środa, 21 stycznia 2015

Chleb na pszennym zakwasie z orzechami i figą czyli trup w szafie

























Kim chcą być dzieci kiedy dorosną?
Postawię wszystkie moje filiżanki, że każdemu z nas zadano kiedyś to pytanie.
Kosmonautą, kapitanem Żbikiem, Indianą Jonesem, strażakiem, kucykiem Pony, paleontologiem, gwiazdą, piosenkarką, modelką i tak dalej, i tak dalej.
Abstrahując od tego, że zazwyczaj wymarzone zawody są rodzaju męskiego (gender się kłania), to nie pamiętam, żeby ktokolwiek marzył o zostaniu księgowym, górnikiem, pomywaczem czy sekretarką. 
A teraz przypomnijcie sobie kim chcieliście być wy.
Ja, po etapie fascynacji Jankiem Kosem i kapitanem Żbikiem, chciałam zostać genetykiem (od czasu, kiedy umiałam wymówić to słowo),
A kim jestem dziś?
Na pewno nie biegam z bronią, nie szukam Graala i nie jestem muzą Lagerfelda. I na pewno nie kroję DNA.
Spotkałam ostatnio kogoś, kogo nie widziałam....oj długo. W czasach naszych ożywionych kontaktów podobno czesaliśmy włosy na panka i nosili gustowne obroże. Okazjonalnie, oczywiście.
Pamięć robi zaskakujące fikołki. Działa wybiórczo. Skupia się na tym co dla nas akceptowalne. Pomija to, co niewygodne. Spotkanie po latach zawsze grozi wskrzeszeniem tego, co zakopane, pochowane, zapomniane. Instynkt samozachowawczy w tym przypadku robi co może, żeby ocalić dobre zdanie o samym sobie. A i tak istnieje prawdopodobieństwo, że jakiś trup z szafy wypadnie.
Żebym ja biegała po mieście zakuta w skóry i kajdany? Z włosem metrowej długości, postawionym na wodzie z cukrem?
Wyparłam te wspomnienia ale spotkanie po latach anulowało moje wyparcie. A co gorsza, ja naprawdę nie pamiętam pankowego epizodu w moim życiu. Posiadanie glanów i skórzanej kurtki nie czyni z grzecznej uczennicy panka. Swoją drogą ile jeszcze ciekawostek z mojego życia siedzi zamkniętych szufladach pamięci.
Nie jestem przypadkiem odosobnionym. Nasz klasowy buntownik dziś jest profesjonalnym pielęgniarzem. Najgrzeczniejsza uczennica trafiła na niezbyt grzecznego partnera i zamiast pracować nad uratowaniem świata od głodu, walczy z wychowaniem samotnie siedmiorga dzieci.
Nasz wiecznie „odleciany” hipis w zgodzie z „dress codem” zamiast skóry ma na sobie gustowny garnitur i zatrudnia kierowcę. Czy pamięta o swoich lewicowych teoriach?
Tylko jedno z nas nie zmieniło swojego planu na życie. Ksiądz. Kolega, który od zawsze zapowiadał się na księdza jest nim dzisiaj. Aż boję się wyciągać wnioski.

A co z moją genetyką? Pozostaje mi mieć nadzieję na kolejne wcielenie, bo jeżeli chodzi o krzyżowanie czegokolwiek, najlepiej wychodzi mi krzyżowanie nóg pod stołem.
Czy żałuję? Nigdy w życiu! Nikt mi nie może zagwarantować, że w innej rzeczywistości byłabym szczęśliwsza. A co ważniejsze, nie zamieniłabym mojego życia na żadne inne. Koniec.

Aby uspokoić skołatane nerwy i przetrawić nagłe zderzenie z przeszłością wyjęłam z szafki mąkę, wyłuskałam ostatnie orzechy z pudełka i zagniotłam chleb.
Gdyby mi ktoś w czasach „chleba z giganta” i kamiennych bułek kajzerek powiedział, że będę piekła własny chleb, to kazałabym mu stuknąć się w głowę.
Mnóstwo jest niespodzianek w życiu.
Dziś zapraszam do umączonego stołu. Mąka w dłoń i pieczemy...



Chleb z figami i orzechami na pszennym zakwasie

Zaczyn zrobiony wieczorem:

100 g mąki pszennej
60 g letniej wody
30 g pszennego zakwasu
Mieszamy wszystko razem, przykrywamy i zostawiamy w spokoju do następnego dnia czyli na 12 -16 godzin.

Kolejnego dnia do miski sypiemy:

280 g mąki pszennej chlebowej
130 g mąki pszennej razowej
310 g wody
8 g soli
pół szklanki uprażonych i wystudzonych orzechów włoskich
pół szklanki pokrojonych w paski suszonych fig
cały zaczyn z poprzedniego dnia

Żadnych komplikacji tu nie ma. Mieszamy mąki, zaczyn i wodę i wyrabiamy około 5-6 minut. Potem dorzucamy orzechy, figi i sól i wyrabiamy jeszcze 3-4 minuty
Jeżeli ciasto jest bardzo zwarte, dodajemy ociupinkę wody.

W ogóle, z wodą i chlebem sprawa jest śliska, ponieważ są dni kiedy ilość wody dodawana do ciasta bywa różna. Podobno znaczenie ma wilgotność mąki, powietrza i kwadra księżyca.
Na pewno czasem wystarczy ilość podana w przepisie a innym razem tej wody jest za dużo.
To jedyne zawirowanie w pieczeniu chleba. Znalazłam na to radę. Wlewam wodę partiami.

Wyrobione ciasto wkładamy do miski wysmarowanej oliwą. Przykrywamy miskę folią i pozwalamy mu wyrosnąć. Trwa to około 2 godzin i my w tym czasie składamy ciasto trzy razy.
Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, przekładamy je do koszyczka do wyrastania.
Znów przykrywamy je folią i czekamy aż zdecydowanie urośnie. Zazwyczaj trwa to 1,5 godziny.

Rozgrzewamy piekarnik do 225 stopni. Chleb przekładamy z koszyka na blaszkę i pieczemy 15 minut. Po tym czasie zmniejszamy temperaturę do 215 stopni i pieczemy jeszcze 25-30 minut.

Po upieczeniu wyjmujemy chleb z pieca i czekamy aż ostygnie.
































Nie ma to jak upiec własnoręcznie chleb.
Mała rzecz a cieszy.


Smacznego

2 komentarze:

  1. A ja chciałam być Arkadym Fiedlerem :) przeczytałam wszystkie jego książki, ale Amazonka i Orinoko wciąż przede mną :)
    Chyba też upiekę chleb na pociechę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ja chcialam byc kucykiem pony i jakos po drodze nie wyszlo. Nawet profesjonalnym jezdzcem nie zostalam a to rzadko spotykana w sporcie dlugofalowa kariera - spokojnie i na emeryturze jeszcze mozna jezdzic. Moze wiec nie wszystko jeszcze stracone?

    OdpowiedzUsuń