poniedziałek, 30 września 2013

Śliwkowy deszcz i śliwkowe ciasto bananowe z przyprawą 5 smaków



Ale nakombinowałam! Samo nazwanie ciasta zajęło mi więcej czasu niż jego upieczenie. Nazwa długa jak październik a słodka jak lipiec.
Na szczęście czas poświęcony na upieczenie jest odwrotnie proporcjonalny do rozbuchanej nazwy. Od momentu włączenia miksera do włożenia ciasta do pieca upłynęło dokładnie 20 minut, wliczając w to obranie śliwek. To niezły czas, prawda?
Śliwki spadają z drzew stadami. Wiatr im w tym pomaga. Wszystkie są cudnie słodkie i uśmiechnięte. Jeżeli ja się nimi nie zajmę, to w ich uśmiechu zamieszkają osy. Wtedy może być groźnie. Osy też wiedzą co dobre.
Każde wyjście z domu to kieszenie pełne śliwek lub orzechów.
Nie uczę się na błędach, bo za każdym razem zapominam koszyka. Sypią mi się potem te dobra wszelakie, przelatują przez palce i cała robota zaczyna się na nowo.
Wiatr wieje i za godzinę znów jest co zbierać. A ja znów nie biorę koszyka.
Na piecu smażą się konfitury śliwkowe. Te z rumem i przyprawą 5 smaków już są w słoikach. W kolejce czekają te, do których dodam gorzkiej czekolady. A śliwki spadają i spadają. Może do następnych dodam kardamonu albo konfitury różanej?
Na razie wykorzystuję najnowszy zbiór do ciasta.
Poniedziałek jest nieco dziwnym momentem do pieczenia słodkości. Tak mi się wydaje. Chociaż na zrobienie sobie przyjemności zawsze jest odpowiedni moment. Szczególnie kiedy moment jest tak pachnący i aromatyczny.


Do dzisiejszego ciasta wpakowałam nieco już zmęczone banany a zamiast cynamonu użyłam przyprawy 5 smaków. Takie zwykłe niezwykłe ciasto śliwkowe.
Zjadłam je na ciepło ciekawa jak wyszło. Wyszło wilgotno, nieco korzennie i zdecydowanie pysznie. Polecam.



Ciasto jogurtowo bananowe ze śliwkami o przyprawą 5 smaków:

śliwki (nie ważyłam, ale chyba około kilograma)
2 jajka
pół szklanki cukru
2/3 szklanki oleju
3,5 szklanki mąki
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 szklanka jogurtu greckiego
1 szklanka zmiksowanych bananów (u mnie 2 i pół banana)
1 łyżeczka i szczypta przyprawy 5 smaków
1 szklanka płatków migdałowych
1 łyżka cukru

Śliwki dzielimy na połówki i wyjmujemy pestkę.
W mikserze ubijamy jajka z cukrem na kogel mogel. Kiedy są już puszystą masą, wlewamy wąską strużką olej. Wychodzi nam słodki majonez.
W osobnej misce mieszamy jogurt z bananami i dodajemy do jajek. Miksujemy do połączenia się obu części.
Mąkę przesiewamy przez sito razem z proszkiem, sodą i szczyptą przyprawy. Potem dodajemy do masy jajeczno jogurtowej. Mieszamy raz jeszcze i wylewamy na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia.
W ciasto wtykamy połówki śliwek, przecięciem do góry.
W miseczce mieszamy płatki migdałowe, cukier i łyżeczkę przyprawy 5 smaków. Posypujemy ciasto i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni.
Pieczemy 50 minut.




Bardzo słonecznego tygodnia życzę i smacznego każdego dnia.

piątek, 27 września 2013

Trudne decyzje i schab po myśliwsku



Koniec września to urodziny mojej Mamy. Jestem wtedy zaopatrzeniowcem, logistykiem, kucharzem, cukiernikiem i kelnerem. Mam absolutnie wolną rękę w doborze dań. Niby sytuacja jest komfortowa. Jednak wolałabym pewną dozę zdecydowania jeżeli chodzi o to, co wyląduje na stole. Tak wyglądała moja rozmowa z Mamą dotycząca ciasta.

- Mamuś, jakie ci upiec ciasto?
- Może być to, które upiekłaś ostatnio.

Ostatnio było marchewkowo gruszkowe.

- Dobra, będzie marchewkowe.

Minął tydzień i na stole wylądowało kolejne ciasto. Moja Mama, z widelczykiem w połowie drogi z talerza do buzi:

- Takie ciasto możesz mi upiec.
- To nie marchewkowe?
- Albo marchewkowe albo takie.
- Hm, a może sernik?
- Sernik też może być.

Jak widzicie Mama nie ułatwia mi zadania. Dalej jest tylko gorzej.
Wymyślenie ciepłego dania też wymaga odpowiedniego podejścia. Goście nie należą do żarłoków. Czasy kiedy każdy zjadał pół kilograma kartkowej szynki a pojawienie się na stole grzanych frankfuterków w asyście sałatki jarzynowej wywoływały zbiorowy ślinotok, odeszły już do lamusa. Dziś większość siedzących przy stole ma albo sztuczne szczęki, albo kłopoty trawienne.
A moja Mama ciągle drży ze strachu, że goście wyjdą głodni. Ja bardziej obawiam się, że podniesie się im cholesterol lub pękną guziki w koszuli.
Walka o ciepłe danie zaczyna się na długo przed imprezą. Sugestia, że może darujemy sobie danie na ciepło jest ignorowana.
Potem krok po kroczku staram się wypracować kompromis. Mama najchętniej podałaby trzy dania na ciepło. Jakiś kurczak, jakieś kotlety i może zawijańce z indyka. No, śmierć z przejedzenia zajrzała nam w oczy.
Potem następuje wyliczanka tego, co jeszcze znajdzie się na stole. Po trzeciej sałatce Mama nieco zmiękła i wyraziła zgodę na „tylko” jedno ciepłe. Uf! Kamień z serca. Szanse gości na przeżycie nieco wzrosły.
Nie mam zamiaru zanudzać was szczegółami stołu. Zaproszę was na nietypowe u mnie danie, bo mięsne.
Jadłam je rok temu u znajomych. Mimo dość ostrożnego stosunku do mięs, te rodzaj dania był wyjątkowo smaczny. Dostałam przepis i teraz jest okazja, żeby spełnić oczekiwania mojej Solenizantki.
Danie to ma jeszcze jedną zaletę, oprócz tego, że jest po prostu smaczne. Robi się właściwie samo a jeżeli zostanie (w naszym przypadku tak będzie na 200%), można je zamrozić.



