czwartek, 25 sierpnia 2016

"Polska w ruinie" i malinowa pannacotta


























Jak tu podsumować urlop? Był zaskakujący. Był przegadany (ale to było do przewidzenia).
Był w drodze. I oczywiście, był za krótki.
W tym roku popędziło nas w Bieszczady. Ale za nim do nich dotarłyśmy, odwiedziłyśmy Bochnię, Wiśnicz, Łańcut, Wielkie Oczy i Przemyśl.

Urlop zawsze kończy się za szybko, prawda?

Objazdowa wycieczka po pałacach, kopalni soli, uroczych ryneczkach i zagubionych wioskach była pouczająca. Wszędzie może być pięknie. Im mniej turystycznie tym piękniej. Choć są wyjątki. Pałac w Łańcucie, Wiśniczu czy Krasiejowie to perełki warte odwiedzenia.
Rozglądałyśmy się za Polską w ruinie. Jedyne ruiny, które znalazłyśmy miały dobrych kilkaset lat i były w ruinie już w poprzednim wieku.
Nie skupiałyśmy się na minusach ale czasami trudno było nie mieć skwaszonej miny, kiedy kolacja okazywała się fatamorganą. Dzień wolny to dzień wolny. I nieważne, że tłumy turystów snują się po okolicy jak zombi w Walking Dead. Mogą się napić kawy (dobre i to) i polizać lody.
Restauracja to miejsce oblegane jak Jerozolima przez krzyżowców. Kto bardziej zdesperowany rzuci się do kebabów.
Wszystkie, absolutnie wszystkie pamiątkarnie, cepelie, starganiki, sklepiki są zamknięte na głucho.
Szeroko otwarte są tylko drzwi do kościołów.
Gdyby ta zasada działała we Włoszech nikt nie słyszałby o Toskanii..
Przemyśl jest uroczy.
Tylko dlaczego tak nie lubi turystów?
Pod tym względem...ruina.

Kilka razy wrażenia estetyczne odbierały nam mowę. Po co opisywać skoro możecie zobaczyć sami...Dwór Boratyn i jego komnaty: Wenecka, Garderoba Klauna czy Grota Nietoperza zwalają z nóg. Dosłownie.
To trzeba zobaczyć.
Hotel Karino w Berezce to kolejne miejsce robiące piorunujące wrażenie. Nie wiem kto był autorem wystroju i autorem licznych fresków. Gdybym go spotkała zapytałabym o symboliczne znaczenie fresku w sali recepcyjnej. Zrywane kajdany, Jan Paweł II, huragan porywający cerkiew...
O ludzie! Niech ktoś wezwie tłumacza.
Gdyby komuś było mało wrażeń artystycznych, niech zajrzy do jadalni. Chełmoński zaspokoi najbardziej wybredne gusta.
Pod tym względem ruina nam nie grozi. Raczej przesyt.
Po drugiej stronie tych estetycznych uniesień był rynek w Pruchniku. Cudo nie rynek. Nie wiedziałam, że znajdę miejsce tak poukładane architektonicznie. Niczego nie było za dużo, niczego nie brakowało.
Najbardziej cieszące było jednak co innego. Efekt spójności to zasługa mieszkańców. Widać potrafią się dogadać. Tutaj ruina nie ma dostępu.
Krótko mówiąc hasło „Polska w ruinie” jest kłamstwem.
Ale przecież od dawna wiadomo, że media kłamią.

Jak widać urlop w Bieszczadach na razie opisuję bez Bieszczad. Następnym razem za to będzie tylko o nich i jeszcze o tajskich lodach, zwierzyńcu z pipy i deszczu w Cisnej.
Dziś na deser maliny i śmietana czyli deser typowo bieszczadzki...ha, ha, ha.






Malinowa pannacotta

1 szklanka malin
200 ml kremówki
1/4 szklanka mleka
1/4 szklanki cukru
1 laska wanilii
2 łyżeczki żelatyny

Żelatynę wsypujemy do miseczki i zalewamy odrobiną zimnej wody by napęczniała.
Napęczniałą stawiamy na garnuszku z gorącą wodą i rozpuszczamy.
Maliny miksujemy i przecieramy przez sito.
Kremówkę i mleko wlewamy do rondla i zagotowujemy. Wsypujemy cukier i mieszamy do jego rozpuszczenia.
Zdejmujemy rondel z pieca i wlewamy do mleka płynną żelatynę. Mieszamy i łączymy z puree malinowym. Znów mieszamy a potem przecedzamy przez sito.

Wlewamy malinowy płyn do miseczek i schładzamy. Kiedy wystygnie, do środka wciskamy jedną malinę (niech utonie) i wstawiamy miseczki do lodówki.

Stężałą pannacottę wykładamy na talerzyki, ozdabiamy malinami i listkiem mięty.


























Smacznego

A dla ciekawych naszej wycieczki kilka zdjęć:





4 komentarze:

  1. Mniam, same piekne, letnie smaki u Ciebie Limonko. A Komnata Wenecka do teraz sni mi sie po nocach ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Małe sprostowanie - to pewna grupa we wszelakich mediach powtarzała wspomniane hasło " Polska w ruinie ". A że osiągnęli tym kłamstwem swój cel, to i kłamliwe hasło jest nieaktualne. Teraz już mogą mówić jaka naprawdę jest Polska. Jest piękna :). Ty dziś też to potwierdziłaś i za to bardzo Ci dziękuję :). A tego wspaniałego urlopu zazdroszczę :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Jessu, to ja mam do tego Boratyna rzut beretem! Często jeździmy do Przemyśla, to MUS TAM BYĆ. Bardzo kusi mnie Pizzeria dworska (!), bo ten luksus może mnie stać, a nie wiem, czy pozwolą se zrobić zdjęcie w którymś z "pieczołowicie wykończonych" pokoi. Niestety, link do Karino mnie się nie otwiera, a szkoda, bo chciałabym napisać tam list protestacyjny, bo dlaczego huragan porywa TYLKO cerkiew? a gdzie meczet, synagoga i pagoda?!!
    P.S. Ten różowy kolorek bezcenny :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudne wakacje :) A urlop zawsze jest za krótki, nic się na to poradzić nie da...
    Deser z pewnością wyśmienity :)

    OdpowiedzUsuń