piątek, 6 grudnia 2019

Sznurek, wisielec i pomarańcza i co z tego wynikło























Zrobiłam własny likier pomarańczowy. Nie żeby to był wyczyn klasy mistrzowskiej ale moje wątpliwości "przed" były wielkości ego pewnego prokuratora generalnego.
Jak każde wyzwanie, okazało bardziej prozaiczne niż sądziłam.

Ile projektów porzucamy z góry, sądząc, że przekraczają nasze możliwości. Co prawda spotkałam na swojej drodze osobników tak zadufanych w swoje moce, że aż mi tchu brakowało z wrażenia, a jednak oni i podobni do nich don Kichoci występują całkiem często.
Jednak czasami warto zaryzykować. Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije. W moim przypadku cointreau.

Motywy mojego postępku były przyziemne. Lubię margaritę. A do niej niezbędny jest likier pomarańczowy. Owszem, mogę cointreau zastąpić triple sec ale ja wolę ten pierwszy.
Niestety flaszka cointreau kosztuje nieco, a ja mam węża w kieszeni.

Kombinowałam, obchodziłam temat aż trafiłam na domowego wytwórcę nalewek wszelakich i on opowiedział mi o "wisielcu". Ta urocza nazwa pięknie korespondowała z wątkiem pobocznym, który zaraz się pojawił, mianowicie z Pachnidłem.....i rolą spirytusu lub tłuszczu jako nośników aromatu.

I tak dyskusja mająca z początku potencjał literacki zeszła na manowce, w czym dużą rolę jako katalizator, odegrała degustacja domowych nalewek. 
Od pigwy, poprzez głóg, a następnie limoncello z niewoskowanych cytryn przeszliśmy do meritum. Na moje westchnienie, że gdyby tylko dało się zrobić likier pomarańczowy, gość trzeźwo ogłosił: to zrób wisielca!
Deski jakieś w piwnicy może by się znalazły. Sznurek i owszem w pobliskim sklepie chińskim również. Ale co z delikwentem? MMŻ nie wyglądał na takiego, co chciałby nam służyć ciałem swym w eksperymencie.
Na szczęście ofiara była zbędna. To, czego potrzebowałam to słoik, pomarańcza i spirytus.
Jedynie sznurek łączył konkretny projekt z moją projekcją. Sznurek był niezbędny. Pomarańcza musiała wisieć.

Zdaję sobie sprawę, że ten przepis to musztarda po obiedzie, bo prezentu z tego pod choinkę nie zrobicie. Chociaż, może to być prezent z opóźnionym zapłonem. Dajecie w prezencie i sugerujecie by spożyć z zajączkiem wielkanocnym.
Jeśli nie na prezent, zróbcie dla siebie. To tak łatwe, że aż śmieszne.



domowe cointreau
wcale nie gorsze od firmowego

1 pomarańcza, umyta, wyparzona i wyszorowana
0,5 litra spirytusu
słoik, do którego zmieści się pomarańcza
sznurek
siatka bawełniana (jak do robienia szynki) lub gaza bawełniana

Wyszorowaną pomarańczę wkładamy do siatki bądź zawijamy w gazę, której końce zawiązujemy sznurkiem. Do słoika wlewamy spirytus. Cała zabawa polega na tym by zawiesić pomarańczę nad samą taflą spirytusu. Pomarańcza musi wisieć. Nie może nawet odrobiną swojej wypukłości tkwić w płynie. Moczenie nóżek, zanurzenie skrawka nie wchodzi w rachubę.
Wiszącą pomarańczę mogą tylko owiewać opary alkoholowe. I wyciągać z wisielca to, co najlepsze. Mocujemy sznurki, zakręcamy nakrętkę i odstawiamy słoik na dwa tygodnie w ciemne miejsce.

po 2 tygodniach:

40 dkg cukru
400 ml wody

Wyjmujemy pomarańczę. Wyrzucamy. Co w niej było najlepsze, zostało w słoiku.

Zagotowujemy cukier z wodą. Gotujemy do rozpuszczenia się cukru. Zdejmujemy z ognia i studzimy.
Wystudzony syrop cukrowy mieszamy z pomarańczowym nalewem. Wlewamy do butli, stawiamy w ciemne miejsce i zapominamy.

Podglądając słoik, schowany w mężowskiej biblioteczce, głośno wyrażałam swój sceptycyzm.
Za to kiedy połączyłam obie części ze sobą, to ochom i achom nie było końca. Teraz czekam.

Po pół roku nieoczekiwanie znajdujemy butelkę i z zachwytem nad swoim geniuszem degustujemy zawartość.



smacznego