Spokojne życie ma to do siebie, że
się nudzi. Czasami szaleństwa przyjmują całkiem zaskakującą
postać. Zamiast prosto po pracy do domu, żądny urozmaicenia
człowiek, wysiada przystanek wcześniej i idzie posiedzieć w parku.
Co go tam spotyka? Otóż zieleń, spokój, ptasie trele.
Tylko tyle i aż tyle. I siedzi sobie
człowiek na ławce i dziwi się, że świat może tak (to znaczy
inaczej) wyglądać.
Trwa w tym osłupieniu do chwili aż
znak naszych czasów czyli komórka, ajfon bądź inny smartfon
przywoła go do rzeczywistości.
To zaniepokojona opóźnieniem mama,
żona, córka bądź teściowa wydobywa nieszczęśnika z błogostanu.
Dziecko odebrać, psa wyprowadzić,
samochód umyć, myśli niesforne odegnać.
W tym codziennym harmonogramie zajęć
i obowiązków czas na szaleństwa (nawet tak niewinne jak samotny
kwadrans w parku) nie są wkalkulowane.
No bo kto to widział. Tak marnować
czas?!
Przecież trzeba w tym czasie...no
właśnie. Trzeba?
Daliśmy się zagonić w kozi róg.
Biegamy jak szaleni od świtu do zmierzchu. Ktoś nam kiedyś
obiecał, że komputery ułatwią nam życie. Czyżby?
Technologie służą człowiekowi.
Aha. Któremu? Może temu, który nie wyobraża sobie godziny
spędzonej na ławce w parku? Albo temu, dla którego odpalenie rano
kompa jest ważniejsze niż buziak na dzień dobry. Czasami wydaje mi
się, że jest odwrotnie.
Komputer najlepszym przyjacielem
człowieka. To hasło inaczej kiedyś brzmiało.
To, co zrobiliśmy z naszym życiem
przy użyciu komputerów zadziwiłoby nawet Orwella.
Tony papieru zapisano przestrzegając
nas przed nadmiernym eksploatowaniem internetu; że asocjalne, że
wykluczające, że powierzchowne, że uzależniające. I co?
Nic.
Nikt z nas nie jest sobie w stanie
wyobrazić tygodnia bez niego. Świat by się skończył, zmarli
wstali by z grobów a ziemię połknąłby kosmiczny wieloryb.
Próbowaliście wyjechać na urlop i
wyłączyć komórkę?
To trudniejsze niż by się wydawało.
Nikt nie lubi tracić kontroli. Co prawda, nie wyobrażam sobie nad
czym kontrolę można mieć czytając maile, ale niech będzie.
Razu pewnego w uroczej Prowansji MMŻ
spędził dwa tygodnie jeżdżąc dookoła Bonnieux i szukając
zasięgu. W kraju ojczystym toczyły się jak zwykle Ważne Sprawy i
MMŻ ani w głowie miał zachwyty nad mostem w Avignon czy małżami
w białym winie.
Od rana zamartwiał się czy złapie
zasięg i dotknie swymi wirtualnymi palcami spraw zawodowych.
My zaliczałyśmy zamki markiza de Sade
(w celach dydaktycznych ma się rozumieć) i targi śmierdzących
serów a MMŻ na kolejnym parkingu urządzał bazę kontaktów ze
światem (tym prawdziwym, bo nie urlopowym).
Po powrocie do domu my chwaliłyśmy
się nowo nabytymi francuskimi słówkami a MMŻ mógł stworzyć z
pamięci mapę zasięgu telefonii komórkowej w rejonie Luberon.
Nawet fakt, że chorował na urlopie, przeszedł nie zauważony przez
niego.
A wiecie co było najlepsze?
Sprawy, tak nie cierpiące zwłoki w
czasie urlopu, po powrocie wyglądały dokładnie tak, jak przed
wyjazdem.
Tak, to był niezapomniany urlop.
