środa, 13 maja 2015

Bliny z wędzonym łososiem czyli mój pomysł na wieczór


























Był taki czas, że podstawą mojej diety był szampan i kawior.
Brzmi bulwersująco, prawda?
Co prawda tylko przez siedem dni w miesiącu grzeszyliśmy taką dietą, ale i tak brzmi imponująco.
Potem wracaliśmy do marmolady i obiadów w stołówce studenckiej.
Dawno temu w okolicach godziny 23 wyruszaliśmy z kolegą na pobliskie lotnisko by w niecodziennych okolicznościach wylizywać z kryształów ułożonych na lodzie perwersyjne czarne kuleczki.
Życie studenckie! Do jakich niedorzeczności i szaleństw wtedy dochodziło.
Ktoś zapyta dlaczego jedenasta wieczorem i dlaczego kawior z szampanem.
Otóż, jeśli chodzi o porę, tylko lotniskowe restauracje były wtedy otwarte. A kawior i szampan?
Chyba tylko naszą fanaberią można ten wybór wytłumaczyć.
Dziś pewnie wolałabym mrożoną wódkę ale kiedy ma się dziewiętnaście lat, to takie drobiazgi nie mącą radości.
Najważniejszym dniem miesiąca był dzień wypłacania stypendium. A że ten szczęśliwy fakt miał miejsce poza granicami, to kwota powinna była zaspokoić nasze miesięczne potrzeby. Czyli starczyłoby i na jedzenie, i na kulturę, i na rozrywki.
Słowo „powinna” jest przypuszczeniem i w tym zawiera się cała prawda o naszym ówczesnym podejściu do życia.
Pierwszy tydzień żyliśmy po pańsku, z pogardą patrząc na tych co to rankiem wlekli się do stołówki a wieczorem pitrasili coś we wspólnej kuchni.
My byliśmy ponadto. Nie dla nas zbiorowe żywienie i wczesne wstawanie. Sucha kanapka i gorzka herbata nie mieściły nam się w głowie.
Szybko zaliczaliśmy wybrane zajęcia i pędziliśmy do muzeów i galerii by godzinami włóczyć się od sali do sali.
W akademiku słuchaliśmy Vivaldiego i Ravela grając wieczorami w pokera.
I kiedy większość z naszych znajomych mościła się na imprezach pokojowych, odprawiając jakieś egzotyczne rytuały z nowo poznanymi Ghańczykami czy Malijczykami, my wsiadaliśmy do taksówki i pędzili na Szeremietiewo by zanurzyć się w luksusie.
Po sześciu, siedmiu dniach dopadała nas rzeczywistość. Nazywała się marmolada gruszkowa i konserwa turystyczna. Pokornie sięgaliśmy po talony do stołówki studenckiej i nie grymasiliśmy na
suche zapasy przywiezione z kraju.
I liczyliśmy dni...do następnego stypendium.
Tylko bliny były tak samo dobre i w stołówce studenckiej, i w restauracji. Bez względu czy podawano je z kawiorem czy z kwaśną śmietaną.

Między analizą szlachetnego bohatera Garszyna i naiwnego księcia Myszkina robiliśmy plany kolejnego roztrwonienia studenckiego majątku.

Studenckie czasy!
Pozostała mi po nich miłość do Vivaldiego, Czechowa i blinów.





bliny z łososiem i kwaśną śmietaną

1 szklanka mąki gryczanej
1 szklanka mąki pszennej
1 łyżka drożdży
szczypta soli
1 łyżka cukru
2 jajka
350 ml letniego mleka
2 łyżki masła do ciasta
masło do smażenia

Mąki przesiewamy z drożdżami do miski. Podgrzewamy mleko z masłem, solą i cukrem.
Letnie mleko wlewamy do miski z mąkami i mieszamy.
Oddzielamy białka od żółtek. Lekko ubijamy żółtka i dodajemy do ciasta. Mieszamy dokładnie. Potem miskę przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia.
Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, ubijamy białka i dodajemy do ciasta.
Mieszamy ciasto z ubitymi białkami.
Rozgrzewamy masło na patelni i łyżką kładziemy porcje ciasta. Formujemy placuszki o grubości 2 centymetrów.
Smażymy na złoto i podajemy z wędzonym łososiem i kleksem kwaśnej śmietany.
Kawior jest dobrze widziany lecz niekonieczny.
W wersji słodkiej z miodem i posypane orzechami są jak najlepszy deser.






Smacznego bardzo

3 komentarze:

  1. Jakie piekne zdjecia! A do nich pyszne jedzenie i swietna anegdota. No czego wiecej trzeba? (moze kieliszka szampana?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne zdjecia, wspomnieniowy post.Lubie takie..!!No to , na zdrowie :)))

    OdpowiedzUsuń