Chyba byliśmy niegrzeczni, bo za karę
mamy pogodę jak w październiku.
Ale w takim razie za co Anglicy mają
śródziemnomorskie lato?
Ich to dopiero powinno pokarać!
My nie dość, że mamy dobrą zmianę,
ministra obsequious, lawinę pomników na horyzoncie, to jeszcze
leje, mży, dżdży, siąpi i przecieka.
Ktoś dowcipny powiedział dziś, że
lato już było, teraz trzeba zacząć zbierać chrust.
My z MMŻ już w miniony weekend
zadbaliśmy o naszą ciepłą przyszłość i pół dnia spędziliśmy
przy pile i siekierze. Właściwie to MMŻ spędził. Ja byłam tylko
podającym i przytrzymującym. Wióry leciały na wszystkie strony a
słuch straciłam do końca dnia.
Może i dobrze, ponieważ resztę
weekendu MMŻ narzekał jak go plecy i nie tylko bolą. Udawałam, że
robota padła mi na uszy i nie musiałam wyrażać nieszczerego
współczucia.
W niedzielę na szczęście dla MMŻ
wróciła mokrość i zimno i można było z czystym sumieniem oddać
się lekturze i spaniu.
Jakieś dziwne to lato. Niby jest jak
zawsze. Trawa rośnie jak zmutowana, sójki zjadły porzeczki,
czereśnie pożarły szpaki, maliny zaatakowały ślimaki a ogórki
pokryły się szarym nalotem. Deszcz pada, gorące dni można na
palcach policzyć.
Tylko dynie trzymają się dziarsko ale
one są na dopingu kalifornijskich dżdżownic.
Nie wiem jaki będzie efekt końcowy
mojej dyniowej uprawy ale MMŻ zaklina się, że obcy, sprowadzony z
drugiej strony świata, dokona na grządkach cudu.
- Ostatni, który dokonywał cudów,
skończył tragicznie – pomyślałam z powątpiewaniem.
Sceptycznie, jak widać, jestem
nastawiona nie tylko do pogody w ogóle ale pogody ducha również.
A co słychać w kuchni? Słychać jak
ogień huczy i czasami garnki pyrkoczą; a to z konfiturą morelową,
a to z galaretką porzeczkową, a to z kiszonymi ogórkami.
Przetwórnia „Pasikonik” za nic ma
kaprysy pogody. Nie powiem, żeby pracowała pełną parą. Raczej
mam wrażenie, że jako naczelny przetwórca, obijam się w tym roku
haniebnie.
Jedno, czego na sto procent zrobię
dużo, to sos pomidorowy. Zeszłoroczny skończył się
nieoczekiwanie zanim tegoroczne pomidory dojrzały. Albo nasza
konsumpcja wzrosła, albo moje lenistwo jest sprawą nie tylko tego
roku. Trzeba się nad tym pochylić i przyrzec poprawę.
Na razie zamiast ilości hurtowych
bawię się małym detalicznym drobiazgiem.
Raz zrobię malinową panna cottę,
innym razem moczę kwiaty lipy w kremówce i panna cotta jest lipowa.
O takie sobie słodkie bagatele.
Wszystko po to, by odwrócić własną
uwagę od świata....mokrego, zimnego, podzielonego, coraz mniej
zrozumiałego.
Lipowa
panna cotta
1 szklanka kwiatów lipy
1 szklanka kremówki
1 szklanka mleka
2 łyżeczki żelatyny
pół łyżeczki esencji waniliowej
2 łyżki cukru
Mleko i kremówkę mocno podgrzewamy.
Nie musimy ich gotować. Wystarczy jeśli będą bardzo gorące.
Zalewamy gorącym płynem kwiaty i odstawiamy na kilka godzin, a
najlepiej na noc.
Następnego dnia przecedzamy płyn
przez sito.
Żelatynę wsypujemy do miseczki i
zalewamy dwiema łyżkami zimnej wody. Kiedy napęcznieje, stawiamy
miseczkę na garnuszku z gorącą wodą by żelatyna się rozpuściła.
Podgrzewamy w osobnym rondelku mieszankę mleczno lipową. Dodajemy
cukier i wanilię. Kiedy cukier się rozpuści, zdejmujemy rondel z
ognia i mieszamy z płynną żelatyną.
Wlewamy płyn do miseczek i schładzamy.
Chłodny umieszczamy w lodówce.
Kiedy stężeje, dekorujemy owocami i
podajemy.
Zamiast kwiatów lipowych (te zbliżają
się już do przekwitnięcia) można użyć świeżej mięty, melisy,
cytrynowego tymianku, płatków róży cukrowej czy nawet bazylii lub
pędów sosny.
Każdy z takich eksperymentów pokaże
nam jakie nietuzinkowe efekty można osiągnąć sięgając nieco
dalej niż zazwyczaj.
Smacznego
Z ciekawością przeczytałam Twoje rozważania. Pozdrawiam Cię serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo i pozdrawiam serdecznie:)
UsuńJaka piekna panacotta! Nie wiem skad wytrzasnac kwiaty lipy, ale zamysl super.
OdpowiedzUsuńA rozwazania sama prawda. Swiat coraz mniej zrozumialy jest i tyle...
Ty możesz ewentualnie herbatkę lipową sobie kupić. A dalej tak samo. Będzie smakować jak na wsi mojej:)) Cmoki
UsuńTo jest niezwykłe, bo to Ty jesteś nietuzinkowa :-)
OdpowiedzUsuńCaUski! - Marzynia
Dziękuję ci bardzo:)) A caUski mnie kupiły:)
UsuńWysyłam swoje razem z dobrymi prądami:))
a gdzie to taka pogoda pod psem ?,że się tak wyrażę ? Gorąco ,upal ,duszno , już ledwo zipię ,mogę Ci podesłać trochę sloneczka limoneczko . Długo Cię nie było kochana ,stęsknilam sie za Tobą ,bo choć nic nie piszę ale wszystko czytam ,,ogromnie Cię lubię ,sciskam mocno . Panna lipowa wygląda bardzo zachęcająco ,mogę prosić ?
OdpowiedzUsuńPogoda się zmienia szybciej niż kaprysy nastolatki:)) Dziś duchota i burze. I całe szczęście, bo siedem stopni w nocy to dramat:))
UsuńMajeczko, trochę się lenię, a trochę niedomagam. Stąd takie przerwy w pisaniu. Ale uderzyłam się w pierś (nie mocno) i obiecuję poprawę. I ściskam cię ogromne:))
A co powiesz na geranium...? Wczoraj znalazłam :) I już planuję Twoje tiramisu, a teraz też pannę cottę... :)
OdpowiedzUsuńŚwiat mnie przeraża, więc się przed nim chowam. I już! ;)
O tak, geranium to piękny smakowy dodatek:)) Kiedyś robiłam geraniowe(?) tiramisu. Było pycha:))
Usuń