wtorek, 22 lutego 2022

Plagi egipskie i steki z selera z sosem anchois



Może nadeszła pora wyleźć z nory i sprawdzić jak świat postapokaliptyczny wygląda 22 lutego 2022 roku? O, dziś przewaga dwójek w dacie....może jakieś wnioski wróżebno magiczne ktoś wyciągnie?

Niedobrze, że zaczynam wpis dwoma pytajnikami. Powinnam uderzyć czymś optymistycznym, lub może wyjaśniającym kilkumiesięczną nieobecność lub udawać, ze nic się nie stało a czas po prostu przemknął, czego ja nie zauważyłam.

Świat jaki jest każdy widzi i żadne medialne dyskusje, magiczne przepowiednie, spotkania na szczycie nie pozwalają mieć nadziei. W zeszłym tygodniu, kiedy postanowiłam po raz kolejny znaleźć się w nowym świecie (średnio raz na dwa tygodnie okazuje się, że znów się zagapiłam a świat mi odjechał), w ramach mini buntu wypowiedziałam wojnę (no może potyczkę) nowoczesności i wygrzebałam pudło z artefaktami poprzedniego stulecia, z urządzeniami do mierzenia czasu. Pewnie jesteście zaintrygowani czemu nie nazywam ich po prostu zegarkami. Ha, otóż odpowiedź: zegarek w obecnych czasach to tylko  część dość tajemniczych i skomplikowanych urządzeń, które mają nas w swojej mocy. Kiedyś to my mielismy zegarki i dzięki nim złudzenie, że kontrolujemy czas. Dziś to one mają nas i pełną władzę nad naszym czasem. I nad naszym snem, i nad naszymi krokami, i spalanymi kaloriami, i poziomem stresu i satysfakcją z minionego dnia. 

Jesłi ktoś nie pamięta zegarek wymyślono by pokazywał nam czas.

Gdyby nie one nie wiedzilibyśmy czy się wyspaliśmy. No bo jak tu być wyspanym jeśli nie mamy raportu z ilości snu głębokiego czy płytkiego. Nie wystarczy po prostu położyć się do łóżka, zasnąć i rano się obudzić. To byłoby za łatwe. A już na pewno nie miarodajne. Dopiero raport poranny, oceniający nasz sen powie nam czy możemy się czuć wyspani. 

A ilość kroków? Musimy przecież wiedzieć czy znaleźliśmy się wśród tych, którzy troszczą się o swoją sprawność codzienną. Jeszcze niedawno człowiek rano wstawał (wydawało mu się, że jest wyspany ale to było złudzenie bo nie miał smatrwatcha) i ruszał w drogę, jakąkolwiek. I wieczorem okazywało się, że jest zmęczony.

Dziś nawet zmęcznie może być niesatysfakcjonujące. "Do twojej dziennej normy kroków brakuje jeszcze 167". I to nic, że już nie widzisz na oczy, że chcesz już usiąść  w miękkim fotelu i nareszcie odpalić Netflixa. Nie, norma to norma, sam ją sobie ustaliłeś. I wędrujesz dookoła stołu bo twoje urządzonko na przegubie będzie niezadowolone. Grunt, to nie rozczarować smartwatcha. Te medale, te wyzwania nagradzane skoczną muzyczką, to klepanie po ramieniu i nazywanie mistrzem. Wow! ale jesteśmy dowartościowani. Komenda, zadanie, wykonanie, nagroda. Dobrze, że nieusatysfakcjionowane urządzenie nie razi nas prądem.

Wiem co mówię, bo do niedawna sama byłam podłączona do takiego...czegoś. I spoglądałam w nie częściej niż w oczy MMŻ. 

Po kolejnym przebudzeniu wytaszczyłam skrzynię z  zapomnianymi zegarkami i przypomniałam sobie jak przyjemnie się je nosiło. Rzut oka, godzina sprawdzona i to wszystko. Resztę ogarniam intuicyjnie. Kiedy czuję potrzebę ruchu, wstaję i idę. Kiedy jestem zmęczona, siadam. A rano najpierw patrzę za okno, potem w głąb siebie i już wiem czy się wyspałam. 

Jak ludzie kiedyś żyli? Nie mieli smartwatcha, smartphona, smartauta, smartlodówki i innych smart...; że też ludzkość przetrwała.

Kiedy zaniosłam mój ulubiony zegarek do zegarmistrza (żadna bateria nie przetrwa dekady) pani zegarmistrzyni przywitała mnie, patrząc w smartwatcha: czy to już plagi egipskie? Jej raport pogodowy zawiastował wietrzny koniec świata.

A ja na to: nie, to tylko wiatr, może nieco silniejszy ale tylko wiatr.
















Co gotujemy w tych dziwnych czasach?

Seler. Mało ciekawie?  Ktoś się skrzywił? 

Kto nie jadł, niech żałuje.

Pieczony w całości seler w sosie z anchois (wg mistrza Yotama Ottolenghi)

seler

oliwa

sól

sos:

1 mała szalotka

100 g masła

pół łyżeczki przyprawy garam masala

pół łyżeczki wędzonej papryki

4 filety anchois

1 posiekany ząbek czosnku

1 łyżeczka musztardy dijon

1 łyżka posiekanych kaparów

1 łyżka posiekanego szczypiorku

1 łyżeczka posiekanej pietruszki

szczypta tymianku

100 ml kremówki


Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Oczyszczony seler, nakłuwamy nożem kilkadziesiąt razy, smarujemy oliwą i posypujemy solą. Kładziemy do foremki i umieszczamy w piekarniku. Pieczemy około godziny (w zależności od wielkości selera). Seler powinien być miękki jak masełko.

Przestudzony seler kroimy w grube plastry i przygotowujemy sos. Podgrzewamy masło, dodajemy posiekaną szalotkę i czosnek, musztardę, przyprawy i na niedużym ogniu szklimy szalotkę. Dodajemy posiekane kapary, szczypior, pietruszkę i tymianek. Wlewamy sos z pieczenia selera. Gotujemy chwilkę i wlewamy kremówkę, mieszając. Gotujemy jeszcze na maleńkim ogniu do zagęszczenia sosu. Zdejmujemy z ognia.

Steki możemy podsmażyć z obu stron i polać sosem lub, i to mój ulubiony sposób, po prostu polewamy sosem. Do tego jakaś zielona sałatka i już. Pycha totalna.

Polecam.