wtorek, 20 października 2015

Nieoczekiwana interwencja i zapomniany satay z kurczaka z sosem orzechowym
























No i przeprowadziłam się.
Pewnie dziś bym też nic nie napisała, bo wciąż większość czasu zajmuje mi rozpakowywanie, przewożenie i rozkładanie po półkach. Jednak interwencja siły wyższej spowodowała, że siedzę na jednym miejscu i nie latam jak latawiec. Ingerencja jest bolesna, utrudnia leżenie i siedzenie ale stać mogę więc nie narzekam.
Siła wyższa dotknęła palcem swym mych pleców i najwyraźniej pokarała mnie za moją nadgorliwość.
Nie pozostaje mi nic innego jak przeczekać bolące krzyże a czas czekania zapełnić intensywnym planowaniem. Gdzie powiesić zdjęcia? Czy wazony wyżej czy niżej? Gdzie mogłam postawić pudło z herbatą i filiżankami?
Kuchnia moja nowa jest...piękna. Duża, jasna, z ogromną ilością schowków, półek i możliwości.
MMŻ stwierdził wczoraj, że właściwie nie ma w niej już miejsca. Nie wiem co miał na myśli, bo ja widzę w niej jeszcze mnóstwo miejsca. I jeszcze więcej planów.
Do finałowego powieszenia kapelusza jeszcze nam nieco brakuje ale trzeba się skupić na pozytywach. Komu po trzech latach czekania przeszkadzałby brak drzwi do łazienki?
Wolę cieszyć się nowym piekarnikiem niż planować zawieszenie zasłonki.
Powiem tak: miałam już piekarnik, z którym dogadywałam się jak z najlepszym przyjacielem. Rozstanie z nim było jednym z boleśniejszych doznań. Tęskniłam za nim tym intensywniej im większe nieporozumienia zdarzały się potem z innymi piekarnikami.
Pieczenie chleba odbywało się na oślep. Co ja mówię „chleba”, pieczenie wszystkiego tak się odbywało.
Ten czas mam za sobą. Mam nadzieję.
Nowy piekarnik na razie mnie onieśmiela. Odważyłam się już co prawda upiec pierwszy chleb ale z pewną taką nieśmiałością.
Chleb udał się wyśmienicie i myślę, że to dobra wróżba na przyszłość.
Powoli i z rozmysłem będę się zaprzyjaźniać z nowym piecem.
Zanim jednak rozpętam wszystkie kuchenne żywioły wrócę do potrawy, którą pożegnałam poprzednie życie.
Wtedy jeszcze świeciło słońce a biedronki pchały się do okien jakby przeczuwały, że za kilka dni spadnie śnieg.
Na szczęście śnieg stopniał, inwentarz i dobytek został przeprowadzony, mnie zaś dotknęła ręka opatrzności i dzięki temu siedzę teraz i piszę o satayach.
Swoją drogą dlaczego nie było o nich wcześniej?




Satay kurczaka z sosem orzechowym

2 piersi z kurczaka

marynata:

3 łyżki sosu sojowego jasnego
2 łyżeczki mielonej kolendry
2 łyżeczki mielonego kuminu
pół łyżeczki kurkumy
1 łyżeczka cukru
pół łyżeczki imbiru w proszku
kawałek trawy cytrynowej (tylko biała, dolna część, zmiażdżona)

Mieszamy składniki marynaty. Piersi kurczaka kroimy na paski 2 cm szerokości i wkładamy do marynaty. Marynujemy minimum godzinę.
Po godzinie nadziewamy paski mięsa na patyczki do szaszłyków i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni około 15 minut, przewracając mięso na drugą stronę w połowie pieczenia.
Piekarnik z funkcją grill jest tu jak najbardziej na miejscu.

Sos orzechowy:

3/4 szklanki masła orzechowego (ja lubię takie z kawałkami orzechów)
4 łyżki jasnego sosu sojowego
3 łyżki cukru palmowego (może być brązowy)
1 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka galangalu w proszku (można zastąpić mielonym imbirem)
2 łyżeczki mielonej kolendry
sok z jednej limonki
1 szklanka mleczka kokosowego
1 ząbek czosnku
pół łyżeczki kurkumy
pół łyżeczki chilli

Wszystkie składniki sosu wkładamy do miksera i miksujemy do połączenia się składników. Jeśli sos jest za gęsty, dolewamy tyle mleczka kokosowego by osiągnął odpowiadającą nam gęstość.

Patyczki z mięsem kładziemy na talerze, stawiając obok miseczkę z sosem.
Aromatyczność tego dania ukoi wszelkie jesienne spliny i pomoże z godnością znosić ingerencje sił wyższych.

























Smacznego


3 komentarze:

  1. Jak milo wiedziec co u CIebie sie dzieje, bo nie ukrywam sobie ostatnio tak myslalam co u Was. A tu juz na swoim :))zycze wszystkiego najlepszego!!!
    Limonko, znow pysznosci u CIebie. Sciskam Was serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wlasnie! Jak to sie stalo, ze sataye dopiero pojawiaja sie teraz?

    Nowy piekarnik niech cieszy i cieszy i cieszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam sentyment do szaszłyków, zjadłabym sobie :)
    Nie lubię przeprowadzek... A jednocześnie marzę o tej finalnej, "na swoje" :)

    OdpowiedzUsuń