką. Po chwili mieszamy do całkowitego rozpuszczenia się czekolady.

Wyjmujemy formę z „ciastem”. Na dno wykładamy pieczone truskawki. Zalewamy je czekoladowym ganaszem. Odstawiamy na kwadrans.
Czekoladowa polewa nieco zgęstnieje i możemy udekorować ciasto bezami.
Ciasto nie wymaga przechowywania w lodówce. Lodówka ma zły wpływ na bezy. Można ciasto kroić na malutkie porcje lub ekstremaliści mogą jeść jak chcą. Ciasto jest słodkie i malutki kawałek zaspokoi głód cukru na cały dzień.






Bardzo smacznego

10 komentarzy:

  1. Smacznie wygląda i tak samo smakuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę tu same pyszne połączenia! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Limonko, alez u Ciebie pysznie. A ja jak zwykle wpadlam na bloga w okolicach kawy i teraz zaluje, ze ciastek w okolicy brak!

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, te bezy to jakaś Doskonałość Roku w cukiernictwie! Zazdroszczę tym, co to jedli...
    Do mnie myszy wcale nie przyszły, ani teraz, ani jesienią (może to te dwa huncwoty Zeflik i Szpagietka je płoszą, chociaż jako żywo w życiu nie widziałam Zeflika z myszą w gębie, zaś Szpagieta łowi szczury u wujka naprzeciwko. Niemniej kocur regularnie nam obsmradza chałupę, aby zaznaczyć, że on jest panem Szpagietki, domu i całego przysiółka, więc może to działa :'D
    CaUski serdeczne, i zdrówka i tylko mi jeszcze wspomnij, czy dostałaś mojego maila? (może być w spamie :-(
    Marzynia ze Smykówek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mailik przyszedł i ucieszył mnie wielce. Nie ma to jak dobre słowo. Nasze koty chyba są zdziwione, że coś im po izbie lata. Ta na dworze wyłapują myszy jak złoto ale te za szafką mają jakiś immunitet. Może jest coś, o czym ja nie wiem. Jakaś kocia tajemnica;)
      Ściskam mocno i pozdrawiam cieplutko:))

      Usuń
  5. Wygląda cudownie!
    Mysz mówisz...? Ja chybabym w lekką panikę wpadła...

    OdpowiedzUsuń
  6. Moja kochana, będzie coraz lepiej...

    A myszki..no cóż.. haha, ja też nie lubię i raczej ich nie wypatruje...Natomiast wypatruje kolejnych, wspaniałych postów...i apetycznych pomysłów na małe co nieco:D Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń