środa, 27 maja 2015

Pieczone gołąbki czyli każdy lubi inaczej


Robiłyśmy wczoraj z moją Mamą gołąbki. Żadne tam świętowanie. Po prostu dwie kobiety w kuchni i gołąbki jako materiał łączący.
Moja Mama coraz trudniej radzi sobie z dniem codziennym. Lubi czynności powtarzalne. Czuje się w nich bezpieczna. I nieważne, że gołąbki nie są moimi ulubieńcami. Ważne, że Mama robi je na pamięć i nie musi pytać, czy cebulę pokroić w piórka czy kostkę. Taka drobna rzecz jak gotowanie na pamięć a jakie daje poczucie przydatności.

Zbieram momenty, kiedy robimy coś razem tak jak się zbiera do szuflady listy. Każda razem ugotowana potrawa, każdy wspólny wyjazd, każda minuta spędzona razem jest schowana w pamięci i przewiązana wstążką wzruszenia.
Dzień Matki wczoraj był bez fajerwerków. Bardziej byłam wczoraj Córką niż Matką.
Cieszę się, że mam Mamę blisko. Opiekuję się nią, bo nadszedł czas, kiedy to Ona wymaga opieki.
Chciałabym, żeby mną kiedyś też ktoś się zaopiekował.




Kapusta nie jest moim faworytem w żadnej konkurencji.
Nieco cieplejsze uczucia żywię do kapusty kiszonej ale tylko w wersji surówki z marchewką lub na święta z grzybami.
Cała reszta głowiastych jest mi w większości obojętna. Ani włoska, ani czerwona, ani pekińska nie powodują szybszego bicia serca. Brukselka jest raczej sprawcą zwolnienia tętna, bo zastygam w przerażeniu, że ktoś będzie mnie do niej namawiał.
Bigos, który robi moja Mama obrósł w rodzinie legendą i ma swoich wyznawców. Dla mnie to po prostu kapusta z mięsem.
Jednak mimo tej oschłości w traktowaniu kapusty, przynajmniej raz w roku moje podejście do niej fika koziołka.
Czy to sprawka młodych główek kapuścianych, piętrzących się na straganach czy po prostu pielęgnowanie rodzinnych tradycji, w każdym razie w pewnym momencie nachodzi mnie potrzeba zjedzenia gołąbków.
Wracam myślą do domu rodzinnego i mojego Taty, który z gotowania robił spektakl. Gdyby urodził się 50 lat później, jestem pewna, byłby dziś szefem kuchni.
Gołąbki robił...śpiewająco.

Ani w głowie była mi kapusta do dziś rana. Targ, stragany, zielono, warzywa. Klik...i otwarła się szufladka z napisem „gołąbki”.
I już. Zrobione.
A najlepszy był ten pierwszy, jeszcze gorący, porwany wprost z garnka.
Bo podobno kradzione nie tuczy.



Gołąbki z ryżem i mięsem

1 głowa białej kapusty

farsz:

1 kg mięsa mielonego
pół kilograma ugotowanego ryżu
2 jajka
pół kilograma pokrojonych i podsmażonych pieczarek
2 cebule, pokrojone w kostkę i usmażone na maśle
6 ząbków czosnku, przeciśnięte przez praskę
1 łyżka soli
1 łyżka vegety
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka pieprzu

Najważniejsze jest ugotowanie kapusty. Główka kapusty jest spora, potrzebujemy więc sporego garnka. Cała głowa musi się zmieścić. Wodę w garnku solimy i kiedy się zagotuje, wkładamy kapustę. Gotujemy kapustę 10 minut i obracamy ją w wodzie na drugą stronę. Ostrożnie, bo wszystko ma temperaturę wrzenia. Gotujemy kolejne 10 minut.
Wbijamy w kapustę z dwóch stron widelce i wyjmujemy ją (ostrożnie!!!)z garnka. Niech trochę przestygnie. Nie wylewamy wody z gotowania, bo będziemy w niej gotować gotowe gołąbki.
Potem zdejmujemy z kapusty liście, w które będziemy zawijać mieszankę ryżu z mięsem.

W misce mieszamy wszystkie składanki farszu i nakładamy porcje na poszczególne liście.
Ilość farszu zależy od wielkości liścia i waszych umiejętności do zawijania. Nie znęcajcie się nad liśćmi, ponieważ one są ugotowane i przez to łatwo je rozerwać.
Zasada zawijania gołąbków jest podobna do zawijania krokietów w ciasto naleśnikowe.
Zawinięte gołąbki musimy ugotować.
Garnek, w którym wcześniej gotowaliśmy kapustę posłuży nam do ugotowania gołąbków.
Na dno garnka wkładamy talerz. Wybierzcie taki, który nie należy do waszej zastawy rodowej, bo różnie nie może zdarzyć. Talerz na dnie zapobiegnie przypaleniu się gołąbków.
Napełniamy garnek gołąbkami. Wlewamy zostawioną wcześniej wodę z gotowania kapusty. Na górę kładziemy kolejny talerz i obciążamy go np. garnkiem, napełnionym wodą.
Gotujemy gołąbki godzinę na niewielkim ogniu. Potem wylewamy wodę i wyjmujemy gołąbki.

Mnie najbardziej smakują właśnie takie, świeżo ugotowane, wyjęte prosto z garnka, jeszcze parzące
w palce.
Część mojej rodziny nie wyobraża sobie innej wersji jak tylko te, podane z sosem pomidorowym. Inni lubią podsmażone na maśle. A co bardziej wybredni rozbierają gołąbki z kapusty i zjadają tylko farsz.
I wszyscy zachwalają swoją wersję.






Smacznego

2 komentarze:

  1. Cala masa pozytywnej energii plynie do Ciebie Limonko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pieczone gołąbki, wow, dla mnie to nowość. Ale u Ciebie same rarytasy więc...trzeba koniecznie wyprobować takiej wersji!:))

    OdpowiedzUsuń