środa, 28 lutego 2018

Niech pożre ich bestia i chleb z orzechami







Czuliście się kiedyś jak bestia? Może czuliście się jak bestia ze wschodu?
Nazwanie porannego przymrozka z 1,5 centymetrową warstwą śniegu "bestią" rozbawiło mnie do łez.
Ale dziwni ci Angole. Dla nich wszystko co nadciąga z nad kontynentu jest apokaliptyczne. 
Upały w sierpniu to katastrofa zza kanału. Wiatr z Francji to huragan tysiąclecia. Minus pięć w lutym to lodowy armagedon.

Kocham tabloidy. Każde. Wstrzemięźliwość, ostrożność, wątpliwość, umiar; to słowa nie występujące w słowniku dziennikarza tabloidu.
Czasami, przychodząc w wizytą do mojej rodzicielki zachłannie rzucam się na kolekcję czytadeł. Zaczynam od prasy codziennie faktycznej.
Zazwyczaj nie mam ze sobą okularów do czytania i moją ciekawość świata zaspokajam samymi tytułami. Pasę się soczystymi porównaniami, dosadnymi określeniami i barwnymi sloganami (zwróćcie uwagę na przymiotniki).
Robią wrażenie, trzeba przyznać. Szafowanie przymiotnikami mają opanowane do perfekcji.

Pamiętam, że na zajęciach z pisania (kiedyś na takie uczęszczałam) jak mantrę powtarzano nam, że przymiotniki należy traktować jak truciznę. W małych dawkach mogą leczyć ale w nadmiarze niosą śmierć. Merytoryczną.
Lecz kto dbałby o sensowność przekazu, skoro w tytule użyto tak emocjonalnego określenia jak "niewinny i bezbronny".
Cała reszta nie ma najmniejszego znaczenia. Liczą się uczucia. Na nich redakcja gra jak Zimerman na fortepianie. Tylko presto, prestissmo. Przekaz musi walić na odlew. Trzy drzewka to już puszcza, przelotny opad to zapowiedź potopu, dziecko zawsze jest uosobieniem niewinności a spódniczka mini prowokacją.

Myślę, że za czas jakiś, kiedy większość słów przepełnionych emocjami się opatrzy i znudzi, znajdą się fachowcy od słowa, których jedynym zadaniem będzie wymyślać nowe definicje uczuć. 
Będą bardziej soczyste i barwne. I coraz mniej sensowne.

Im więcej przymiotników, tym więcej obojętności ze strony odbiorcy. Soczyste określenia i metafory coraz trudniej przebijają się przez naszą wrażliwość. Z czasem nasza wrażliwość karłowacieje. Wyciera się jak rękawy księgowego, linieje i łysieje.

Uzależniamy się od emocji jak ćpun. Pierwsza dawka nas upaja. Mmmm… biedny, znękany, porzucony, zdradzony.
Współczucie zalewa nas ciepłą falą. Oj, jak my współczujemy. Całym sobą, z sił całych. I dobrze nam z tym współodczuwaniem. Tym lepiej, że nie nas nieszczęście bezpośrednio dotyczy.
Potem jest już trudniej wskrzesić pierwsze odczucia. Wiadomo, pierwszy raz zdarza się tylko raz.
Wymagamy silniejszych bodźców. Bo przecież chcemy coś poczuć. Z współczuciem było nam fajnie. Tylko gdzie znaleźć ten emocjonalny punkt „G” (niedouczonych odsyłam do odpowiedniej literatury), nie przemęczając się zbytnio?
Tabloidy się dla nas starają. Próbują zadowolić. Masturbują nieprawdziwymi emocjami. Niby empatia, niby wspólnota uczuć.
Płacisz 1, 30 i siedząc na wygodnej kanapie z napoleonką w gębie zalewasz się łzami nad głodnym dzieckiem z Aleppo. 
Jak dobrze jest współczuć! Bez konsekwencji, bez brudu i bólu. Na kanapie.
Mocniej, głębiej, dosadniej! Tylko treści w tym nie ma za grosz. Fasada i ścianka. I dobre samopoczucie odbiorcy.

Życzę wam, tabloidy, aby w końcu jakaś bestia was pożarła.  

Aż głupio przejść teraz do garów. Może po prostu chleb upiekę. Taki prosty, dobry, wyzwalający tylko szczerą satysfakcję. 




