piątek, 20 stycznia 2017

Ciasto kakaowe z kremem dyniowo pomarańczowym i nieprzetłumaczalna fucha
























Kiedy ostatnio zaplątałam się w hygge, nie taki był mój zamiar.
Chciałam do sprawy podejść od strony ciekawostek lingwistycznych.
Świat ciekawy jest wielce.
Kto choć raz próbował zmierzyć się z jakimkolwiek językiem obcym ten wie na jakie kwiatki może się natknąć.
Mówiąc „obcy” mam też na myśli języki występujące na naszych polskich ziemiach choć niekoniecznie uznane za istniejące.
Nie uciekajcie, bo żadnej polityki uprawiać tu nie będę. Nie mam ani takiej wyobraźni, ani takiego tupetu.
Słowo „hygge” dało mi do myślenia najpierw jako zbiór znaczeń a dopiero potem w ogóle dało mi do myślenia.
Ostatnio na Instagramie zamieściłam zdjęcie mojego nocnego stolika. Córka moja skomentowała je słowem „tsundoku”. Właściwie powinnam się obrazić bo treść w nim zawarta brzmi mniej więcej tak: „kupowanie książek ale ich nie czytanie”. Dziecko jednak czujne było i stosowne uzupełnienie zamieściło od razu. Czyli nie do końca „tsundoku”.
Tym sposobem miałam w koszyczku już dwa interesujące słowa: hygge i tsundoku.
I się zaczęło.
Czy dużo znajdę takich ciekawostek?
Schadenfreude” znamy chyba wszyscy, jeśli nie jako wyraz, to na pewno jako uczucie. Aż dziwne, że to nie my wymyśliliśmy to określenie.
Postanowiłam nieco powęszyć i oto rezultat.

Kto się już znudził, może spokojnie udać się niżej. Tam żadnego bajania o językowych zawilcach nie będzie, za to tylko miody i cukry.

Bardzo spodobało mi się też niemieckie „kummerspeck” czyli dodatkowe kilogramy, których nam przybywa kiedy zajadamy stres czyli np. nocne wyjadanie lodówki.
Mnóstwo jest określeń zawiązanych z naszymi ciepłymi uczuciami do drugiej osoby.
Flechazo” czyli hiszpańska miłość od pierwszego wejrzenia, niezłe prawda?
Wspomniane w poprzednim poście hebrajskie „firgun” to bezinteresowna radość wynikająca z cudzego szczęścia. Czyli jakby nie patrzeć to jasna strona niemieckiego„schadenfreude”.
Bezpieczne miejsce w objęciach drugiej połówki to w języku Walijczyków „cwtch” choć na oko wygląda jak rzucanie klątwy.
Głaszcząc ukochaną osobę po włosach nie wdawajcie się w opisy tylko użyjcie portugalskiego „cafune”.
Portugalczycy są świetni w takich określeniach. Kiedy delikatnie muskacie czubkiem nosa szyję ukochanego to nawet nie podejrzewacie, że właśnie odbywa się „cheiro no cangote”.
Albo „saudade”. Kojarzy się z czymś, prawda? To wielka tęsknota za kimś, kto został stracony raz na zawsze.
Jednym z moich ulubionych jest „sobremesa” czyli luźna rozmowa jaką prowadzimy po obiedzie z ludźmi, z którymi jedliśmy ten obiad.
Na koniec jeszcze Serbowie i ich „vedriki” czyli chowanie się przed deszczem i greckie „psithirisima” co oznacza szum liści poruszanych przez wiatr.

Z naszego tematycznego sklepiku mam „palleg” co oznacza wszystko, co możemy położyć na kanapkę w Norwegii.
Moją córkę powinnam nazywać z rosyjska „pociemućka” bo jest osobą bezustannie zadającą pytania
I na koniec wrócę do romantyzmu szwedzkim (kto by pomyślał) „mangata” czyli świetlistym śladem księżyca na wodzie.

A co na naszym rodzimym podwórku? Mamy takie kwiatki, które jednym słowem opisują mnogość uczuć bądź zdarzeń? Co myślicie o naszych nieprzetłumaczalnych takich jak fucha, hart ducha, załatwić czy swojak?
Całkiem zgrabne podejście do tematu znajdziecie tutaj

Dziś daleko odeszłam od kuchni. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że część moich rozważań odbywała się w trakcie przecierania dyni przez sito.
Teraz już będzie tylko ciasto i jedynie ciasto.