Schab po myśliwsku wg Joasi:

1 kilogram schabu
kilkanaście świeżych podgrzybków lub prawdziwków (mogą być suszone a potem namoczone)
odrobina soli
pół litra kremówki
1 torebka zupy cebulowej (np. Knorr)
pieprz
mąka
olej do smażenia

Schab myjemy i kroimy na plastry cieńsze od kotletów. Wstrzemięźliwie solimy. Na talerz sypiemy mąkę. Obtaczamy w mące plastry schabu. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy mięso z obu stron. Przekładamy do żaroodpornego naczynia i... Grzyby kroimy na plastry i kładziemy na mięso.
Posypujemy wszystko proszkiem zupy cebulowej i zalewamy kremówką. Szczelnie przykrywamy i wstawiamy do piekarnika. Nastawiamy temperaturę na 170 stopni i pieczemy 2 godziny. Ostatni kwadrans pieczemy bez przykrycia.





Przed podaniem posypujemy zieloną pietruszką. Jako dodatek kasza gryczana jest idealna.




Życzę smacznego i biorę się za robienie tortu.

wtorek, 24 września 2013

Kolejne zaskoczenie czyli dyniowe gnocchi z sosem pomidorowym i mozarellą



Patrzę na kalendarz i doznaję olśnienia. Jesień przyszła! Nie mówię, żebym się jej nie spodziewała, ale jednak mnie zaskoczyła. Taka sytuacja jak z gotującym się mlekiem. Kiedy na nie patrzysz, ani drgnie. A kiedy na moment spuszczasz je z oka, żeby się podrapać, ono kipi z całą swoją mleczną złośliwością.
Tak więc, znów dałam się zaskoczyć. Może to kwestia nadziei, że w tym roku jesień się spóźni, ktoś ją odwoła, albo klimat fiknie koziołka.
Od kilkunastu dni wystarczyło wyjść za próg, żeby nie mieć wątpliwości, że kolejny raz nadzieję mogę sobie schować do szafy.
Jest żółto, złoto, brązowo. Paprocie padły na ryjki po ostatnim (jedynym na szczęście) przymrozku, śliwki walą po głowach a grzybiarze opanowali okoliczne zarośla. Słoiki się piętrzą, piec pracuje pełną parą a koty wracają do domu, po całym dniu włóczenia się, otulone rzepami różnorakiej maści i rozmiaru. Wieczorami odbywa się w naszym domu stadne wyczesywanie badziewia wszelakiego i dźwięki, jakie temu towarzyszą są porównywalne do ścieżki dźwiękowej The Walking Dead.
Czyli co? Przyszła ta jesień, przypełzła, przywlokła się i chyba na jakiś czas zostanie. Trzeba się pogodzić z rzeczywistością. Żadne tam kobierce złotych liści i aksamity wrzosu. Jesień to plucha, katar, rękawiczki i kałuże. Ohyda. Jesień to listopad, ponure poranki i kaloryfery.
Jesień to początek zimy. To pierwszy krok w kierunku choinki, zapachu anyżu i pakowania prezentów.
Jesień to krok ku wiośnie. Dziś jest do niej bliżej niż tydzień temu.
Jestem optymistką czy pesymistką?

Dziś świeci piękne słońce, a chmury pędzą jak pociąg (to poranne słowa MMŻ). Chyba wyjdę pogodzić się z jesienią.

I chyba zaproszę was na coś smacznego.


Dyniowe gnocchi:

Są pracochłonne. Nie będę owijać w bawełnę. Pieczenie, gotowanie, odparowywanie. To wszystko trwa. Jeżeli nie macie czasu lub ochoty, kupcie gotowe kluski i podajcie z sosem. Ale wierzcie mi, że warto postać nieco czasu w kuchni paprając się gnocchiowym ciastem.
Do roboty! Potrzebujemy:

około pół kilograma upieczonej dyni np. hokkaido
około pół kilograma ugotowanych w łupinach ziemniaków
niecałą szklankę pszennej mąki
1 jajko
pół szklanki tartego sera (parmezanu lub cheddara)
2 łyżeczki soli
pół łyżeczki gałki muszkatołowej

Obieramy ziemniaki i przeciskamy przez praskę. Dynie miksujmy i przekładamy do rondla. Wybierzcie taki, co do którego macie pewność, że nie przypala. Na małym ogniu smażymy dynię około pół godziny żeby się odparowała. Im mniej wody, tym lepiej. Studzimy ziemniaki i dynię.
Bierzemy sporą miskę. Wkładamy do niej wszystkie składniki gnocchów (wybaczcie pisownię). Mieszamy widelcem a potem zagniatamy ciasto. Jeżeli jest za miękkie, sypiemy odrobinę mąki.


Z zagniecionego ciasta turlamy wałeczek i kroimy na porcje wielkości łyżeczki do kawy. Porem nadajemy im kształt kluseczek. Taka zabawa jak plasteliną.
Zagotowujemy wodę z odrobiną soli i wrzucamy kilka klusek jako zwiad. Kiedy się ugotują czyli kiedy wypłyną na powierzchnię sprawdzamy czy smakują tak jak sobie wymarzyliśmy.
Jeżeli próba wypadnie pomyślnie, gotujemy resztę.

Sos pomidorowy:

1 puszka pomidorów
2 łyżki oliwy
kilka liści bazylii
1 łyżeczka cukru
pół łyżeczki soli
1 gwiazdka anyżu

W rondlu zagotowujemy pomidory z wszystkimi dodatkami. Gotujemy na małym ogniu 20 minut. Potem wyjmujemy anyż i miksujemy sos.

Ugotowane gnocchi polewamy sosem a na górę kładziemy porwaną na strzępy mozarellę. Sypiemy świeżo zmielony pieprz i podajemy w jesienne popołudnie.



Smacznego wtorku i całej reszty.

sobota, 21 września 2013

Gdzie mieszkają motyle czyli biszkopt z kremem jeżynowym, malinowym i polewą z białej czekolady



Wiecie gdzie śpią motyle?
I czy w ogóle zastanawialiście się kiedyś czy motyle śpią?
Otóż motyle śpią w mojej drewutni. Nie żartuję.
W mojej drewutni mieszka zazwyczaj zapas drewna do palenia. Można w niej znaleźć deski, jakieś stare drzwi, i drąg do strącania owoców z drzew. Kiedy się dobrze rozejrzeć, to pod sufitem wiszą kokony po jakichś osach lub szerszeniach. Od czasu do czasu mijamy się w progu z myszą.
Pająkom się nie przyglądam ale jestem świadoma, że ich ilość też jest niebagatelna.
Co najważniejsze, moja drewutnia jest ciemna. Nawet w słoneczny dzień panuje w niej półmrok a w niektórych zakamarkach mrok. Wchodząc do niej wyłączam wyobraźnię, bo za dużo horrorów w życiu widziałam, żeby nie czuć lekkiego dreszczyku niepokoju. Moja drewutnia jest stara. Pamięta czasy kiedy w okolicy nie było ani wody, ani prądu. Znalazłam w niej przedpotopowe żelazko na duszę i fikuśną foremkę do ciastek. Jej czas dobiega końca, bo w nadchodzących zmianach nie będzie na nią miejsca.
Gdzie się podzieją stworzenia, dla których jest całym uniwersum? Czy można przeprowadzić motyle?
Znalazłam je w najciemniejszym kącie drewutni. Na ścianie, przytulone do siebie, z zamkniętymi skrzydłami siedziały ich dziesiątki. Kiedy je odkryłam był początek września. Czy motyle zapadają w sen zimowy? Czy one wybrały moją drewutnię przypadkowo czy spędzają w niej kolejny sezon?
Na zewnątrz motyli już raczej nie widuję. Rusałki fruwały całymi stadami w sierpniu. Czy te, które
odwiedzały nasze donice, śpią teraz wśród drewna?
Mądre książki mówią, że nasze rusałki pawiki zimują w sianie, szczelinach i po dachami. Wszystko jasne. One sobie znalazły przytulisko na zimę. I chyba już śpią snem zimowym. W tym czasie będę miała okazję pomyśleć nad ich przyszłością.

                               Motyle śpiące i rusałka w pełnej letniej krasie.

Skoro temat był dziś tak ulotny i efemeryczny, to przepis też powinien być subtelny.
Może ciasto biszkoptowe z jeżynowym i malinowym kremem?


Ciasto biszkoptowe:

3 jajka
3 łyżki cukru pudru
3 łyżki mąki pszennej
1 łyżka mąki ziemniaczanej
szczypta soli

Oddzielamy białka od żółtek i włączamy piekarnik nastawiając temperaturę 180 stopni. Formę do ciasta wykładamy papierem do pieczenia (tylko dno).
Ubijamy białka ze szczyptą soli na sztywną pianę. Dosypujemy cukier i ubijamy aż się cukier rozpuści. Ciągle miksujemy i dodajemy po jednym żółtku. Wyłączamy mikser. Mąki przesiewamy przez sitko i delikatnie łączymy z masą jajeczną. Całość wylewamy do formy i wkładamy do piekarnika na 30 minut. Sprawdźcie patyczkiem czy jest suche. Wtedy wyłączamy piekarnik i lekko uchylamy drzwiczki. Ciasto powinno wystygnąć.
Następnego dnia kroimy biszkopt na dwa placki.
Pora na kremy.

Krem jeżynowy:

3/4 szklanki jeżyn
4 łyżki cukru pudru
250 g mascarpone
200 ml kremówki
2 łyżeczki żelatyny
3 łyżeczki wody do żelatyny
Zalewamy żelatynę zimną wodę do spęcznienia. Potem stawiamy miseczkę z żelatyną na garnuszek z gotującą się wodą. Kiedy żelatyna się rozpuści zdejmujemy ją z ognia.
Jeżyny zasypujemy cukrem i stawiamy na małym ogniu, żeby się zagotowały. Jeżeli nie lubicie pestek, przetrzyjcie jeżyny przez sito. Mnie pestki nie przeszkadzają.
Do gorących jeżyn wlewamy rozpuszczoną żelatynę i mieszamy.
Ubijamy kremówkę i do ubitej śmietany dodajemy po łyżce mascarpone. Pamiętajcie żeby i śmietana i serek miały tę samą temperaturę.
Kiedy jeżyny z żelatyną przestygną stopniowo łączymy je ze śmietaną ubitą z mascarpone. Najlepiej w osobnej miseczce połączyć łyżkę śmietany i łyżkę jeżyn. Takie pierwsze spotkanie na szczycie.
Kiedy cały krem jeżynowy jest już wymieszany, wykładamy go na dolną część biszkoptu. Umieszczamy biszkopt w pierwszą częścią kremu w lodówce i zajmujemy się drugim kremem.

