Kim chcą być dzieci kiedy dorosną?
Postawię wszystkie moje filiżanki, że
każdemu z nas zadano kiedyś to pytanie.
Kosmonautą, kapitanem Żbikiem,
Indianą Jonesem, strażakiem, kucykiem Pony, paleontologiem,
gwiazdą, piosenkarką, modelką i tak dalej, i tak dalej.
Abstrahując od tego, że zazwyczaj
wymarzone zawody są rodzaju męskiego (gender się kłania), to nie
pamiętam, żeby ktokolwiek marzył o zostaniu księgowym, górnikiem,
pomywaczem czy sekretarką.
A teraz przypomnijcie sobie kim
chcieliście być wy.
Ja, po etapie fascynacji Jankiem Kosem
i kapitanem Żbikiem, chciałam zostać genetykiem (od czasu, kiedy
umiałam wymówić to słowo),
A kim jestem dziś?
Na pewno nie biegam z bronią, nie
szukam Graala i nie jestem muzą Lagerfelda. I na pewno nie kroję
DNA.
Spotkałam ostatnio kogoś, kogo nie
widziałam....oj długo. W czasach naszych ożywionych kontaktów
podobno czesaliśmy włosy na panka i nosili gustowne obroże.
Okazjonalnie, oczywiście.
Pamięć robi zaskakujące fikołki.
Działa wybiórczo. Skupia się na tym co dla nas akceptowalne.
Pomija to, co niewygodne. Spotkanie po latach zawsze grozi
wskrzeszeniem tego, co zakopane, pochowane, zapomniane. Instynkt
samozachowawczy w tym przypadku robi co może, żeby ocalić dobre
zdanie o samym sobie. A i tak istnieje prawdopodobieństwo, że jakiś trup z szafy wypadnie.
Żebym ja biegała po mieście zakuta w
skóry i kajdany? Z włosem metrowej długości, postawionym na
wodzie z cukrem?
Wyparłam te wspomnienia ale spotkanie
po latach anulowało moje wyparcie. A co gorsza, ja naprawdę nie
pamiętam pankowego epizodu w moim życiu. Posiadanie glanów i
skórzanej kurtki nie czyni z grzecznej uczennicy panka. Swoją drogą
ile jeszcze ciekawostek z mojego życia siedzi zamkniętych
szufladach pamięci.
Nie jestem przypadkiem odosobnionym.
Nasz klasowy buntownik dziś jest profesjonalnym pielęgniarzem.
Najgrzeczniejsza uczennica trafiła na niezbyt grzecznego partnera i
zamiast pracować nad uratowaniem świata od głodu, walczy z
wychowaniem samotnie siedmiorga dzieci.
Nasz wiecznie „odleciany” hipis w
zgodzie z „dress codem” zamiast skóry ma na sobie gustowny
garnitur i zatrudnia kierowcę. Czy pamięta o swoich lewicowych
teoriach?
Tylko jedno z nas nie zmieniło swojego
planu na życie. Ksiądz. Kolega, który od zawsze zapowiadał się
na księdza jest nim dzisiaj. Aż boję się wyciągać wnioski.
A co z moją genetyką? Pozostaje mi
mieć nadzieję na kolejne wcielenie, bo jeżeli chodzi o krzyżowanie
czegokolwiek, najlepiej wychodzi mi krzyżowanie nóg pod stołem.
Czy żałuję? Nigdy w życiu! Nikt mi
nie może zagwarantować, że w innej rzeczywistości byłabym
szczęśliwsza. A co ważniejsze, nie zamieniłabym mojego życia na
żadne inne. Koniec.
Aby uspokoić skołatane nerwy i
przetrawić nagłe zderzenie z przeszłością wyjęłam z szafki
mąkę, wyłuskałam ostatnie orzechy z pudełka i zagniotłam chleb.
Gdyby mi ktoś w czasach „chleba z
giganta” i kamiennych bułek kajzerek powiedział, że będę
piekła własny chleb, to kazałabym mu stuknąć się w głowę.
Mnóstwo jest niespodzianek w życiu.
Dziś zapraszam do umączonego stołu.
Mąka w dłoń i pieczemy...
Chleb z figami i orzechami na
pszennym zakwasie
Zaczyn zrobiony wieczorem:
100 g mąki pszennej
60 g letniej wody
30 g pszennego zakwasu
Mieszamy wszystko razem, przykrywamy i
zostawiamy w spokoju do następnego dnia czyli na 12 -16 godzin.
Kolejnego dnia do miski sypiemy:
280 g mąki pszennej chlebowej
130 g mąki pszennej razowej
310 g wody
8 g soli
pół szklanki uprażonych i
wystudzonych orzechów włoskich
pół szklanki pokrojonych w paski
suszonych fig
cały zaczyn z poprzedniego dnia
Żadnych komplikacji tu nie ma.
Mieszamy mąki, zaczyn i wodę i wyrabiamy około 5-6 minut. Potem
dorzucamy orzechy, figi i sól i wyrabiamy jeszcze 3-4 minuty
Jeżeli ciasto jest bardzo zwarte,
dodajemy ociupinkę wody.
W ogóle, z wodą i chlebem sprawa jest
śliska, ponieważ są dni kiedy ilość wody dodawana do ciasta bywa
różna. Podobno znaczenie ma wilgotność mąki, powietrza i kwadra
księżyca.
Na pewno czasem wystarczy ilość
podana w przepisie a innym razem tej wody jest za dużo.
To jedyne zawirowanie w pieczeniu
chleba. Znalazłam na to radę. Wlewam wodę partiami.
Wyrobione ciasto wkładamy do miski
wysmarowanej oliwą. Przykrywamy miskę folią i pozwalamy mu
wyrosnąć. Trwa to około 2 godzin i my w tym czasie składamy
ciasto trzy razy.
Kiedy ciasto podwoi swoją objętość,
przekładamy je do koszyczka do wyrastania.
Znów przykrywamy je folią i czekamy
aż zdecydowanie urośnie. Zazwyczaj trwa to 1,5 godziny.
Rozgrzewamy piekarnik do 225 stopni.
Chleb przekładamy z koszyka na blaszkę i pieczemy 15 minut. Po tym
czasie zmniejszamy temperaturę do 215 stopni i pieczemy jeszcze
25-30 minut.
Po upieczeniu wyjmujemy chleb z pieca i
czekamy aż ostygnie.
Nie ma to jak upiec własnoręcznie
chleb.
Mała rzecz a cieszy.
Smacznego
A ja chciałam być Arkadym Fiedlerem :) przeczytałam wszystkie jego książki, ale Amazonka i Orinoko wciąż przede mną :)
OdpowiedzUsuńChyba też upiekę chleb na pociechę.
Ha, ja chcialam byc kucykiem pony i jakos po drodze nie wyszlo. Nawet profesjonalnym jezdzcem nie zostalam a to rzadko spotykana w sporcie dlugofalowa kariera - spokojnie i na emeryturze jeszcze mozna jezdzic. Moze wiec nie wszystko jeszcze stracone?
OdpowiedzUsuń