środa, 18 stycznia 2017

Co kogo uszczęśliwia czyli zupa selerowa z orzechami laskowymi i boczkiem





















Nie dajmy się zwariować. Mody na przewodniki, poradniki ogarnęły świat jak długi i szeroki. Kto by pomyślał, że trzeba ludziskom napisać drukowanymi literami, że powinni być szczęśliwi.
Kiedyś było to równie jasne jak zorza polarna nad Islandią. A propos krain skandynawskich...mój podziw nad marketingową zagrywką w stylu „teraz sprzedamy Inuitom śnieg na święta” był bezbrzeżny.
Po kolei.
Buszując po księgarniach przed świętami trudno było nie spostrzec stoisk z napisem „bestseller”. A na stoisku stosy z napisem Hygge.
Do książek nie trzeba mnie wlec, sama do nich biegnę. Nazwa hygge kojarzyła mi się tylko z grecką boginią Hygeą. Czyżby na Boże Narodzenie lansowano mycie stóp i golenie pach?
Ha, otóż nie. Założę się, że każdy czytający może z dumą powiedzieć, że przynajmniej jedno duńskie słowo zna perfekcyjnie. Właśnie „hygge”.
Nie lubię nie wiedzieć więc zgłębiłam temat.
O matko i córko! Czy naprawdę jest z nami tak źle, że nie potrafimy cieszyć się towarzystwem bliskich bez instrukcji w poradniku? Czy naprawdę filiżanka gorącego kakao po spacerze w mroźny dzień jest epokowym odkryciem?
Czasami wydaje mi się, że wzięliśmy zwolnienie od myślenia.
Nie mam nic przeciwko „hygge”, afirmacji szczęścia, firgun, merak, czy jak to inaczej nazwiemy.
Mam tylko wątpliwości czy naprawdę musimy przeczytać w poradniku, że mamy obowiązek być szczęśliwym.
Wydaje się, że właśnie potrzeba bycia szczęśliwym pobudza nas do działania każdego dnia (nie wgłębiam się w pobudki bo każdego uszczęśliwia co innego).
Okazuje się, że się myliłam. Może dlatego, że poradniki i przewodniki mam, owszem, ale tylko te o podróżowaniu po dalszym i bliższym świecie.
Film o przesympatycznej i przeirytującej Bridget Jones powinien mi był dać do myślenia.
Porzućmy przewodniki, poradniki i coachingi. W pewnym polskim filmie jeden z bohaterów powiedział: „ ty się zastanów co lubisz robić. A potem to rób.”
Nic prostszego. Można chociaż spróbować.
Tą fascynującą myślą żegnam się dziś i zapraszam na coś, co pomoże poczuć się, jeśli nie szczęśliwym, to na pewno bardzo zadowolonym. Bo nic tak nie poprawia nam humoru jak talerz pachnącej, gorącej zupy.









Zupa selerowa z boczkiem i orzechami laskowymi

100 g plastrów wędzonego boczku
1 bulwa selera średniej wielkości
1 spory ziemniak
1 cebula
1 liść laurowy
1 litr bulionu
łyżka masła
2 łyżki orzechów laskowych, przypieczonych na suchej patelni
50 ml kremówki
1 łyżka szczypiorku
pół łyżeczki młotkowanego wędzonego pieprzu*

*pieprz wędzony świetnie do tej zupy pasuje ale zdaję sobie sprawę, że w Tesco go nie znajdziecie. Nic się nie martwcie, bez niego zupa też jest na piątkę. Ja swój przywiozłam z daleka i do czegoś musiałam zastosować. Padło na zupę selerową:)

Kroimy boczek w kostkę. Przysmażamy na patelni aż będzie chrupiący.
Odkładamy 3/4 boczku na talerz. Na pozostałym smażymy pokrojoną w kostkę cebulę. Dorzucamy liść laurowy.
Obieramy i kroimy w kostkę seler i ziemniaka. Wrzucamy na patelnię z boczkiem i cebulą. Smażymy chwilkę, mieszając.
Wlewamy gorący bulion i przykrywamy pokrywką. Gotujemy na małym ogniu do miękkości warzyw.
Miksujemy zupę i wlewamy kremówkę. Doprawiamy do smaku.
Wlewamy porcje na talerze. Posypujemy resztą boczku, szczypiorkiem i orzechami laskowymi (wcześniej siekamy je z grubsza).
Na koniec jeszcze szczypta potłuczonego wędzonego pieprzu i już nasze prywatne hygge mamy w zasięgu węchu.




Smacznego

10 komentarzy:

  1. Ależ ona pysznie wygląda ... Skusiłabym się na taką zupinkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zupa musi być wspaniała. A czy chleb Pani sama piekła? Jest przepis na blogu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chleb piekłam sama wg tego przepisu: http://morskie-cytrusy.blogspot.com/2012/09/wpis-nieco-niepoprawny-czyli-jak-nie.html
      Różnice są dwie. Piekłam go tym razem w koszyku a nie w foremce, co moim zdaniem wyszło mu na zdrowie. A po drugie, zagniotłam ciasto wieczorem i włożyłam do koszyka a upiekłam rano po 14 godzinach powolnego wyrastania w lodówce.
      Niby przepis ten sam ale chleb zyskał na chrupkości i smaku. Gorąco polecam i pozdrawiam:))

      Usuń
  3. A mnie to uszczęśliwia czytanie Twoich postów :-)
    P.S. Śliczna miseczka. Mam taką, tylko obśrupaną, po babuni Broni. Każda zupka, a zwłaszcza taka pyszna i "światowa" w niej smakuje!

    OdpowiedzUsuń
  4. Taka miseczka musi być obowiązkowo obśrupana. Ta moja wygląda jak odpicowany celebryta ale czas zrobi swoje;))
    Ty to umiesz człowieka pogłaskać po główce:))
    Dzięki piękne:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnian, same pysznosci u Ciebie Limonko.

    A hygge to moj ulubiony chwyt marketingowy ostatnich miesiecy. Jak sprzedac NIC. U mnie nawet lezy na stoliku ksiazka o hygge (prezent na swieta, sama bym na to nie wpadla!) i kiedy mi smutno, to czytam z niej na glos. "Moze nie wiesz co znaczy hygge, ale obiecuje Ci, ze znasz je dobrze" "Hygge to kolacja z przyjaciolmi w letni wieczor nad rzeka" albo "Nawet meble moga byc hygge - wybieraj naturalne materialy i neutralne kolory"

    Boki zrywac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oczywista oczywistość po prostu. Prezes (wiadomo jaki) zawsze ma rację;))

      Usuń
  6. Same pysznosci u Ciebie Limonko i widzę,że u Ciebie coraz lepiej:)))A dopiero przed 40stoma minutami myślałam sobie o Tobie, a tu post:))I to jeszcze taaaaki smakowity.Uściski:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Taka zupa to by mnie uszczęśliwiła... :)
    A Polacy znają perfekcyjnie jeszcze jedno duńskie słowo: "tak" znaczy "dziękuję" ;)

    OdpowiedzUsuń