Krem malinowy:

3/4 szklanki malin
4 łyżki cukru pudru
300 ml kremówki
2 łyżeczki żelatyny

Krem malinowy jest lżejszy od jeżynowego, bo bez serka mascarpone. Dlatego krem malinowy będzie na górze. Robimy go jak krem jeżynowy, pomijając w trakcie przygotowania serek mascarpone.
Wykładamy go na krem jeżynowy i przykrywamy drugą częścią biszkoptu. Znów wkładamy do lodówki i przykrywamy, żeby nie pachniał np. serkiem brie.

Przygotowujemy ostatnią część ciasta czyli polewę z białej czekolady.

Polewa z białej czekolady:

pół kostki białej czekolady
1/3 szklanki kremówki

Łamiemy czekoladę na kawałki i wkładamy je do miseczki. Wlewamy 2 łyżki kremówki i stawiamy miseczkę na garnku z gotującą się wodą. Kiedy czekolada zaczyna się topić, zdejmujemy miseczkę z garnka i mieszamy czekoladę aż się rozpuści. Studzimy roztopioną czekoladę.
Resztę kremówki ubijamy na sztywno i delikatnie łączymy ze stopioną czekoladą.
Wyjmujemy biszkopt w lodówki i wylewamy na górę polewę czekoladową.
Teraz nie pozostaje nic innego jak schować ciasto ponownie w lodówce do momentu stężenia wszystkich kremów.
Przed podaniem dekorujemy biszkopt malinami i jeżynami.




Wyszło całkiem zgrabnie i lekko. Nie jesiennie ale raczej wakacyjnie. To dobrze, bo w powodzi rydzów i spadających śliwek pewna lekkość biszkoptowego bytu jest jak najbardziej wskazana.





Macham do was i życzę smacznej niedzieli

czwartek, 19 września 2013

Chwila buntu i rydze w śmietanie z babką ziemniaczaną




Wszystkiego jest za dużo. Śliwek, brzoskwiń, jeżyn, malin i grzybów. Piec w kuchni zastawiony garami. Produkcja przetworów wkroczyła w swoją szczytową fazę.
Jestem człowiekiem niekonsekwentnym, łamiącym samej sobie składane obietnice.
Łatwo jest obiecywać w czerwcu, że tym razem zero powideł ze śliwek, żadnych konfitur brzoskwiniowych a grzyby będę omijać z daleka. Do jesieni były wtedy całe trzy miesiące i wydawało mi się, że wytrwam w postanowieniu bez problemu.
Kto się spodziewał, że okoliczne chaszcze zasypią nas jeżynami i malinami? Czy ktoś podejrzewał, że na łące pod domem zakwitną (w sensie jak najbardziej dosłownym) rydze?
I co? Miałam pozwolić się zmarnować takiemu dobru? Zakasłam rękawy, zaprzęgłam do roboty część rodziny i jakoś poszło. Tylko teraz końca nie widać. Jeżyny dalej owocują jak w transie. Zaczynają spadać śliwki. Wiecie co to znaczy? że nie będę mogła spokojnie przejść przez sad.
W zeszłym roku suszyłam te węgierki i suszyłam i wydawało mi się, że obdaruję nimi pół miasta. Teraz zapowiada się podobnie.
Na dodatek znajomi przytaszczyli wór aronii i wywrotkę cukinii. Zapowiada się długi sezon przetwórczy.
A tu chłód zagląda przez ramię. Powinnam raczej pakować manatki i ruszać do miasta.
Ktoś ostatnio rozpuścił hiobową wieść na mojej wsi o przymrozku. 
Jak to się dzieje, że ten czas pędzi jak szalony? Dopiero co wypatrywaliśmy pierwszych poziomek i zaglądaliśmy bocianom do gniazd a tu z dnia na dzień wszystko pożółkło, przekwitło lub odleciało. Jesień budzi we mnie średni entuzjazm. Jakbym była małą myszką, która uwija się wokół norki i robi zapasy na koniec świata.
Podobno ciśnienie dziś jest rekordowo niskie. Może ono tłumaczy mój sceptycyzm. Tłukę się garami z konfiturą jeżynową, rzucam po tarasie obieranymi rydzami. Czuję irytację, że zbierając ostatnie brzoskwinie zapadam się w dziury zostawione przez dziki. Ojejku! Jak historia lubi się powtarzać. Co roku to samo! Śliwki, grzyby, dziki, powrót do miasta, moje marudzenie. Może rzucić to wszystko w diabły, spakować szpilki, bikini i krem do opalania, zdefraudować nasze oszczędności i wyruszyć w świat? A może razem z MMŻ zamiast budować domy i fabryki, zamiast pakować do słojów rydze w occie zamkniemy dom na głucho i zostawimy kartkę „ teraz nas nie ma bo pojechaliśmy znaleźć siebie”.
No i pięknie. Pobuntowałam się trochę, wypiłam kawę i chyba jest mi lepiej.

Aha, przecież powinien być wpis o jedzeniu.
Dziś babka ziemniaczana i rydze w śmietanie.


