Dziś jest dwudziesty maj i szparagi
panoszą się w blogosferze jak perz na moich grządkach.
Zamiast je opisywać (nie grządki), postanowiłam w
tym roku przede wszystkim zająć się ich zjadaniem.
Najpierw wybrzydzałam, że drogie a
kiedy potaniały bezrozumnie rzuciłam się do kupowania.
I chyba osiągnęłam ten etap, że
mogę już bez emocji i ślinienia się o nich mówić.
Przemknęła wam może myśl o cieście
ze szparagami? Lub deserze?
Myszkując po książkach kucharskich
przepisów na szparagi znalazłam mnóstwo. Niewiele się od siebie
różnią. Raz są posypane jajkiem na twardo, raz parmezanem, raz
pecorino, raz orzechami.
Ale ogólnie pierwsze skrzypce zawsze
grają szparagi. I tak być powinno.
Jedynie zupy szparagowe nie wywołują
mojego entuzjazmu, bo moim zdaniem szkoda marnować ich chrupkość w
blenderze.
Deser szparagowy jakoś dotąd nie
wpadł mi do głowy. Wymyślił go ktoś inny.
W książce* pamiętającej czasy
poprzedniego systemu znalazłam kilkanaście przepisów. Wśród nich
jak paw w kurniku pyszniła się sałatka ze szparagów po sułtańsku.
Wszystkie przepisy przeczytałam z
uwagą. Dodatek cielęcego móżdżku, homara, mączki kokosowej czy
bananów brzmiało w zapewne w latach osiemdziesiątych ubiegłego
wieku równie niedorzecznie jak dziś pokojowo nastawiony poseł
Kurski.
Pamiętam ten okres i jestem pewna, że
homara znałam tylko z filmów przyrodniczych, banany bywały na
święta a mączka kokosowa? Nawet nie wiedziałam, że istnieje
takie dobro.
Czytanie książek poszerza horyzonty.
O tak, na sto procent.
Sałatka ze szparagami znajdowała się
między „budyniem ze szparagów „chantilly” a „sałatką ze
szparagów po tyrolsku” Widać sułtan zaplątał się autorom
między Francją a Niemcami.
Co zawierała owa bulwersująca
sałatka? Cytuję: szparagi, kremówka, migdały, rodzynki,
brzoskwinie z kompotu, „kocie języczki” lub rurki waflowe,
cukier.
Opis jest krótki. Należało ubić
śmietanę i udekorować pozostałymi składnikami, w tym ugotowanymi
szparagami. Nie mówcie, że autorom brakowało wyobraźni!
Nie będę konkurować z
oryginalnością. Nic nie przebije szparagów podanych z bitą
śmietaną.
Moje danie jest bardziej tradycyjne i
mniej wywrotowe.
I chyba smaczniejsze.
* książka nazywa się „Warzywa w
kuchni” autorstwa Henryka Dębskiego i Danuty Dębskiej
Szparagi, tofu,
makaron, sezam
dwie garści makaronu ryżowego
pęczek szparagów
kostka tofu
1 łyżka oleju sezamowego
2 łyżki sosu sojowego jasnego
łyżka ziół: bazylii tajskiej,
mięty, kolendry
1 łyżka oleju arachidowego do
smażenia
1 łyżeczka prażonego sezamu
Zaczynamy od ugotowania makaronu.
Stosujcie się do instrukcji na opakowaniu a wszystko będzie dobrze.
Szparagi obieramy w ich dolnej części
obieraczką do warzyw i kroimy na kawałki wielkości 2-3
centymetrów. Zostawiamy 10 centymetrowe górne części szparagów
czyli główki.
Wyjmujemy tofu z opakowania i zawijamy
w papierowy ręcznik.
Na zawiniątku kładziemy deskę (np.
do krojenia) i obciążamy ją słoikiem z wodą. Wszystko po to,
aby odsączyć tofu z wody.
Po kwadransie odwijamy tofu i kroimy na
nieduże kawałki.
Rozgrzewamy olej arachidowy i wrzucamy
kawałki szparagów. Smażymy je, podrzucając co pewien czas na
patelni około 2 minut.
Odkładamy szparagi na bok.
Dolewamy łyżkę oleju arachidowego na
patelnię i wrzucamy tofu. Smażymy aż osiągnie złoty kolor czyli
około 3 minut.
Do tofu dorzucamy ugotowany makaron a
potem kawałki szparagów. Główki szparagów zostawiamy na koniec.
Na patelnię z makaronem dolewamy sos
sojowy i sos sezamowy. Mieszamy i zdejmujemy z pieca.
Zioła siekamy i dorzucamy do dania.
Posypujemy uprażonym wcześniej sezamem i rozkładamy na górze główki szparagów.
Co wy na to?
Ja mówię: smacznego.
jak już widzę przepyszne zielone szparagi to wiem, że to będzie coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńA ja napisze po prostu MNIAM:)
OdpowiedzUsuńWow, szparagi z rodzynkami i bita smietana to dosc odwazna kombinajca.
OdpowiedzUsuńJa chyba jestem zwolennikiem bardziej tradycyjnych zestawien.
Tofu i szparagi? JAK NAJBARZIEJ!