środa, 25 listopada 2015

Nieoczekiwane konsekwencje i zupa tajska ostro kwaśna
























Macie mięśnie brzucha?
Ja nawet się nie zastanawiałam nad tym zagadnieniem. Do momentu aż nie zaczęły mnie boleć plecy, brzuch służył mi przede wszystkim do noszenia.
Człowiek taki jest stary a taki nieuświadomiony.
Jakoś nie wiązałam mięśni kręgosłupa z mięśniami brzucha.
Skąd te rozważania?
Jako, że jestem maksymalistką, oprócz przeprowadzki zafundowałam sobie zmianę trybu życia z osiadłego na ruchomy.
Wszystko w tym samym czasie. Z jednej strony torby, paczki, kartony, przesuwanie mebli a z drugiej dres, sportowe buty, pobudka o świecie i parkowe alejki.
W drugiej połowie życia postanowiłam zostać biegaczem.
Kolejny raz okazało się, że łatwiej postanowić niż urzeczywistnić.
Jak każdy zawodowiec zaczęłam od gadżetów. Odblaskowe buty, bluza z kapturem, twarzowa czapeczka, pasek, w który mogę schować pół samochodu to był mój początek.
Dostałam wgrany na telefon program i popędziłam posapać do parku.
Wrócę jednak do początku.
Pierwszego razu nie pamiętam. Zerwałam się w niedzielny ranek po nocy spędzonej w towarzystwie margarity i zostałam pognana do lasu. Chyba ze trzy razy umarłam, z pięć razy miałam omamy ale jakoś dobrnęłam do końca pierwszego biegu.
Drugi raz był bardziej świadomy ale wcale nie łatwiejszy. Co prawda myśl o końcu nie nawiedziła mnie tym razem lecz lekko nie było.
Na trzeci raz czekałam z lekkim podnieceniem. Kiedy okazało się, ze mogę biec minutę i potem nie
oddać ducha, poczułam się dumna.
A kiedy za czwartym razem inny biegacz (na oko biegający więcej niż jedną minutę) pozdrowił mnie jak swego, postanowiłam zaplanować na wiosnę maraton.
Czwarty raz okazał się też o tyle znaczący, że odkryłam, że mam mięśnie brzucha. A właściwie, że ich nie mam bo od biegania rozbolały mnie plecy.
Mimo to było pięknie.
Nagle odkryłam, że bieganie to jest ten rodzaj aktywności, który sprawia mi frajdę.

Piątego razu nie było. Kolano odmówiło mi posłuszeństwa. Zamiast rozwijania parkowych znajomości zaczęłam wysiadywać przed gabinetem ortopedycznym. I tak jest do dziś.
O bieganiu mogę na razie zapomnieć. Żegnajcie bajeranckie buciki i aerodynamiczne bluzeczki.
Ktoś mi powiedział: ty weź kobieto dowód i sprawdź swój pesel.
Czyżby? A co to ma do rzeczy?
Za jakiś czas znów spróbuję.

Kuśtykając po kuchni i okolicy próbuję się nad sobą nie rozczulać. Mieszam w garze zupę bo czas jest sprzyjający takim rozrywkom.
Może dziś coś na ostro? I kwaśno?

















Zupa tajska ostro kwaśna

3 łodygi trawy cytrynowej*
4 liście kafiru (suszone)*
2 łyżki drobno pokrojonego imbiru
5-6 pieczarek, pokrojonych w grube plastry
4 pomidorki koktajlowe, pokrojone na ćwiartki
1 nieduża czerwona papryka
1 mała papryczka chilli lub łyżka pasty chilli (w zależności od tego jaki stopień ostrości lubicie)
1 szalotka pokrojona w piórka
1 szklanka umytych liści szpinaku
1 marchewka pokrojona w paski lub plasterki
świeża kolendra
sok z jednej limonki lub cytryny
1 litr bulionu lub rosołu
2 łyżki sosu rybnego*
1 łyżeczka jasnego sosu sojowego
1 łyżeczka cukru palmowego lub po prostu brązowego cukru*

Składników niby dużo a zupa prosta jak budowa gwoździa.
Zagotowujemy bulion. Wrzucamy do niego zmiażdżoną (np. nożem) trawę cytrynową, liście kafiru (usuńcie główny nerw bo jest twardy jak łyko) i imbir.
Gotujemy 10 minut i wyjmujemy trawę cytrynową. Do gotującego się wciąż rosołu dorzucamy pomidora, pieczarki, cebulę, paprykę i marchewkę. Wlewamy oba sosy i dodajemy pastę chilli lub pokrojone chilli. Dodajemy cukier.
Gotujemy pięć minut na małym ogniu i wrzucamy szpinak. Mieszamy. Kiedy zupa się znów zagotuje wlewamy sok z limonki lub cytryny.
Teraz mamy dwie możliwości. Ja lubię zupę raczej płynną więc na tym etapie sypię na nią kolendrę i jem.
MMŻ lubi tę zupę nieco glutowatą więc mu ją zagęszczam. Do 1/3 szklanki wody dodaję 1 łyżeczkę mąki ziemniaczanej. Mieszam i wlewam do gotującej się zupy. Jeszcze raz krótko zagotowuję i już.
Posypuję kolendrą i jemy.

Na kolano pewnie nie pomoże ale na całą resztę dolegliwości np. pogodowych jak najbardziej.
* to,co oznaczyłam gwiazdką nie jest niczym wymyślnym; wszystko można kupić w necie.




Smacznego

5 komentarzy:

  1. witam czytam wszystko jestem na bieżąco chcę zobaczyć nowy dom rozpiprzyłam salon dośc dawno i nie mogę poskładać go w lepszą ,nową całość ,brak czasu ,fachowców żetelnych koncepcje niby są ale co chwila coś wyskakuje .napiszę tak KOCHAM CIĘ nieustająco a że nic nie piszę to dlatego że cały czas biegiem ,ściskam mocno

    OdpowiedzUsuń
  2. Limonko kochana, sport to zdrowie....póki mama się nie dowie:))))tak mowia, a biegać mozna powoli i dowoli i w kazdym wieku, sama bym biegała gdybym mogła, ale niestety....dlatego trzymam mocno kciiki za Ciebie:)))a kolejne Twoje dani wygląda niesamowicie, a zapach musi być oblędny:))sciskam cieplo:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj współczuję... Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i parkowych alejek :)
    A zupa wygląda pysznie, to zdecydowanie moje smaki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam tajską kuchnię, a Pani zupa wygląda bardzo smakowicie. Chyba pokuszę się żeby ją zrobić :)) Mam nadzieję też, że szybko powróci Pani do zdrowia.

    http://smilingshrimp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Limonko i Ty jestes obledna i zupa Twoja obledna. A Twoje kolana zostana naprawione - zobaczysz, ze jeszcze bedziesz biegac po alejkach! I wszystkie aeroodynamiczne bluzeczki i bajeranckie buciki jeszcze sie przydadza :)

    OdpowiedzUsuń