Ciasto kakaowe z kremem dyniowo pomarańczowym
na foremkę o wymiarach: 33 x 22 cm
ciasto
1/3 szklanki oleju
pół szklanki cukru
ćwierć szklanki mleka
2 łyżki kakao
szczypta soli
pół łyżeczki cynamonu
pół łyżeczki imbiru mielonego
ćwierć łyżeczki mielonego ziela angielskiego

oraz:
3 jajka
3 łyżki drobnego cukru
3/4 szklanki mąki
pół łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody oczyszczonej

krem dyniowo pomarańczowy
250 g mascarpone
200 ml kremówki
3 łyżki cukru pudru
skórka otarta z jednej pomarańczy
1,5 szklanki puree z dyni

czekoladowa polewa:
100 g czekolady
50 ml kremówki
1 łyżka golden syrupu lub płynnego miodu

Aby zrobić dyniowe puree kupujemy dynię np. hokkaido lub butternut squash, kroimy na plastry, oczyszczamy z włókien i pestek.
Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni, blaszkę wykładamy papierem. Na blaszkę kładziemy dynię i pieczemy około 30 minut. Musi być całkowicie miękka.
Studzimy ją a po wystudzeniu zdejmujemy z niej skórkę. Miksujemy na aksamitny krem.

Możemy zająć się ciastem.
W rondelku podgrzewamy cukier, mleko, olej, kakao i przyprawy do rozpuszczenia się cukru.
Studzimy.
W misce ubijamy białka na pianę. Dodajemy cukier a potem żółtka. Na koniec leniwą strużką wlewamy wystudzoną masę kakaową.
Wyłączamy mikser i delikatnie łączymy drewnianą łychą masę jajeczną z przesianą mąkę z sodą i proszkiem.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i wlewamy ciasto. Wyrównujemy powierzchnię i pieczemy w 180 stopniach około 40 minut. Robimy próbę suchego patyczka.
Upieczone ciasto wyjmujemy i studzimy.
Po kilku godzinach możemy przystąpić do akcji krojenia ciasta na dwie części.

Bardzo pomocne jest w takich przypadkach ustrojstwo po tytułem „krajalnica do spodów ciast”.
Brzmi mało romantycznie ale załatwia sprawę pokiereszowanych biszkoptowych blatów raz na zawsze. Jedna inwestycja a ile radości.

Kiedy już macie dwa blaty czyli dolny i górny bierzemy się za krem.
Ubijamy mascarpone z kremówką (obie muszą być w tej samej schłodzonej temperaturze) i cukrem pudrem. Po dwóch minutach w misie powinniśmy otrzymać wspaniały, gęsty krem. Nie znęcajcie się nad nim za długo bo to najlepsza droga do uzyskania masła.
Do kremu dodajemy skórkę pomarańczową i puree dyniowe.

Ja jestem zwolenniczką starej szkoły wchodzenia w związki. Najpierw jedna randka, potem druga i można iść... na piwo.

Z kremem jest podobnie. Trzeba najpierw poznać jedną część z drugą czyli połączyć łyżkę mascarpone z dynią. Zamieszać, sprawdzić czy przypadły sobie go gustu i wtedy podwoić porcję. Jeśli przy drugim podejściu kremy wciąż są aksamitne, możemy iść na całość.
Łączymy jedno z drugim i wykładamy na ciasto. Przykrywamy drugim blatem i wstawiamy do lodówki.

Czas na polewę. W misce umieszczonej na garnkiem z gorącą wodą rozpuszczamy czekoladę, kremówkę i łyżkę golden syrupu lub płynnego miodu. Mieszamy do połączenia się w błyszczącą polewę i zdejmujemy z ognia.
Polewamy ciasto i wyrównujemy szerokim nożem powierzchnię.
Schładzamy w lodówce a potem jemy.
Jeden z konsumujących zapytał ile wlałam w to ciasto alkoholu. No cóż, ani kropelki. Tym razem.




Smacznego

5 komentarzy:

  1. I ciasto wyglada pychotnie i slowka obce-nie-obce sa zachecajace. Nic tylko siadac do ciasta i prowadzic do rana sobremesy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj pilnie Limonko uczę się z Tobą nowych słówek i..smakuje Twoje pięknie wyglądające ciasto!. Dziękuję i pozdrowienia ślę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie oceanem słów, w którym nurkuję, jest gwara pogórzańska. Tam są dopiero perełki ("jes ci u nos tych kwiotków" :-D)
    Bardzo ciekawy wpis i prowadzi do niemniej ciekawego felietonu.
    A ciasto? Worte gemby!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego, co słyszałam, islandzki jest bogaty w takie słówka. Ale Islandczyków żadnych osobiście nie znam, więc nie wiem na pewno... ;)
    Ciacho wygląda smakowicie :)

    OdpowiedzUsuń