Babka ziemniaczana:

1 kilogram ziemniaków
2 cebule
4 ząbki czosnku
3 jajka
1 łyżka pszennej mąki
3 łyżki posiekanego koperku
3 łyżki topionego masła
1 łyżeczka soli
sporo pieprzu
szczypta gałki muszkatołowej
1 łyżka oleju

Babkę robi się jak placki. Moja pierwsza babka była produktem ubocznym właśnie placków ziemniaczanych.
Trzeba zetrzeć na tarce ziemniaki. Potem wyłożyć je na sito, żeby nieco odkapały. Cebulę i czosnek kroimy drobno i szklimy na gorącym oleju. Nieco odwodnione ziemniaki łączymy z cebulą i czosnkiem. Dodajemy jajka, przyprawy i mąkę. Wsypujemy koperek i chłodne masło. Mieszamy dokładnie. Foremkę smarujemy masłem i wlewamy masę ziemniaczaną. Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni i pieczemy godzinę.
Podajemy z kwaśną śmietaną lub jako dodatek do rydzów.


Rydze* w śmietanie:

kilogram rydzów
1 cebula
1 ząbek czosnku
dwie łyżki natki pietruszki
skórka otarta z połowy cytryny
1 łyżka oliwy
spora szczypta soli
pieprz
1 szklanka śmietany kremówki

Dokładnie myjemy rydze, żeby nic nam nie zgrzytało między zębami w czasie jedzenia. Osączamy je na sicie. Na patelni rozgrzewamy oliwę i krótko smażymy pokrojoną w piórka cebulę i czosnek. Wrzucamy grzyby i smażymy wszystko do odparowania się wody. Wtedy solimy i pieprzymy rydze. Wlewamy śmietankę,wsypujemy pietruszkę i skórkę z cytryny. Zagotowujemy i zdejmujmy z ognia.
Wykładamy na talerze posypując grzyby jeszcze jedną porcją świeżo mielonego pieprzu.
Podajemy z plastrem babki ziemniaczanej lub bez niego.


Pozwólcie, że zrobię osobistą uwagę. Babka ziemniaczana była tu całkowicie zbędna. Same rydze są tak wyśmienite, że pal licho babkę.



*Rydze można z powodzeniem zastąpić kurkami czy podgrzybkami. Unikajcie maślaków bo są za mokre do tego dania.


Smacznego i nieco wyższego ciśnienia

wtorek, 17 września 2013

Nie sądźcie po pozorach czyli dal z soczewicy i dyni



Są takie potrawy, które za żadne skarby nie chcą ładnie wyglądać. Wszelakie pasty czy to z makreli czy z fasoli prezentują się na zdjęciach jak siedem nieszczęść. Bigos też do fotogenicznych nie należy. Gdyby wyciągnąć wnioski z samego tylko wyglądu, to wielu potraw po prostu nie zjedlibyśmy nigdy.
Już kiedyś doszłam do odkrywczego wniosku, że ładnie na zdjęciach wyglądają przede wszystkim dzieci i ciastka. No tak, ale i jedno i drugie jest słodkie.

Hummus czy pasta z bakłażana słodka nie jest i wygląda jak... coś przejechanego. I to dawno temu. Ale kto raz zjadł kanapkę z kremem z ciecierzycy ten wie, że wygląd ma drugorzędne znaczenie.

Curry też piękne nie jest a czy znacie kogoś kto nie lubiłby curry?
Czasami dobrze jest zamknąć oczy i najpierw włączyć do akcji nos i język. W przypadku dań, które nie wyglądają zachęcająco, ta metoda ma sens.
Dal pachnie oszałamiająco. Smakuje powalająco. A wygląda hm... jak rozpaćkana breja a pływające w niej kawałki dyni czy batata nie poprawiają obrazu. Jeśli doda się do tego omdlały szpinak, to byłby to ostatni wybór na obiad.
Nie sądźmy jednak po pozorach. Zamknijmy oczy i pozwólmy działać wyobraźni.
Moje mądre Dzieci mówią, że potrawa nie może być zła, skoro jest w niej tyle dobrych składników. To dobra zasada i mająca szerokie zastosowanie. Ma swoje wyjątki bo nie sprawdza się w pieczeniu ciast.
W przypadku dala możemy ją spokojnie wcielić w życie. Posłuchajcie tylko: mleczko kokosowe, kolendra, pomidorowe puree, kurkuma, garam masala. Brzmi pachnąco? Czy coś drgnęło w smakowej wyobraźni?
Jeżeli tak, to porzućcie marzenia o estetyce, zamknijcie oczy i nastawcie się na inne doznania zmysłowe: smakowe i zapachowe. Możecie jeść z zamkniętymi oczami.


Dal z soczewicą i dynią

pół szklanki czerwonej soczewicy
pół szklanki zielonej soczewicy
2 szklanki pokrojonej w kostkę dyni, upieczonej w piekarniku
1 cebula
1 ząbek czosnku pokrojony
2 liście laurowe
1 chili
1 łyżka posiekanego imbiru
pół łyżeczki kurkumy
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka kminu rzymskiego
ćwierć łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka garam masala
1 szklanka puree pomidorowego
250 ml mleczka kokosowego
1 szklanka wody
3 garści szpinaku
sól
2 łyżki oleju


Zaczynamy od przepłukania soczewicy. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy pokrojoną w kostkę cebulę i imbir. Dorzucamy liście laurowe i czosnek. Kiedy cebula się zeszkli, wsypujemy soczewicę i wlewamy szklankę wody. Kiedy całość się zagotuje, wlewamy mleczko kokosowe i pomidory. Dorzucamy przyprawy i gotujemy na małym ogniu aż soczewica nie będzie miękka. Wtedy dodajemy dynię i jeszcze gotujemy przez minutę. Jeśli dal jest za rzadki, pogotujmy go nieco dłużej. Jeżeli jest za gęsty, dolejmy do niego wodę lub bulion. Potem wrzucamy do niego 3 garści świeżego lub mrożonego szpinaku, zagotowujemy całość i doprawiamy solą.



