Zrobiłam własny likier pomarańczowy. Nie
żeby to był wyczyn klasy mistrzowskiej ale moje wątpliwości "przed" były
wielkości ego pewnego prokuratora generalnego.
Jak każde wyzwanie, okazało bardziej
prozaiczne niż sądziłam.
Ile projektów porzucamy z góry, sądząc,
że przekraczają nasze możliwości. Co prawda spotkałam na swojej drodze
osobników tak zadufanych w swoje moce, że aż mi tchu brakowało z wrażenia, a jednak
oni i podobni do nich don Kichoci występują całkiem często.
Jednak czasami warto zaryzykować. Kto nie
ryzykuje, ten szampana nie pije. W moim przypadku cointreau.
Motywy mojego postępku były przyziemne.
Lubię margaritę. A do niej niezbędny jest likier pomarańczowy. Owszem, mogę cointreau
zastąpić triple sec ale ja wolę ten pierwszy.
Niestety flaszka cointreau kosztuje nieco,
a ja mam węża w kieszeni.
Kombinowałam, obchodziłam temat aż
trafiłam na domowego wytwórcę nalewek wszelakich i on opowiedział mi o
"wisielcu". Ta urocza nazwa pięknie korespondowała z wątkiem
pobocznym, który zaraz się pojawił, mianowicie z Pachnidłem.....i rolą spirytusu lub tłuszczu jako nośników aromatu.
I tak dyskusja mająca z początku
potencjał literacki zeszła na manowce, w czym dużą rolę jako katalizator,
odegrała degustacja domowych nalewek.
Od pigwy, poprzez głóg, a następnie
limoncello z niewoskowanych cytryn przeszliśmy do meritum. Na moje
westchnienie, że gdyby tylko dało się zrobić likier pomarańczowy, gość trzeźwo
ogłosił: to zrób wisielca!
Deski jakieś w piwnicy może by się
znalazły. Sznurek i owszem w pobliskim sklepie chińskim również. Ale co z
delikwentem? MMŻ nie wyglądał na takiego, co chciałby nam służyć ciałem swym w
eksperymencie.
Na szczęście ofiara była zbędna. To,
czego potrzebowałam to słoik, pomarańcza i spirytus.
Jedynie sznurek łączył konkretny projekt
z moją projekcją. Sznurek był niezbędny. Pomarańcza musiała wisieć.
Zdaję sobie sprawę, że ten przepis to
musztarda po obiedzie, bo prezentu z tego pod choinkę nie zrobicie. Chociaż,
może to być prezent z opóźnionym zapłonem. Dajecie w prezencie i sugerujecie by
spożyć z zajączkiem wielkanocnym.
Jeśli nie na prezent, zróbcie dla siebie.
To tak łatwe, że aż śmieszne.
domowe cointreau
wcale nie gorsze od firmowego
1 pomarańcza, umyta, wyparzona i
wyszorowana
0,5 litra spirytusu
słoik, do którego zmieści się pomarańcza
sznurek
siatka bawełniana (jak do robienia
szynki) lub gaza bawełniana
Wyszorowaną pomarańczę wkładamy do siatki
bądź zawijamy w gazę, której końce zawiązujemy sznurkiem. Do słoika wlewamy
spirytus. Cała zabawa polega na tym by zawiesić pomarańczę nad samą taflą
spirytusu. Pomarańcza musi wisieć. Nie może nawet odrobiną swojej wypukłości tkwić
w płynie. Moczenie nóżek, zanurzenie skrawka nie wchodzi w rachubę.
Wiszącą pomarańczę mogą tylko owiewać
opary alkoholowe. I wyciągać z wisielca to, co najlepsze. Mocujemy sznurki,
zakręcamy nakrętkę i odstawiamy słoik na dwa tygodnie w ciemne miejsce.
po 2 tygodniach:
40 dkg cukru
400 ml wody
Wyjmujemy pomarańczę. Wyrzucamy. Co w niej było najlepsze, zostało w słoiku.
Zagotowujemy cukier z wodą. Gotujemy do
rozpuszczenia się cukru. Zdejmujemy z ognia i studzimy.
Wystudzony syrop cukrowy mieszamy z
pomarańczowym nalewem. Wlewamy do butli, stawiamy w ciemne miejsce i
zapominamy.
Podglądając słoik, schowany w mężowskiej
biblioteczce, głośno wyrażałam swój sceptycyzm.
Za to kiedy połączyłam obie części ze sobą,
to ochom i achom nie było końca. Teraz czekam.
Po pół roku nieoczekiwanie znajdujemy
butelkę i z zachwytem nad swoim geniuszem degustujemy zawartość.
smacznego
ZROBIE TO.
OdpowiedzUsuńKoniecznie:))
UsuńNiesamowite! Jak to możliwe? Nawet nie muska tego szpyrytusku?! Trza to zrobić i się przekonać, chociaż najchętniej bym się wprosiła na Twoja flaszunię :-D
OdpowiedzUsuń