Chleb z orzechami (doskonały)
1.Karmimy wieczorem zakwas pszenny.
2. Rano przed pracą: do miski wsypujemy 200 g mąki pszennej białej
                                 50 g mąki pszennej razowej
                                200 g wody
                                pół szklanki zakwasu
Mieszamy, przykrywamy folią spożywczą (robimy w niej dziurki) i zostawiamy do naszego powrotu z pracy.
3. Po powrocie z pracy do miski wsypujemy: 370 g mąki pszennej białej
                                  30 g mąki pszennej razowej
                                 300 g letniej wody
                                  1 szklankę zakwasu, który przygotowaliśmy rankiem
4. Potrzebujemy również:              10 g soli
                                  Około szklanki ulubionych orzechów (idealne są pekany,
                                  włoskie też świetnie smakują lecz nadają chlebowi nieco   
                                  szarego koloru)
5. Włączamy hak do zagniatania ciasta chlebowego i mieszamy wszystkie składniki, oprócz soli i orzechów, tylko do połączenia się składników. Ustawiamy timer na 30 minut i przykrywamy miskę.

6.  Po 30 minutach ponownie włączamy mikser i mieszamy około 10 minut. Potem dodajemy sól i orzechy. Zagniatamy jeszcze 5 minut i przekładamy ciasto do wysmarowanej oliwą misy. Przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce.
7.  Nastawiamy timer za 45 minut. Składamy ciasto chlebowe jak kopertę i znów przykrywamy. I znów timer na 45 minut. Ponownie składamy i zostawiamy w spokoju na następne 45 minut.
8. Ciasto wyrosło i jest gotowe do przełożenia do koszyków.
9. Podsypujemy stół mąką i wyjmujemy ciasto z miski. Dzielimy na dwie części. Każdą część składamy jak kopertę i wkładamy do wysypanych mąką koszyków.
10. Koszyki wkładamy do worków foliowych i… są dwie drogi: pierwsza to zostawienie koszyków w ciepłym miejscu a po dwóch (mniej więcej) godzinach włożenie ich do piekarnika. Druga, to włożenie koszyków do lodówki a rankiem (założywszy, że to sobota, bo przecież pracujemy w tygodniu) wstawienie ich do piekarnika.
Druga opcja daje smaczniejsze bochenki z efektowniejszą (czytaj: grubszą) skórką.
Chlebki z lodówki wkładamy od razu do gorącego pieca. Nie muszą nabierać pokojowej temperatury.
Po prostu nagrzewamy piekarnik do 240 stopni (najlepiej z parą) i wyjmujemy chlebki z lodówki. Zgrabnie przekładamy je na łopatkę (nie zapomnijcie posypać chlebów z góry mąką, bo ich nie odkleicie od łopatki)
i wsuwamy na gorącą blachę lub kamień. Po 20 minutach zmniejszamy temperaturę do 215 stopni i pieczemy jeszcze 25 minut.
Metoda pieczenia w obu przypadkach jest taka sama. Najpierw 240 stopni przez 20 minut, potem 215 stopni przez 25 minut.
Wyjmujemy po upieczeniu i słuchamy jak pięknie trzeszczą.  




Smacznego               

9 komentarzy:

  1. Limonko, nie wiem czy piekniej napisalas czy piekniej upieklas. No BOSKO!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciasteczko moje kochane, jak zwykle cieplutko napisałaś:))

      Usuń
  2. W stosunku do tego chleba mogłabym zastosować wiele przymiotników, ale skoro nie wolno, to użyję tylko jednego. BOSKI!!! Czy zdradzisz, jakiej dokładnie mąki użyłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzielę się z przyjemnością: to zwykła mąka pszenna 550. Ale piekłam już ten chleb z 620 i 480. I też wyszedł bez zarzutu:))

      Usuń
  3. Aaaa, ten chlebek MIĘ ROZWALIŁ! Już widzę te wpisy w tabloidach: "Okrutnie zmasakrowana bochenkiem staruszka walczy o życie!"
    P.S. MUSISZ nam napisać, jakie to dokładnie były mąki. Nie narażaj nas na męki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to, to. Pięknie się wpasowałaś w konwencję. Jeśli kiedyś będziesz szukała wrażeń mrożących krew w żyłach, napisz CV do jakiegoś tabloidu, bo masz talent do chwytnych tytułów;))
      Mąka do tego chleba to żaden cud świata. Ta sama, na jakiej piekę kruche, biszkopt i robię pierogi. Czyli Lubella do ciast drożdżowych.
      A ta druga to zwykła pszenna razowa. Uf, ale się narozpisywałam. Uściski
      Specjalnie do mąki się nie przykładam.

      Usuń
  4. Bóg ci zapłać, dobra kobieto!

    OdpowiedzUsuń