Jeżeli jesteście skrajnymi estetami możecie posypać dala kolendrą choć przyznam, że to raczej bezcelowe. W tym przypadku wygląd nie jest najważniejszy.


Podajemy na gorąco z ryżem lub na zimno jako dodatek np. do kanapki. Pycha!

Smacznego

sobota, 14 września 2013

Żądza mordu i ciasto marchewkowo gruszkowe z kremem kokosowym



Wyobraźcie sobie, że zaprosiliście gości i na chwilę musieliście wyjść z domu. Wracacie po godzinie a wasz dom zmienił się nie do poznania. Meble poprzestawiane, dywan wisi zamiast firanki, w wannie ktoś zamieszał zupę a kwiatki z parapetu zniknęły w koszu na śmieci.
Szok absolutny a goście wyrzuceni na zbitą twarz.
A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś w podobny sposób potraktował wasz komputer.
Wpuszczacie kogoś w dobrej wierze i kiedy spokojnie zasiadacie, żeby napisać posta, okazuje się, że  nic nie jest takie samo. Niektóre miejsca są zamknięte na głucho a reklamy pchają się drzwiami i oknami. Cała historia waszych poczynań została zatrzaśnięta w skrzyni, utopiona na dnie morza, a kluczyk połknął wieloryb.
Żądza mordu się we mnie obudziła. Gdybym miała delikwenta i ostre narzędzie, na bank oglądalibyście dzisiaj w Faktach relację z makabrycznej zbrodni na Śląsku.
Cała nadzieja w młodym pokoleniu, które mam nadzieję sprawi cud i reanimuje to, co do mnie należy.
Do poniedziałku muszę sobie jakoś dawać radę i mieć nadzieję, że dodatkowo czegoś nie schrzanię. Każde kliknięcie w dowolny klawisz jest potencjalnym zagrożeniem, że wszystko rozwieje się jak sen złoty albo zza ikonki wyskoczy jakaś bestia sprzedająca mi np. gadające majtki.

Chciałam was dziś zaprosić na ciasto marchewkowo gruszkowe i sama za siebie będę trzymać kciuki, żeby się udało.
Próbujemy.




ciasto marchewkowo gruszkowe z kremem kokosowym

ciasto:
na dwie formy o średnicy 20 cm

3 jajka
1 szklanka cukru
1 szklanka i 2 łyżki oleju
1 łyżeczka wanilii
2,5 szklanki mąki
2 łyżeczki sody
pół łyżeczki soli
2 łyżeczki cynamonu
1 szklanka rodzynków
1 szklanka tartej marchewki
pół szklanki pokrojonych w kostkę gruszek
pół szklanki orzechów włoskich lub pekan

krem kokosowy:

250 g serka śmietankowego typu philadelphia (używam śmietankowego Piątnicy)
100 g miękkiego masła
4 łyżki śmietanki kokosowej (to, co jest gęste w puszce mleczka kokosowego)
4 łyżki cukru pudru

Trudno jest zepsuć to ciasto. Jest to najprostsze ciasto ucierane więc nie powinno  być z nim najmniejszego problemu.
Zaczynamy od ubicia jajek z cukrem. Kiedy kogel mogel jest gotowy dolewamy do niego wanilię i olej. Miksujemy jeszcze chwilę. Mieszamy w osobnej misce wszystkie sypkie składniki i dodajmy do ubitych jajek. Mieszamy krótko widelcem lub łyżką i wykładamy do dwóch, wyłożonych papierem foremek.
Pieczemy 50 minut (do suchego patyczka) w temperaturze 190 stopni.
Studzimy a w międzyczasie robimy krem.
Ubijamy mikserem masło z cukrem na puch i dodajemy po łyżce serek i śmietankę kokosową.
Kiedy składniki się połączą a ciasto wystygnie, możemy przełożyć je kremem.

W przepisie źródłowym kładło się jedną foremkę na drugą po przełożeniu kremem. Moje ciasta tak urosły, że nie wyobrażałam sobie ugryzienia takiej wieży Eiffela. Tak więc wykorzystałam jedno ciasto a drugie czeka na inspirację. Wy, jeśli lubicie piętrowe wypieki, możecie wykorzystać obie foremki. Lub weźmiecie sobie do serca moje uwagi i zamiast napełniać drugą formę, użyjecie papilotek i formy do muffinów. Będą jak znalazł na lunch do pracy.

Wracam do ciasta. Przekrojone  na pół i posmarowane kremem ciasto składamy i smarujemy resztą kremu boki i górę. Dekorujmy orzechami i plastrami podpieczonych gruszek.




Uf. Jakoś dobrnęłam do szczęśliwego finału.
Teraz mogę wyruszyć na poszukiwanie broni i przygotować się na odwet.

