czwartek, 1 września 2016

Mroczna i jasna strona wołowiny czyli soczysty burger z dodatkami

























W moich opowieściach o podróży w Bieszczady zabrakło jednego elementu. Usprawiedliwiam to skłonnością do szybkiego zapominania nieprzyjemnych zdarzeń.
Do Sanoka przywiodły nas wręcz entuzjastyczne recenzje kawiarni „U mnicha”. Faktycznie na rynku miasteczka, nieco z boku, w malowniczym cieniu zauważyłyśmy mroczną, zakapturzoną postać. Jeśli to nie poszukiwana kawiarnia, to co innego? Muzeum tortur?
W głębi uliczki znalazłyśmy cel naszej wizyty.
Powiem tak: kawa świetna, obsługa przemiła, ciasto domowej roboty, bez zarzutu. Wnętrze nie powala na kolana ale jest co oglądać na półkach. Ilość rodzajów herbaty i kawy wprawia każdego kawiarza i herbaciarza w zachwyt. Gdyby było nieco przytulniej, spędziłybyśmy tam całe popołudnie.
Za to kolekcje młynków do kawy (wszystkie można kupić), świadczą na korzyść kawiarenki.
Polecamy i idziemy dalej.
Błądzimy po śladach Beksińskiego, zaglądamy w zaułki. Rynek pięknie odnowiony, cały w pastelach. Po Zamościu już wiem, że rzeczywistość może pozytywnie zaskakiwać.
I nabieramy apetytu na lunch.
Trochę kluczymy w poszukiwaniu knajpki ale jesteśmy przygotowane więc to kluczenie ma sens.
Znajdujemy restaurację Nobo i już jesteśmy na „tak”. Jest uroczo, z klimatem, ogródek malusieńki lecz przytulny.
Karta niczego sobie. Zamawiamy.
Co mnie podkusiło by zamówić burgera do dziś nie wiem. Ostatniego jadłam chyba w podstawówce. Czasami zaćmienia jakiegoś dostaję i zamawiam coś absolutnie niezgodnego ze zdrowym rozsądkiem. W górach halibuta a w tajskiej knajpie spaghetti.
Potem mam za swoje. Gdybym miała wytłumaczyć się ze swoich odlotów, nie miałabym nic do powiedzenia. Coś mnie naszło i tyle.
Z burgerem w Nobo było tak samo.
Chociaż wyglądał na zjadalny. I smakował dobrze. Ktoś, kto miał go swoich rękach potrafił używać ziół i przypraw. Szkoda tylko, że potem o swoim dziele zapomniał.
Przeleżał biedny burgerek gdzieś w suchym miejscu czas jakiś i stawał się coraz bardziej mumią a coraz mniej soczystą wołowiną.
I w swoim stadium przedostatnim czyli przed staniem się zelówką, trafił na mój talerz.
Jedliście kiedyś burgera, który pokaleczył wam przełyk? Nie żałujcie.
Pytanie gościa czy mu smakowało zawsze niesie w sobie element ryzyka. Pani kelnerka była zupełnie nie przygotowana na naszą życzliwą krytykę.
Zniknęła i już się nie pojawiła.
Czekałyśmy na jakiś odzew ze strony kuchni. Nie wiem, może przyczłapałby zaspany kucharz i wybąkał, że mu dziecko płakało całą noc lub do ukochanej pędził co sił i o spiżarnianym mięsie zapomniał.
Czekałyśmy na próżno. Nie było ani kucharza, ani małego „przykro nam, przepraszamy”. Szkoda.
Jeśli więc wypadnie wam po drodze Sanok, jedzcie w Nobo tarty, przystawki i pizzę. Ale wołowinę, szczególnie suszoną, omijajcie z daleka.

Dzisiejszy burger jest najświeższym ze świeżych. Mięso sama zmieliłam, doprawiłam i usmażyłam.
Taki powinien by rasowy burger. Soczysty, z mnóstwem dodatków. To nic, że nie mieści się w buzi. Przecież nie jecie go na raucie w ambasadzie pakistańskiej.











Soczysty burger z dodatkami
(na trzy przeciętne burgery)

250 g mięsa wołowego dobrej jakości, zmielonego
1 jajko
1 nieduża czerwona cebula
1 ząbek czosnku
1 łyżka listków tymianku
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka ulubionej musztardy
1 łyżka keczupu1 mała papryczka chilli, drobno pokrojona
1 łyżeczka słodkiej wędzonej papryki
ćwierć łyżeczki pieprzu

sos:
2 łyżki jogurtu greckiego
2 łyżki majonezu
1 łyżka pikantnego keczupu

oraz
trzy plastry dobrego sera (u mnie cheddar)
kilka plastrów pomidora
1 czerwona cebula, pokrojona w cienkie krążki
2 liście sałaty
kilka plastrów podkiszonej cukinii*

i trzy bułki do hamburgerów (ja swoje kupiłam)

*Cukinię kroimy na cienkie plastry wzdłuż i zasypujemy połową łyżeczki soli. Mieszamy, przykrywamy i zostawiamy na godzinę w spokoju. Potem kładziemy cukinię na sicie by odsączyć ją z płynu. Dodajemy do sałatek lub kanapek.

Mieloną wołowinę mieszamy zresztą składników. Wyrabiamy do momentu aż stanie się klejąca. Nie obawiajcie się, zauważycie ten moment.
Potem formujemy trzy zgrabne krążki i wstawiamy je do lodówki na co najmniej godzinę.
Mieszamy składniki sosu.

Po godzinie wyjmujemy mięso z lodówki i zostawiamy w temperaturze pokojowej około kwadransa.
Teraz możemy brać się za smażenie
Na patelni mocno rozgrzewamy odrobinkę oleju i kładziemy burgery. Smażymy je dwie minuty z każdej strony. Po odwróceniu na drugą stronę, możemy je lekko przygnieść łopatką do obracania. N Wlewamy łyżkę gorącej wody i smażymy jeszcze po minucie z każdej strony. Kładziemy plaster sera i przykrywamy na kilkanaście sekund by się roztopił. Zdejmujemy pokrywkę.
Kiedy burgery się smażą, jedną ręką wrzucamy bułki do tostera lub na grill.
Pozostaje nam poskładać to wszystko w zgrabną wieżyczkę.
Zaczynamy od połówki bułki. Smarujemy ją musztardą. Na niej kładziemy sałatę. Na sałacie kropla sosu i skwierczący burger. Na nim znów sos i cebula, pomidor, sos, cukinia. Wieżyczkę zamykamy drugą częścią bułki a całość wieńczy wstążka cukinii.


Ubrudziłam sobie w trakcie jedzenia nie tylko ręce i buzię ale też spodnie i buty. Ale co tam...warto było.  



3 komentarze:

  1. Na takiego burgera to i ja bym sie skusila! Wyglada pychotnie!

    Burgery to sa ciekawe twory - rzadko powalaja na kolana jedzone w wiekszosci miejsc, ale takie zrobione w domu (albo w dobrej knajpie) sa wyjatkowo satysfakcjonujace.

    Amerykanska flaga na obrusiku - miodzio!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale bajer!Już widzę, jak go gniotę i pakuję do paszczy!
    P.S. W Sanoku byłam tam, gdzie Gesslerka robiła kuchenne rewolucje, dobre było, ale niczego mi nie urwało. Oprócz kaski z portfela :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie burgery to ja rozumiem :)

    OdpowiedzUsuń