Może czasami dobrze jest pozwolić
sobie na kwadransik nudy?
Ciasto z mojej dzisiejszej propozycji
nudne nie jest. O nie.
Anielska w smaku morela może i mogłaby
się otrzeć o wątpliwości w tej dziedzinie ale element diabelski
skutecznie jej to uniemożliwi.
Papryka i morela? Dlaczego nie?
Spróbujcie.
Prywatnie muszę ogłosić, że w moim
rankingu ciast, to znajduje się w ścisłej czołówce. I sama
jestem tym zdziwiona. Coś tak prostego może zrobić takie wrażenie!
No, no....
Ciasto jest wariacją na temat ciasta z
mojego ulubionego call me cupcake.
Kruche
ciasto z morelowym nadzieniem i habanero
dla formy o średnicy 22 cm
ciasto:
2 szklanki mąki pszennej
250 g zimnego masła
2 łyżki cukru pudru
kilka gałązek macierzanki lub tymianku cytrynowego (tylko listki)
ćwierć łyżeczki soli
4-5 łyżek lodowatej wody
morelowe nadzienie:
1 kg moreli
4 brązowego cukru
1 łyżeczka esencji waniliowej
1 papryczka habanero*, drobniutko
pokrojona (ilość zależy od indywidualnego progu tolerancji
ostrości)
4 łyżki mąki ziemniaczanej lub
skrobi kukurydzianej
oraz 4 łyżki konfitury morelowej
Wszystkie sypkie składniki ciasta
mieszamy. Wrzucamy masło pokrojone w małą kostkę. Siekamy nożem
lub pomagamy sobie mikserem. Kiedy ciasto nabierze konsystencji
okruchów, wlewamy po łyżce lodowatą wodę. Miksujemy do
połączenia się składników w kulę.
Dzielimy ciasto na dwie części,
wkładamy do lodówki na godzinę.
Morele dzielimy na ćwiartki. Mieszamy
z resztą składników nadzienia.
Schłodzone ciasto wyjmujemy z lodówki.
Jedną część wałkujemy na placek większy od formy. Najlepiej
wałkować ciasto między dwoma kawałkami papieru do pieczenia.
Przekładamy ciasto na formę,
wykładając dno i boki formy.
Spód ciasta smarujemy konfiturą
morelową. To zapobiegnie namoczeniu ciasta nadzieniem morelowym.
Drugą część ciasta również
wałkujemy i tniemy na paski, z których robimy kratownicę na
nadzieniu.
Za pomocą widelca przyciskamy brzegi
kratki do krawędzi ciasta.
Smarujemy kratkę rozmąconym jajkiem.
Wkładamy ciasto do piekarnika
rozgrzanego do 190 stopni i pieczemy 50 minut.
Jeżeli kratka zacznie się zbyt szybko
rumienić, przykrywamy ciasto folią aluminiową.
Upieczone ciasto wyjmujemy i studzimy.
Gałka lodów waniliowych jest w tym
przypadku jak najbardziej uzasadniona.
* habanero to diabeł wcielony; może i
nie wygląda pokaźnie ale tkwi w nim moc oddechu Belzebuba.
Uważajcie!
Smacznego
witam pięknie ciasto wyglada rewelacyjnie ,ależ musi pachnieć ,chodzi oczywiście o 4 łyżki brązowego cukru ? Pozdrawiam gorąco
OdpowiedzUsuńHa, ha...ostrość papryczki stępiła moją uwagę. Oczywiście, że chodzi o łyżki:))
OdpowiedzUsuńŚciskam cię Majeczko mocno
Ściskam serdecznie Limonko!!! Ajfony i komórki zwane smartfonami potrafią przywołać do rzeczywistści, ale dobrze, że jest coś takiego jak offf i zawsze je można wyłączyć. A ponudzić się czasem trzeba. Pozdrawiam ciepło!! i dziękuję za tak kolorowo anielski placek :D
OdpowiedzUsuń