Smacznego i pokojowego weekendu


środa, 11 września 2013

Pierwszy muchomor i zupa dyniowo gruszkowa z szałwią



Chyba coś jest na rzeczy skoro takie przepisy zaczynają się pojawiać. Ranki zaczynają się mgliście a słońce jakby nieco senne nam świeci (jeśli w ogóle świeci). Czas zup gorących i pachnących, gęstych i energetycznych nadchodzi.  Boję się wymienić nazwę tej, która nadchodzi, żeby jej nie sprowokować do pośpiechu. Zawsze we wrześniu mam nadzieję, że w tym roku będzie inaczej. Tym razem jesień o nas zapomni i pójdzie się rządzić pod inną szerokością geograficzną. Chyba tylko ja mam nadzieję, bo cała przyroda wokół już się przygotowała.  Śliwki spadają, gruszki jeszcze się trzymają ale widzę, że już niedługo. Dziki postanowiły zrobić jesienne wykopki  i z pięknego trawnika, jak co roku, zrobiły jesień średniowiecza. W jeżyny nawet się nie zapuszczam, bo pająków tam więcej niż liści. Siedzą takie opasłe i tylko czyhają, żeby wleźć na spodnie. Dziękuję pięknie.
A najgorsze jest to, że wczoraj wypatrzyłam pierwszego czerwonego muchomora. Zgroza mnie ogarnęła. Jak nic idą zmiany. Na pocieszenia obok rósł piękny kozaczek.
Dwie rzeczy mnie jeszcze trzymają w nadziei. W sadzie rośnie brzoskwinia. Jest obsypana owocami ale na razie niedojrzałymi. Po raz pierwszy się zdarzyło, że gruszki dojrzały a brzoskwinia się leni. Czyli może coś wie? Po drugie, nasze koty nie przeniosły się jeszcze pod dach. Nawet deszcz nie jest w stanie ich zniechęcić. Tylko Panna Kota woli ciepłą poduszkę od wilgotnych spacerów.
Może lato jeszcze trochę z nami zostanie?



Jako osoba przezorna lubię mieć plan awaryjny. Na wypadek porannego lub wieczornego przymrozka. Krótkich gaci jeszcze nie chowam, ale zupę dyniową mam przygotowaną. Licho nie śpi.



Zupa dyniowo gruszkowa z szałwią

1 gruszka
1 cebula
2 ząbki czosnku
2 szklanki  upieczonej dyni (hokkaido lub butternuta)
kilkanaście liści szałwii
ser manchego do starcia
litr bulionu
2 łyżki topionego serka
2 łyżki śmietanki kremówki
1 łyżka oliwy
1 łyżka masła
sól
pieprz

Piekarnik  rozgrzewamy do 180 stopni. Dynię kroimy na ćwiartki i pieczemy polaną oliwą i lekko posoloną aż będzie miękka.* Obieramy cebulę i gruszkę a potem kroimy w kostkę.
Na patelnię wlewamy oliwę i wrzucamy 4 liście szałwii. Podgrzewamy oliwę, żeby nabrała szałwiowego aromatu (około 4 minut) i wyjmujemy liście. Dodajemy masło i kiedy się stopi wrzucamy pokrojoną cebulę i gruszkę.
Kiedy będą lekko karmelizowane, wlewamy bulion i dodajemy dynię. Gotujemy dwie minuty i miksujemy zupę. Ostrożnie, bo gorąca zupa jest niebezpieczna.
Do miksowanej zupy wlewamy śmietanę i dodajemy serek. Doprawiamy solą i pieprzem.
Jeżeli zupa jest za gęsta, dolewamy do niej bulionu.
Na patelni rozgrzewamy kilka łyżek oleju i wrzucamy liście szałwii. Nie spuszczajcie patelni z oka. Szałwia powinna pozostać zielona. Gorący olej sprawi, że liście będą chrupkie.
Wlewamy porcję zupy na talerz. Ścieramy obieraczką do warzyw kilka pasków sera i kładziemy na środek talerza. Obok kładziemy chrupkie liście szałwii. Jeszcze nieco świeżo zmielonego pieprzu i jemy ze smakiem.

* nadmiar dyni możemy zamrozić 

Druga zupa to pomidorówka z anyżem. Ta zupa była produktem ubocznym sosu pomidorowego. Dzieci za dyniową raczej nie przepadają  za to pomidorowa to zawsze  celny strzał.



Potrzebujemy na zupę pomidorową:
2 kilogramy pomidorów
1 gwiazdkę anyżu
1 gałązkę bazylii
1 łyżeczkę soli
pół łyżeczki cukru
3 łyżki serka mascarpone
bulion
ewentualnie parmezan lub makaron

2 kilogramy pomidorów zalewamy wrzątkiem, żeby się pozbyć skórek. Zalane gorącą wodą pomidory przykrywamy i odstawiamy  do przestygnięcia. Kiedy wystygną skórka zejdzie bez problemów.
Potem wrzucamy je do garnka z łyżeczką soli, połową łyżeczki cukru, jedną gwiazdką anyżku i gałązką bazylii. Gotujemy pół godziny i wyjmujmy anyż i bazylię. Miksujmy i dolewamy tyle bulionu, żeby całość miała waszą ulubioną gęstość. Na koniec miksujmy z dwiema łyżkami mascarpone. Doprawiamy (jeśli trzeba) solą i pieprzem.

Wlewamy na talerz. Na widelec nabieramy mascarpone i zataczamy kręgi w zupie. Sypiemy na górę nieco parmezanu i podajemy. 
Dzieci zadowolą się nieco bardziej płynną wersję z dodatkiem makaronu.

Obie zupy spełniają wszystkie oczekiwania zupowe na zbliżającą się, "sami wiecie kogo".


Smacznego i kolorowego środka tygodnia

poniedziałek, 9 września 2013

Tarta orzechowa z warzywami czyli ciągle to samo



Mamo, kiedy będziesz piekła ciasto, to proszę, nie dodawaj do niego harissy. Taką prośbę usłyszałam ostatnio. To dało mi do myślenia. Przeanalizowałam nasze zeszłotygodniowe menu i ze zdumieniem odkryłam, że harissa była w tym czasie numerem jeden w dziedzinie dodatków.
Do zupy pomidorowej dodałam harissę. Do pasty z ryby też. Piekąc tartę z warzywami, spód posmarowałam harissą. Do Krwawej Mary przemyciłam odrobinkę. Nawet kanapki, które pakowałam w tym tygodniu namiętnie smarowałam przed położeniem sera czy bakłażana, harissą. Jakiś obłęd! Nowa obsesja?
Jakoś tak się składało, że zawsze była pod ręką. Ale żeby mnie podejrzewać o smarowanie paprykową pastą ciasta? Do głowy by mi nie wpadło….chociaż gdybym piekła bułeczki, to odrobinka dodana do ciasta mogłaby być interesująca. Na razie nie podzielę się tym pomysłem z rodziną, bo wyślą mnie na terapię.
Nie ukrywam, że tartę, którą chcę wam dzisiaj pokazać, posmarowałam harissą. Do słodkich pomidorów, obojętnej smakowo cukinii i mieszanki serów, wydawała mi się dodatkiem porównywalnym do dobrej biżuterii. Ascetyczna całość i soczysty dodatek. Wyszło bardzo smacznie.



