Dawno, dawno temu. Może nie tak dawno
jak w Kopciuszku ale na tyle dawno, że dzieci zdążyły urosnąć i
mieć swoje dzieci, miałam zeszycik. Był brzydki, z wyjątkowo
burą, plastikową okładką.
Wtedy wszystko było buro szare, od
małych fiatów po zeszyty szkolne.
Ale w fiatach jeździli całkiem weseli
ludzi a zeszyty kryły w sobie cenne skarby.
Wybaczcie, że nie wspomnę o
matematycznych czy biologicznych mądrościach szkolnych.
Mój brzydki zeszyt trzymał się z
dala od wszelkich szkolnych treści.
Był przeznaczony do wyższych celów.
W nim kryły się tajemnice wydarte światu.
Jeśli spodziewacie się teraz, że
dowiecie się kto zabił Kennedy'ego lub czy strefa 51 widziała
kiedyś obcych, to muszę was rozczarować.
Żadne spiski i tajne sprawki zimnej
wojny, lądowania na księżycu czy potwora z Loch Ness nie znajdą
tu wyjaśnienia.
Zeszyt zawierał przepisy kulinarne.
Niektóre miały całkiem zagadkowe nazwy: Kupa Ewy, Pijany Izydor,
Fuga placek, Czarna masa...
Wszystkie, absolutnie wszystkie miały
swoich znanych mi autorów. Nie z telewizji czy kina. Nie, nie...
autorami były moje koleżanki, znajome, mamy koleżanek, ciocie i
babcie.
I każdy przepis poznałam
organoleptycznie. Nieco zmieniając klasyka mogę powiedzieć, że:
veni, vidi, comedi czyli przybyłam, zobaczyłam, zjadłam.
Zapisywanie przepisów przypominało
czasem pisanie palcem po wodzie. Jak nakłonić 86 letnią babcię
koleżanki by podała mi proporcje na placek kiślowy?
Ona piekła go od zawsze tak jak robiła
go jej babcia. Proporcje? A co to są proporcje?
Męczyłyśmy się i ona, próbując
ująć w karby historię, i ja mając nadzieję, że placek kiślowy
nie zmieni się w moich rękach w bombę zapalającą.
Różnie bywało z efektami końcowymi.
Niektóre przepisy nie lubią nonszalancji. Wszystkie próby
upieczenia czegoś z drożdżami w tamtych czasach kończyły się
produktem końcowym w postaci cegły. Długo potem nie odważyłam
się eksperymentować z drożdżami.
Potem pojawiły się pierwsze książki
kulinarne, jedna przeprowadzka, druga. I zeszycik przepadł.
Odnalazł się przy okazji kolejnych
przenosin.
Lubię napotykać na drodze pamiątki z
przeszłości. Takie, które młodsza Ja pozostawiła dzisiejszej
Mnie. Jestem ciekawa takich spotkań, bo zeszyt ze starymi przepisami
na zupę czy album ze zdjęciami działają jak maszyna czasu.
Dziwią, zaskakują, wzruszają a nawet zawstydzają. Może też
wyjaśniają skąd wzięło się uwielbienie dla tego a niechęć do
czegoś innego.
W zeszycie znalazłam przepis na pizzę.
W czasach, z których pochodzi moja pierwsza „książka kucharska”
pizza była mało precyzyjnym pojęciem. Większość z nas więcej o
niej słyszała niż ją jadła.
Kombinacje jak upiec coś na kształt
pizzy przypominały czasami burzę mózgów w Pentagonie.
Aż pewnego dnia jedna z moich
koleżanek obwieściła sukces. Udało się. Wszyscy zaproszeni na
degustację byli wniebowzięci.
Nie pamiętam jak smakowała ale
przepis mam.
I pomyślałam (teraz mam coś na
kształt wyobraźni kulinarnej), że ten przepis można by użyć do
innych celów.
Tak urodziło się po raz drugi ciasto
o dość wszechstronnym zastosowaniu.
Po raz kolejny udowodniłam samej
sobie, że historia ma znaczenie.
Drugie wcielenie ciasta na pizzę
(nieco zmodyfikowane) czyli
Empanadas
na około 30 pierogów
1,5 szklanki mąki pszennej
2 łyżki mąki kukurydzianej
pół łyżeczki soli
70 g margaryny
70 g masła
100 g serka kremowego (np.
philadelphia)
nadzienie:
mięso z grillowanego kurczaka
kawałek chorizo
1 cebula
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka wędzonej papryki
2 łyżki świeżej kolendry
pieprz
olej do smażenia
Podsmażamy na oleju pokrojoną cebulę
i czosnek. Dorzucamy drobno pokrojone chorizo i posypujemy papryczką
wędzoną. Smażymy aż cebula będzie miękka.
Kurczaka kroimy na kostkę i dodajemy
do reszty składników. Pieprzymy.
Zostawiamy do wystygnięcie i mieszamy
z kolendrą.
Schłodzone masło i margarynę kroimy
w kostkę. Przesiewamy mąki, mieszamy z solą i wsypujemy do masła.
Dodajemy serek. Siekamy wszystko nożem lub miksujemy mikserem do
połączenia się składników.
Zagniatamy ciasto, rozpłaszczamy na
placek i wkładamy do torby foliowej. Chłodzimy godzinę w lodówce.
Schłodzone ciasto wyjmujemy z lodówki
i rozwałkowujemy na grubość ciasta na pierogi.
Wykrawamy koła wielkości np. szklanki
Kładziemy łyżkę nadzienia. Brzeg
pieroga smarujemy wodą i sklejamy. Brzegi zawijamy jak falbankę lub
ściskamy widelcem.
Zostawiamy pierogi na 10 minut. Potem
smarujemy je rozmąconym jajkiem,
W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do
190 stopni.
Blaszkę wykładamy papierem do
pieczenia. Na papierze umieszczamy pierogi i wsuwamy do piekarnika.
Pieczemy 20 minut, aż będą złote i
rumiane.
Podajemy z sosem pomidorowym lub
skropione sokiem z limonki.
Och, jakie te empanadasy ladne. I prosze jakie ciasto na pizze okazalo sie wszechstronne :)
OdpowiedzUsuńTen wpis jest świetny, jak zwykle zaczytałam się i zamyśliłam. Mam swój pomarańczowy zeszyt Młodej Mężatki (sprzed 27 lat! uwielbiam czytać, co wtedy robiłam np. na święta i jakie przepisy mnie fascynowały), mam zeszyt mojej Mamy, mam nawet przepisy Babci Broni na luźnych kartkach. Myślę, że nasi czytelnicy chętnie przeczytaliby ten tekst, a potem zrobili sobie pierożki :-)
OdpowiedzUsuńWspanialy wpis Limonko, ciesze sie, ze takie pamiatki przeszlosci powoduja, ze nasze serce bije szybciej i...No wlasnie!!! Dzisiejszy wypiek obledny, genialnie wyglada!!! Pozdrawiam cieplo i serdecznie
OdpowiedzUsuńP.s Czy dostalas moja kartke na swieta ?