Długo trwało moje pożegnanie ze
starym rokiem. Lub witanie z nowym.
Z której strony nie spojrzeć, ostatni
raz zaglądałam na bloga przed Sylwestrem.
Dzisiaj dopiero, z tygodniowym
poślizgiem znalazłam czas by powitać nowy blogowy rok. I tak się
złożyło, że dziś Boże Narodzenie obchodzą prawosławni. Wszystkiego
najpiękniejszego życzę im i nam wszystkim.
Gdzie byłam kiedy mnie nie było?
Od zeszłego roku zaszły w obchodzeniu
przez nas końca roku fundamentalne zmiany. Wskakujemy w sylwestra w
samolot i pędzimy na spotkanie nowego roku. Obowiązuje tylko jedna
zasada: miejsce witania nowego roku może być oddalone najwyżej o
trzy godziny podróży od domu.
Miniony, stary rok witaliśmy w
Irlandii i ta wycieczka utwierdziła nas w słuszności wyboru.
Na zmiany nigdy nie jest za późno.
Czasy sukni balowych, improwizacji i domówek mamy już za sobą.
Tym razem polecieliśmy oglądać
fajerwerki nad Tamizę.
Ktoś powie, że to mało oryginalnie.
Będzie miał rację. Jednak w naszym przypadku sztuczne ognie były
tylko bladym dodatkiem do świętowania.
Prawdziwym świętem było to, że po
ponad pół roku mogliśmy się spotkać całą rodziną.
Nie miało znaczenia miejsce. Jeżeli
trzeba by było, poleciałabym i na biegun północny.
Świat może i stał się mniejszy a
podróżowanie łatwiejsze, jednak tęsknota zawsze zostaje taka
sama.
Oprócz przyglądania się Potomstwu,
wspólnych spacerów i nieustannego gadania, zaliczyliśmy powitanie
Nowego Roku na Vauxhall Bridge wśród tysięcznego tłumu,
składającego sobie życzenia we wszystkich językach świata.
Obowiązkowo odwiedziliśmy nasz
ukochany Borough Market, gdzie jak zwykle znalazłam coś nowego (tym
razem gorzkiego melona).
Prawie umarliśmy z przejedzenia w
knajpce z kuchnią Sri-Lanki (zapamiętajcie na wszelki wypadek
nazwę: „Apollo Banana Leaf” (nie żartuję)).
Spędziliśmy pół dnia w księgarni i
trochę mniej (ku niezadowoleniu MMŻ) błądząc po Harrodsie.
Potem w ramach pocieszenia, musieliśmy oglądać lamborghini w najbardziej ascetycznym salonie samochodowym świata.
Żeby nie było zbyt konsumpcyjnie, na
koniec oddaliśmy się kulturalnym uniesieniom, oglądając późnego
Rembrandta w The National Gallery.
Kiedy w końcu wróciliśmy do pustego
domu, zgodnie orzekliśmy, że teraz należy nam się urlop.
Niestety urlop nawet nie majaczy na
horyzoncie i trzeba wziąć się w garść. Od czegoś trzeba zacząć.
Ja zaczęłam od zdania relacji.
Teraz już pójdzie łatwiej.
Kto wie? Może nawet coś ugotuję?
Pozdrawiam serdecznie i noworocznie
Przepiekny Sylwestrer, wspaniale przezycia...wspolnie z rodzina:))w komplecie:)))Dziękuje za wspaniałe zdjecia i Życzę Wszystkiego w Nowym Roku i wszystkiego naj naj z okazji urodzin:)))wszystkiego dobrego:)
OdpowiedzUsuńTobie też Kasiu tylko słońca, uśmiechu i życzliwości dookoła:))
OdpowiedzUsuńPotrzeba urlopu po urlopie to dobry znak. Najlepszy nawet :-)
OdpowiedzUsuń