Tarta orzechowa z wkładem warzywnym:

Ciasto:

1 szklanka mąki orzechowej (z mielonych orzechów ziemnych)*
1 szklanka  mąki pszennej
1 jajko
pół kostki masła
3 łyżki kwaśnej śmietany
1 łyżka smalcu (użyłam topionego gęsiego tłuszczu)
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki proszku do pieczenia

wkład:

1 łyżka harissy
1 cukinia grillowana
1 czerwona papryka grillowana
1 papryka żółta grillowana
2 czerwone cebule karmelizowane z 2 ząbkami czosnku
kilka żółtych i kilka czerwonych pomidorków
200 ml kremówki
1 szklanka tartego sera (użyłam pół na pół cheddara i manchego)
1 jajko
dużo pieprzu
odrobina gałki muszkatołowej
kilka gałązek tymianku

*zamiast mąki orzechowej można użyć orkiszowej




Ciasto, jak wszystkie kruche szybko zagniatamy i schładzamy przez godzinę. Potem rozwałkowujemy, wylepiamy nim formę, przykrywamy papierem do pieczenia, obciążamy np. grochem i pieczemy  15 minut w 180 stopniach.
Schładzamy i smarujemy harissą. Na wierzch kładziemy grillowaną paprykę, cukinię i cebulę, Posypujemy listkami tymianku.
W miseczce rozmącamy jajko, śmietanę i starte na tarce sery. Wylewamy na podpieczoną tartę z dodatkami. Pomidorki kroimy na grube plastry i kładziemy na wierzchu tarty. Posypujmy obficie pieprzem i dodajemy na górę kilka gałązek tymianku.
Pieczemy 45 minut w 180 stopniach.


Wyobraźcie sobie taki kawałek tarty i kieliszek chłodnego białego wina. Świat może być nieskomplikowany.

Pozdrawiam i smacznego tygodnia życzę.

sobota, 7 września 2013

Sernik podwójnie kawowy i malutka wymówka



Nie otrułam się grzybem, nie pożarło mnie życie, nie wyjechałam. Po prostu ostatnie dni obfitowały w nieoczekiwane wydarzenia, które może nie zmieniły biegu historii, ale były czasochłonne. Kursowanie między miastem a wsią mimo coraz wspanialszych dróg, tak czy inaczej zajmuje sporo czasu.
Jeśli dodamy do tego członka rodziny leżącego w szpitalu, to nagle okazuje się, że czas dziwnie przyspieszył.
W mojej kuchni w tym tygodniu zapanowała atmosfera dworca. Pakujemy kanapki i w drogę. Wszystko przycichło i czeka na mój powrót. Pomidory, papryki, jeżyny i maliny muszą się uzbroić w cierpliwość.
Zamiast więc roztrząsać kolejne odkrycia kulinarne, pokażę wam pyszny sernik kawowy, który upiekłam, kiedy jeszcze godzina miała 60 minut a nie dwadzieścia (jak obecnie).


 Sernik kawowy

4 jajka
1 kg twarogu
¾ szklanki cukru
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka wanilii
3 łyżeczki  kawy rozpuszczalnej
2 łyżeczki kakao

Na spód
200g ciastek digestive
80 g masła stopionego

Ciastka miksujemy na drobne okruchy i mieszamy z masłem. Masą ciastkową wykładamy foremkę. Ubijamy np. dnem szklanki i odkładamy do lodówki.
Kawę rozpuszczalną zalewamy 4 łyżkami gorącej wody. Odlewamy połowę kawy. Do jednej połowy dodajemy kakao i dokładnie mieszamy. Drugą część kawy zostawiamy w spokoju. Chłodzimy obie części.
W misce mieszamy, jajka i cukier. Dodajemy wanilię i mąkę ziemniaczaną. Dokładnie mieszamy.
Dzielimy masę serową na trzy części. 

I część pozostaje bez dodatków – jest jasna, jak śmietanka do kawy

II część to masa serowa zmieszana z kawą rozpuszczalną – jest koloru cappuccino.

III część  jest mieszana z kawą, zmieszaną z kakao – jest bardzo ciemna, jak espresso.

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Wyjmujemy formę z lodówki i owijamy dokładnie folią aluminiową. Będziemy piekli sernik w kąpieli wodnej. Zagotowujemy w czajniku wodę.
Na warstwę ciastek wylewamy I część sernika, białą. Na nią delikatnie, łyżką, wykładamy cześć II cappuccino.
Formę z ciastem wkładamy do nieco większej formy z gorącą wodą i ostrożnie kładziemy do piekarnika.  Pieczemy sernik 20 minut. Po 20 minutach wyjmujemy sernik z piekarnika i znów delikatnie wykładamy III część masy serowej. Wygładzamy jej powierzchnię i umieszczamy z powrotem w piekarniku. Pieczemy jeszcze 50 minut.
Po upieczeniu, zostawiamy w piekarniku do wystygnięcia. Chłodny sernik przykrywamy i chowamy w lodówce do następnego dnia.
Dekorujemy np. kakao. Pycha!





Pięknej niedzieli nie muszę wam życzyć, bo to co za oknem mówi samo za siebie.

Zatem po prostu  smacznego