Ani słowa o upałach. Bardzo
współczuję mieszkańcom Wrocławia bo oni dziś nie będą mieli
lekko. I jutro, i pojutrze chyba też.
Cała reszta narodu musi sobie radzić
jak umie. Basen, kąpielisko, jeziorko, morze, a w ostateczności
prysznic lub fontanna.
Gorzej jeśli w kranie sucho.
Z węża w ogrodzie woda nie leci tylko
pełznie. Wąż ma pod górkę i to pewnie też nie ułatwia sprawy.
A pomidorki i ogórki pić muszą.
Uzbrojona w cierpliwość i kapelusz
poszłam sączyć wodę do beczki. Na wieczór będzie jak znalazł.
Pomidorki się ucieszą. Nie tylko pomidorki.
Rano obserwuję całe stada ptaszków,
przepychających się nad beczką. Położyłam w poprzek deskę i
mam teraz pewność, że żaden nieostrożny skrzydlaty nie utonie.
Pamiętajcie, żeby w te upały
wystawić pojemnik z wodą. Ale pamiętajcie też, żeby ptaki miały
na co się wspiąć w przypadku wypadku. Krawędzie beczek czy
garnków potrafią być dla nich pułapką.
Powoli na wieś naszą zjeżdżają
miastowi. Wszyscy się śpieszą. I ci w samochodach, i ci na
rowerach, i ci na quadach, i ci pieszo. Po co? Przecież weekend się
zaczął.
Wszyscy, bez wyjątku są w naszym
zakątku zabłąkani. Nasza droga prowadzi donikąd. A turyści pędzą
i pędzą by po 30 metrach dowiedzieć się, że dalej to już tylko
ekstrema. Wracają potem jak niepyszni, bo przecież nawet dzień
dobry nie powiedzą. Co bardziej zdesperowani robią zwrot w prawo i
brną w chaszcze. Krzyż im na drogę i mur z tarniny.
Ludzie dziwni są. Nieuprzejmi,
naburmuszeni. A przecież jest weekend, świeci słońce, ptaszęta
śpiewają, problemy greckie ich nie dotyczą. Może oni wszyscy z
miasta bez wody przyjechali i błądzą w poszukiwaniu studni?
Niektórzy rozłożą grille na
polanach i jutro rano w trawie oprócz rosy będą błyszczały puste
butelki i folia aluminiowa.
Oj, marudzę. Czas spojrzeć na świat
nieco przychylniej. Dla mnie też zaczął się weekend, słońce
świeci, ptaszki śpiewają. No i mam wodę. Może nieco ciurkającą
i leniwą, ale mam.
Na grządkach reszta truskawek jest
słodka jak miód i z żalem godzę się z faktem, że ich czas
minął.
Na pożegnanie błysną jeszcze w
ostatniej tarcie i ustąpią miejsca wiśniom i porzeczkom.
Tarta z kokosowym
kremem i truskawkami w żelu
dla formy o średnicy 25 cm
kruche ciasto z oliwą
75 ml oliwy extra vergin
350 g mąki
150 g cukru
3 jajka
pół łyżeczki proszku do pieczenia
skórka z jednej cytryny
Wszystko razem zagniatamy w zgrabną
kulę. Potem rozwałkowujemy i wykładamy formę do tart. Nie musimy
ciasta schładzać jak w przypadku tart z użyciem zimnego masła.
Formę z ciastem wkładamy do
rozgrzanego do 180 stopni na 30 minut.
Upieczoną tartę zostawiamy do
wystygnięcia.
Krem kokosowy
1 puszka mleczka kokosowego
250 g mascarpone
2 łyżki likieru Malibu
3 łyżki drobnego cukru
Wszystkie składniki kremu muszą być
schłodzone.
Ubijamy mascarpone z cukrem i dodajemy
śmietankę kokosową*.
Ubijamy jeszcze chwilkę i dolewamy
Malibu
*Kiedy otworzymy puszkę mleczka, wyjmujemy tylko gęstą warstwę. To co płynne używamy np. do drinka.
Wykładamy krem na tartę i wkładamy
do lodówki.
Truskawki w żelu
miseczka truskawek (chyba więcej niż
pół kilograma)
3 łyżki cukru
pół opakowania żelfixu 3:1
Umyte truskawki zasypujemy cukrem i
żelfixem. Zostawiamy na 10 minut po czym delikatnie zagotowujemy.
Tylko zagotowujemy, nie gotujemy. Chcemy, żeby truskawki wyglądały
jak truskawki a nie jak miazga.
Studzimy lekko truskawki i nie całkiem
zimne wykładamy na krem kokosowy.
Znów wkładamy ciasto do lodówki na
godzinkę.
Pycha nie tylko na upalną sobotę.
Smacznego i kranów pełnych wody
jejku... musi być pyszne!!! :)
OdpowiedzUsuńO tak:))
UsuńObledna tarta, super, ale bym zjadla, uwielbiam truskawki!!!
OdpowiedzUsuńWpadnij. Zapraszam:))
UsuńTarta wyglada pychotnie. I na upaly w sam raz! I nie czestuj zagubionych miastowych Limonko!
OdpowiedzUsuńZagubieni miastowi przemykają jak cienie. A cienie nie jedzą truskawek:))
OdpowiedzUsuńIdealna tarta na pożegnanie sezonu :)
OdpowiedzUsuńChoć sama mam miejski rodowód, zdecydowanie się wśród tych naburmuszonych miastowych nie odnajduję, czy upały, czy mróz.